Puławianie mieli bardzo duże problemy ze sforsowaniem linii defensywnej MMTS-u, co - zdaniem szkoleniowca Azotów - było dla losów meczu kluczowe. Z powodu kontuzji w spotkaniu o trzecie miejsce nie zagrali Dymytro Zinczuk i Krzysztof Łyżwa, a słabo prezentował się Artur Barzenkou, przez co dużą część spotkania w drugiej linii spędzić musiał nominalny skrzydłowy, Przemysław Krajewski. - Na dodatek ze złamanym nosem grał Krzysiek Tylutki. Zawodnicy, tak jak najlepiej potrafili, starali się łatać te dziury, ale nie zawsze to wychodziło - przyznaje Kurowski.
Istotne znaczenie dla końcowego rozstrzygnięcia miało także doświadczenie. Kwidzynianie w medalowych bojach są zaprawieni, a dla większości zawodników gospodarzy tegoroczna rywalizacja była dopiero pierwszą okazją, by zasmakować walki o miejsce na podium mistrzostw Polski. - To było widać zwłaszcza u Mroczkowskiego czy Adamuszka, którzy sprawili, że przez niemal całą końcówkę spotkania musieliśmy grać w osłabieniu - mówi szkoleniowiec Azotów.
Zdaniem Kurowskiego jego zespół doznał w środę potrójnej porażki. - Po pierwsze graliśmy u siebie i po meczu musieliśmy patrzeć na to, jak rywale świętują sukces w naszej hali. Zajęliśmy ostatecznie w lidze czwarte miejsce, które jest dla sportowca najgorsze i jeszcze na domiar złego przegraliśmy różnicą jednej bramki, co w piłce ręcznej oznacza, że zespół, który wygrał, nie był tak naprawdę dużo lepszy. Niedosyt więc na pewno pozostanie - nie kryje trener puławskiej drużyny.