Sobotnie spotkanie kibiców, zawodników oraz sztab trenerski opolskiej siódemki kosztowało mnóstwo nerwów. Beniaminek starcie z KPR-em rozpoczął bardzo słabo. Gwardziści mieli problemy w ataku, a rywalom gra z minuty na minutę kleiła się coraz lepiej. W efekcie tego do przerwy podopieczni Roberta Lisa i Marcina Smolarczyka mieli na swoim koncie o cztery bramki więcej od rywala.
- Było ciężko. Rywalom wychodziło praktycznie wszystko, a nam nic. Na początku spotkania mieliśmy ponadto małe problemy komunikacyjne z nowym zawodnikiem Filipem Scepanoviciem, a i on wszedł w mecz nerwowo. Dobrze, że do przerwy przegrywaliśmy tylko "czwórką", bo przy większej różnicy byłoby kiepsko - relacjonuje Lasoń w rozmowie ze SportoweFakty.pl.
W pościg za rywalem opolanie ruszyli dopiero po przerwie. - Przekazaliśmy sobie w szatni parę ważnych wskazówek i wzięliśmy się do roboty. W ciągu pięciu minut udało się nam odrobić straty, później mecz toczył się w rytmie bramka za bramkę, a w samej końcówce wyszliśmy na prowadzenie, które zdołaliśmy utrzymać do ostatniego gwizdka - mówi rozgrywający PE Gwardii.
Na wygraną opolanie czekali blisko cztery miesiące. Zwycięstwo nad KPR-em pozwoliło im awansować w ligowej tabeli na dziesiątą lokatę. - Teraz z optymizmem patrzymy na kolejne mecze - nie kryje Lasoń. W najbliższej kolejce Gwardziści zagrają z MMTS-em Kwidzyn. Jeśli zwyciężą, ich strata do ósmego miejsca stopnieje do dwóch oczek.