Piotr Werda: W sobotę pokonaliście na własnym terenie Juranda Ciechanów. Do przerwy udało się wam zgromadzić aż osiem bramek przewagi. Po zmianie stron różnica bramkowa dzieląca oba zespoły zaczęła w pewnym momencie topnieć. Dlaczego w drugiej połowie starcia pojawiły się w grze Nielby przestoje w ataku?
Dariusz Molski: Nie udało się nam wszystkiego zrealizować. Nie da się bowiem grać równo przez całe sześćdziesiąt minut. Po przerwie zmieniliśmy trochę tempo grania. W naszej grze pojawiły się też przestoje. Cały czas nasza przewaga bramkowa była jednak bezpieczna. W momencie, gdy pojawiło się zagrożenie, interweniowałem prosząc o przerwę. Uspokoiliśmy zawodników, powiedzieliśmy, jak należy zagrać, aby gra ruszyła. Okazało się to skuteczne. Po chwili zaczęliśmy znów powiększać swoją przewagę.
Na parkiecie niespodziewanie pojawił się dochodzący do siebie po kontuzji Bartosz Świerad.
- To mu się należało. Bartek nie może już wytrzymać na ławce rezerwowych. Brakuje mu gry. Wpuściłem go na parkiet z dużą obawą, niemniej jednak z pełną świadomością. Wiedziałem, w które miejsce boiska nie mogę go posyłać. Zawodnik ten ma ogromny głód gry, ale musi poczuć jeszcze zew krwi. Potrzebuje teraz jak najwięcej ogrania, aby jak najszybciej powrócić do składu. Myślę, że w każdym spotkaniu będzie wchodził na parę chwil na parkiet.
Jak Pan ocenia wągrowiecką defensywę w meczu z Jurandem?
- Była rewelacyjna. Straciliśmy przecież zaledwie 23 bramki. Od momentu, gdy zmieniliśmy system obrony, to nie pozwoliliśmy wbić sobie w meczu 30-stu i więcej bramek. Obawialiśmy się drużyny z Ciechanowa. Wiedzieliśmy, że zwycięstwo w Olsztynie troszkę ją podbudowało. Spodziewaliśmy się, że rywal będzie zmotywowany oraz zdesperowany, aby wygrać.
Czy spodziewał się Pan tak wysokiego prowadzenia do przerwy?
- Po cichu spodziewałem się tego. Oglądając wszystkie spotkania i wyciągając z tego wnioski, wiedziałem, że my tego meczu nie powinniśmy przegrać. Piłka ręczna jest jednak tylko sportem. Każde spotkanie jest przecież inne, dyspozycja dnia też jest inna. Sumując możliwości zespołów byłem pewien, że my jesteśmy lepsi. Muszę przy okazji zdradzić, że był to mój najtrudniejszy mecz, odkąd jestem w Wągrowcu.
Co Pan uczynił, że zespół Nielby zaczął wreszcie wygrywać na wyjazdach?
- Na wyjazdach gramy tak samo, jak na własnym terenie. Gramy to, co potrafimy i ćwiczymy. Cieszę się, że mamy dużą skuteczność, choć w starciu z Jurandem nie ustrzegliśmy się wielu błędów. Było to jednak podyktowane dużą nerwowością. Podświadomie każdy z nas obawiał się tego meczu. Wiedzieliśmy, że jeśli zdobędziemy punkty z Jurandem, to będziemy mieli spokojniejsze święta. Teraz możemy już z większym spokojem patrzeć na tabelę.
Już w środę czeka was arcytrudne starcie w Kielcach. Jaka strategia na ten mecz?
- Głową muru nie rozbijemy. Na pewno się nie poddamy. Nie będziemy się jednak zarzynać. Proszę nie spodziewać się jakiś fajerwerków...
Po meczu wyjazdowym w Kielcach, Nielbę czeka pojedynek u siebie z Orlen Wisłą Płock. Jest szansa na wygraną?
- Gramy dla swojej publiczności. Będziemy więc walczyć. Jeżeli uda się nam wygrać, to chwała nam za to. Będzie to wielki sukces tego zespołu. W przypadku porażki nikt nam głowy nie urwie. Orlen Wisła Płock to mistrz Polski walczący jak równy z równym z innymi klasowymi zespołami europejskimi. Nie można jednak cały czas grać lepiej i lepiej. Każdemu zdarzają się wpadki.