Potyczka zakończył się wynikiem 27:30. Do przerwy było 12:14, więc chorzowianki niemal cały czas miały dość napiętą sytuację. Mimo to udało się wyjść z opresji obronną ręką. Ponownie barierą nie do przejścia były zmarnowane sytuacje bramkowe Olimpii-Beskidu. 22-letnia lewoskrzydłowa również nie miała stuprocentowej skuteczności. Szczególnie bolały dwie "setki" w końcówce, które nie dały bramek.
- Chyba zmęczenie zrobiło swoje. Rzucałam na pamięć. W końcówce nie wykorzystałyśmy kilku dogodnych sytuacji i podobnie było na początku meczu, gdy obijałyśmy słupki i bramkarkę. Mimo to myślę, że jak na grę w takim składzie zagrałyśmy fajny mecz - stwierdziła Joanna Gadzina.
[ad=rectangle]
Olimpia nie miała w tym spotkaniu aż tak tragicznej sytuacji kadrowej, jak tydzień wcześniej w Elblągu, ale i tak nie było kolorowo. Aż 4 podstawowe zawodniczki nie mogły wystąpić, a do tego nie wszystkie grające były w pełni sił. Choćby bramkarka Karolina Szczurek i Małgorzata Rączka.
- Dalej nie jest kolorowo. Ja wróciłam, ale dalej grałam z pęknięciem kości w ręce, więc praktycznie wszystko łapałam w jedną dłoń. Dorota Basta też wróciła, ale jeszcze nie czuje się całkiem dobrze. Mamy bardzo krótką ławkę, brakuje Kamili Szczeciny na kole, również Ani Kalicieckiej, która nie wróci już do końca sezonu. Musimy sobie jakoś radzić - nie załamuje rąk skrzydłowa.
Nawet przy trudnej sytuacji kadrowej, była duża szansa na zdobycie przynajmniej punktu. Do tego była potrzebna lepsza skuteczność, ale też równa gra, bez głupich strat i niepotrzebnych błędów. - Nie umiem tego wytłumaczyć. Znowu przegrywamy i to jeszcze u siebie. Przykro mi. To już kolejny mecz, który był do wygrania, ale zabrakło trochę szczęścia w końcówce i ponownie jesteśmy bez punktów - żałowała Rączka. Po meczu z Ruchem Chorzów, Olimpia-Beskid Nowy Sącz jest już na przedostatnim miejscu w PGNiG Superlidze.