Sportowa długowieczność Sławomira Donosewicza. Ma 48 lat, a wciąż błyszczy w bramce

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Sławomir Bromboszcz
WP SportoweFakty / Sławomir Bromboszcz
zdjęcie autora artykułu

- Niektórzy koledzy do dzisiaj mnie pytają, kiedy wydorośleję. A ja mam takie zboczenie, że nadal się wygłupiam i zachowuję jak małolat - mówi 48-letni bramkarz Sławomir Donosewicz, aktualnie występujący w pierwszoligowej ASPR Zawadzkie.

48. urodziny świętował 29 maja. Jeden z prezentów, jaki otrzymał z tej okazji, pochodził ze świata sportu. W dużej mierze samemu na niego zapracował, zdobywając z ASPR Zawadzkie promocję do pierwszej ligi. Większość kolegów Donosewicza w drużynie z Opolszczyzny jest od niego młodsza o ponad 20 bądź nawet 25 lat.

"Dziadka" skłonności do wygłupów

- Czasami się zdarzało, że ktoś z zespołu mówił mi "dzień dobry". Ale wtedy szybko reagowałem i prosiłem, żeby zwracali się do mnie "Dziadek" bądź po imieniu. Cały czas mam bardzo dobry kontakt z młodymi ludźmi, dlatego też głupio bym się czuł, gdyby w trakcie gry mieli używać zwrotów "panie Sławku" bądź "panie Dziadku". Na boisku od zawsze się uśmiecham, wygłupiam i w ten sposób rozbawiam swoich kolegów. Dlatego myślę, że większość z nich szybko przekonywała się, że nie jestem żadnym dziadkiem, a po prostu kumplem - wyjaśnia golkiper, którego pseudonim narodził się za czasów jego gry w Olimpii Piekary Śląskie (1992-2006).

- Po kilku latach pobytu w Olimpii okazało się, że choć byłem jeszcze w miarę młodym graczem, to jednocześnie już najstarszym. I tak oto zostałem "Dziadkiem". Wcześniej miałem różne przezwiska, między innymi "Kobietka". A to dlatego, że na moją ówczesną dziewczynę, a potem żonę na początku cały czas mówiłem "moja kobieta" - opowiada Donosewicz, a z jego twarzy ani na moment nie schodzi uśmiech.

O jego dużym poczuciu humoru niejednokrotnie przekonał się między innymi Remigiusz Lasoń. Rozgrywający, który przez rok był klubowym kolegą bramkarza w Olimpii i Gwardii Opole, wspomina zabawną sytuację podczas jednego z treningów: - Biegłem do kontry, wyskoczyłem do rzutu i patrzę, że bramka jest pusta. Tymczasem "Dziadek" pojawił się po chwili z filiżanką kawy, postawił ją na trybunach i powoli wrócił między słupki, mówiąc: "spokojnie, kawa sama się nie zrobi".

Sławomir Donosewicz cały czas czerpie wielką radość z gry w piłkę ręczną
Sławomir Donosewicz cały czas czerpie wielką radość z gry w piłkę ręczną

Donosewicz wcale jednak nie czuł się od razu komfortowo ze swoim przydomkiem. Po pewnym czasie sytuacja uległa już diametralnej zmianie. - Stałem się z niego dumny, ponieważ ciągle byłem najstarszy, a nie mogłem się wstydzić niczego, jeżeli chodzi o umiejętności i inne aspekty sportowe - komentuje bramkarz, który przygodę z piłką ręczną rozpoczął w czwartej klasie szkoły podstawowej.

Wojsko znaczy kryzys

- Nie wyróżniałem się wyjątkowo wzrostem ani żadnymi innymi predyspozycjami do piłki ręcznej. Nie wiedziałem właściwie nic o tej dyscyplinie. Przyszedł jednak do mnie dyrektor i zapytał się, czy chciałbym chodzić do klasy sportowej i grać w szczypiorniaka. Zgodziłem się, choć wtedy było mi obojętne, co będę robić. Chciał po prostu się ruszać i bawić sportem - mówi Donosewicz.

Szybko czynione postępy sprawiły, że w czasach juniorskich kontynuował grę w piłkę ręczną w KKS Śląsku Tarnowskie Góry. Tam jego kariera nadal nabierała rozpędu, ale też nagle gwałtownie wyhamowała. Otrzymał powołanie do wojska. Spędził w nim dwa trudne lata, które odebrały mu chęć do dalszego uprawiania sportu. Klub się rozpadł, ponieważ większość jego kolegów również musiała odbyć służbę w armii. Przez półtorej roku po jej zakończeniu, Donosewicz nie miał nic do czynienia z piłką ręczną.

Dał się jednak namówić do powrotu na boisko. Najpierw spędził dwa lata w Naprzodzie Bytom, a następnie, na 14 kolejnych, trafił do Olimpii Piekary Śląskie. Z tym klubem przeżył wszelkie możliwe emocje. Notował awanse i spadki.  [nextpage]Telefon z kadry i życie przyszłością

W ekstraklasie wyrobił sobie na tyle uznaną markę, że pojawił się nawet w kręgu zainteresowań selekcjonerów reprezentacji Polski. - Dostałem telefon z zapytaniem, czy stawię się na zgrupowaniu, jeżeli otrzymam powołanie. Byłem wtedy strasznie dumny, ale, niestety, skończyło się tylko na telefonie - śmieje się Donosewicz, po chwili dodając: - Nie pamiętam już nawet, kto wtedy prowadził reprezentację.

Bo generalnie nie lubi żyć przeszłością. Od zawsze skupia się na wyznaczaniu sobie nowych celów i wyzwań, a nie wraca pamięcią do tego, co już było. - Kiedy ludzie pytają się o sprawy związane z moją karierą, często po prostu ich nie kojarzę. Pewne fakty oczywiście pamiętam, ale jest ich bardzo mało. Nigdy na przykład nie mówię, że mogłem cokolwiek zrobić inaczej - tłumaczy.

Z wyczuwalną w głosie dumą wspomina natomiast pożegnanie, jakie w 2014 roku zgotowała mu Gwardia Opole, której barwy reprezentował w latach 2006-2014. Opolski zespół wyciągnął do niego rękę zaraz po tym, jak za współpracę, w wiele pozostawiającym do życzenia stylu, podziękowali mu działacze Olimpii. Zaczynał grę w Gwardii w wieku 38 lat, a kończył mają na karku 46 "wiosen".

ZOBACZ WIDEO: Legia chciała zatrudnić Piotra Nowaka. "Nie da się go podkupić"

Końca nie widać

W ostatnim z sezonów dotarł z nią do PGNiG Superligi. Nie odgrywał w niej już pierwszoplanowej roli, ale wciąż potrafił wywołać wielki aplauz na trybunach hali przy ulicy Kowalskiej. Między innymi po tym, jak dwukrotnie obronił rzut karny wykonywany przez słynnego Chorwata Ivana Cupica, wówczas gracza Vive Tauronu Kielce.

- Nie rozumiałem decyzji sędziów, którzy nakazali powtórzenie karnego obronionego przez Sławka. On wtedy odrzekł: "spokojnie, złapię go jeszcze raz". I jak powiedział, tak zrobił - przypomina Lasoń.

Po tym, jak Donosewicz zakończył współpracę z Gwardią, jego usługami zainteresowała się ASPR Zawadzkie, w której rozgrywa już trzeci sezon. Podobnie jak przez większość kariery, treningi łączy z pracą zawodową. Pracuje w Katowicach, w firmie zajmującej się produkcją sterowań i urządzeń kompleksowych dla kopalń. - Głównie spędzam w niej czas przed komputerem, więc potem mogę spokojnie spełniać się na treningach - podkreśla Donosewicz, jednocześnie stanowczo odganiając od siebie myśli o zawieszeniu butów na kołku.

- Nigdy nie miałem powodu, żeby kończyć karierę dlatego, że ktoś mnie wygryzł. Nawet pomimo tego, iż rywalizowałem z bramkarzami przynajmniej o 10 lub nawet 20 lat młodszymi. Piłka ręczna jest moim drugim życiem. Nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez niej. Póki bronienie wychodzi mi w miarę dobrze, nie chcę schodzić ze sceny. Trudno byłoby mi nagle przestawić się na łowienie ryb czy zbieranie grzybów - podsumowuje z wszechobecnym optymizmem Donosewicz. - Uśmiech w stylu Jokera z filmów o Batmanie chyba nigdy nie schodzi mu z twarzy - puentuje Lasoń.

Wiktor Gumiński

Źródło artykułu: