Gdy w ostatniej akcji meczu z Norwegią Artur Siódmiak przejął piłkę, do końca meczu pozostało 8 sekund, ale polski szczypiornista nie zdecydowała się podawać do kolegów, którzy byli lepiej ustawieni, a sam rzucił w kierunku bramki. Jednym z tych, którzy byli bliżej bramki przeciwnika był Mariusz Jurasik. - Poleciałem do kontrataku. Razem z Damianem Wleklakiem byliśmy sami i krzyczałem "Artur, podaj piłkę". Tymczasem patrzę, a on bierze piłkę i rzuca ją do bramki. Pomyślałem "chłopie, co ty robisz?!" - przyznał prawoskrzydłowy w rozmowie z Przeglądem Sportowym. - Wydawało mi się, że tam stoi bramkarz. Ale patrzę, że bramka pusta, piłka leci i wpada do siatki. Byłem oszołomiony, ale OK, "Siódym" podjął dobrą decyzję. Oczywiście, gdyby podał do mnie albo Damiana, to też byśmy mieli pustą bramkę. Ale wpadło i trzeba się cieszyć.
Jak Jurasik wspomina końcówkę meczu z Norwegią? - Ciężko coś powiedzieć. Ja cały czas wierzyłem, że ich dopadniemy. Chociaż wiedziałem, że szansa jest nikła, bo musieliśmy zdobyć trzy bramki w ciągu niecałej półtorej minuty i to bez żadnych strat. Oczywiście, jak już było 15 sekund do końca, to ta wiara była mniejsza. Mnie się wydawało, że remis Norwegom do awansu wystarcza - powiedział reprezentant Polski.