Patryk Walczak: Powołanie było dla mnie szokiem

Materiały prasowe / FRANCE HANDBALL 2017 / Na zdjęciu: Patryk Walczak
Materiały prasowe / FRANCE HANDBALL 2017 / Na zdjęciu: Patryk Walczak

- Kiedy dowiedziałem się, że chce mnie Vive, byłem zszokowany - mówi Patryk Walczak. Dziś młody zawodnik jest reprezentantem Polski i zawodnikiem najlepszej drużyny ostatniej edycji Ligi Mistrzów.

[b]

WP SportoweFakty: Pół roku temu Patryk Walczak trafił do Vive Tauronu Kielce. Dlaczego najlepsza drużyna Europy sięgnęła właśnie po niego? [/b]

Patryk Walczak: Sam byłem zszokowany tą informacją. O zainteresowaniu dowiedziałem się w grudniu 2015, przed meczem Vive z Pogonią. Lepiej nie wspominać jak wówczas wypadłem (3 bramki na 9 rzutów - przyp. red.). Na wieść o możliwym transferze bardzo się jednak ucieszyłem. I oto jestem!

Może dlatego, że w klubie był już typowy obrońca Mateusz Kus oraz rasowy "napastnik" Julen Aguinagalde i brakowało tego uniwersalnego, a przy tym perspektywicznego?

- Być może. Na pewno jednak dużo pracy przede mną, zanim osiągnę ten pożądany poziom. Na szczęście w Kielcach mam się od kogo uczyć, są tu przecież sami najlepsi. No i Julen - klasa sama w sobie. To, co ten człowiek robi na kole, jest po prosty niemożliwe. Wykonuje zagrania podstawowe, ale ma je opanowane do perfekcji. Staram się to od niego skopiować.

Przed pierwszym treningiem w nowym klubie mówił pan, że nie do końca uwierzył jeszcze w transfer do Vive. Sześć miesięcy to chyba wystarczający czas na aklimatyzację.

- Tak. Szkoda, że w ciągu tego pół roku spędzonego w Kielcach najbardziej w pamieć zapadła mi kontuzja. Takie jest życie sportowca i trzeba się z tym pogodzić. Jestem zadowolony, że tu jestem i mogę podnosić swoje umiejętności. Ciężko pracuję, staram się dawać z siebie jak najwięcej i wiem, że jeszcze długa droga przede mną.

Od początku cieszył się pan na możliwość podglądania na treningach Julena Aguinagalde. No i co pan wypatrzył? Jakie wnioski?  

- Muszę się skupić na pracy nad siłą. Julen jest w stanie postawić niesamowitą zasłonę; wówczas jest niemalże niemożliwym go obejść. Ja w tym aspekcie mam dużo do poprawy i chyba właśnie to najbardziej rzuca się w oczy. Nad skutecznością muszę pracować indywidualnie. To, co najbardziej urzekło mnie w grze Hiszpana, to właśnie jego zachowania, automatyzm, nawyki; świadomość kiedy trzeba przebiec, a kiedy zostać i postawić zasłonę. To, ile daje drużynie, jest nieocenione.

ZOBACZ WIDEO Ewa Brodnicka: to, co przeżyłam, było dla mnie dramatem

W styczniu poleciał pan na mistrzostwa we Francji. Zakładam, że było to najwartościowsze doświadczenie w pana dotychczasowej karierze. 

- Zdecydowanie. W ogóle nie dochodziło do mnie, że ja na ten turniej polecę. Trenowałem indywidualnie w grudniu, żeby w lutym wystartować w dobrej formie po kontuzji, a tu nagle dostałem powołanie do reprezentacji. Szok. Potem tak się potoczyły losy, że Kamil Syprzak musiał odpuścić sobie mistrzostwa ze względu na uraz, ale dzięki temu ja dostałem szansę.

Choć grał pan głównie w obronie, udało się nawet zdobyć cztery bramki. Mistrzostwa poszły zgodnie z pana planem?

- Nie do końca. Było jednak sporo błędów z mojej strony. Wiadomo, to zupełnie inny poziom niż liga, ogromne wyzwanie. Za plus postrzegam, że miałem szanse przeżyć taki turniej, poznać smak wielkiej imprezy. Wiem teraz lepiej nad czym mam pracować w przyszłości.

To w kontekście indywidualnym. A jako reprezentacja?

- Pierwsze koty za płoty. Można powiedzieć, ze wróciliśmy do domu z pucharem, choć na pewno nie było to nasze marzenie. Najważniejsze, żebyśmy my, młodzi, wyciągnęli z tego turnieju lekcje. Każdy dostał indywidualne wytyczne i musi je przeanalizować. Teraz zostaje trening i będziemy robili wszystko, żeby kolejna impreza zakończyła się lepszym wynikiem.

Gdyby miał pan wskazać najcenniejszą rzecz, jaką wynosi z takiego turnieju młody zawodnik, to co by to było?

- Świadomość tego, że ci wielcy zawodnicy, którzy wychodzą przeciwko tobie, to też są ludzie i także potrafią się mylić; nie ma drużyn nie do pokonania.

We wrześniu pierwszy raz wystąpił pan w Lidze Mistrzów. To musiał być jakościowy szok tuż po transferze ze Szczecina. 

- Zupełnie inny świat, tego nie da się porównać. Nawet rodzaj i jakość treningu. Śmiałem się właśnie z kolegami, że w Szczecinie nie wykonywałem chyba żadnych ćwiczeń, które robimy tutaj. Jest to po prostu coś kompletnie innego. Zajęcia są odmienne, dużo bardziej urozmaicone. Jest też sporo czasu na pracę indywidualną, co mi bardzo odpowiada.

Już w środę czeka was starcie z Pogonią. Dla pana mecz szczególny. Były telefony do przyjaciół znad morza?

- Rozmawiałem z chłopakami ze Szczecina, ale niestety nie udało się z nich nic wyciągnąć. Bardzo się cieszę, że w końcu będę mógł wystąpić przed naszą publicznością, w Hali Legionów. Po gościach należy spodziewać się ambitnej walki, szybkiego ataku i mocnej gry w obronie - stylu, jakim charakteryzował się poprzedni zespół Mariusza Jurasika, Górnik Zabrze. Ja bardzo potrzebuję minut na boisku, więc już nie mogę doczekać się tego starcia.

Rozmawiał Maciej Szarek 

Źródło artykułu: