AWF sytuację skomplikował sobie na własne życzenie, jeszcze dwa tygodnie temu wydawało się, że wszystko jest w rękach stołecznego zespołu. Podopieczni Marcina Smolarczyka najpierw przegrali jednak w Elblągu, a teraz lepsi byli szczypiorniści z Kościerzyny. - Podeszliśmy do tego meczu bardzo bojaźliwie - nie kryje w rozmowie ze SportoweFakty.pl szkoleniowiec warszawskiej drużyny. - Po trochu byliśmy jednak też zrezygnowani ze względu na ogromne braki kadrowe - dodaje, wskazując na nieobecnych: Huberta Chmielewskiego, Krzysztofa Tylutkiego, Łukasza Wolskiego.
Marcin Smolarczyk rzadko ma ostatnio okazję, by skorzystać z usług wszystkich swoich zawodników
Gospodarze w mecz weszli tragicznie, w pewnym momencie było już nawet 4:11. - Wola walki obudziła się pod koniec pierwszej części spotkania, było już widać zaczątek dobrej gry - tłumaczy Smolarczyk. Na przerwę oba zespoły schodziły z wynikiem 11:18, a wraz z początkiem drugiej połowy miejscowi wrzucili drugi bieg. - Rozpoznaliśmy słabości przeciwnika i zaczęliśmy to konsekwentnie wykorzystywać, pomogły nam też dwie czerwone kartki dla rywali. Goniliśmy i goniliśmy, ale w końcówce nie dało się już prowadzić piłki ręcznej na normalnym poziomie - relacjonuje trener AWF-u.
Spotkanie zakończyło się wynikiem 30:32, a po końcowej syrenie obaj szkoleniowcy mieli ogromne pretensje do arbitrów i stolika sędziowskiego. - Nie dali pograć ani jednemu, ani drugiemu zespołowi - nie ma wątpliwości Smolarczyk. - Nie chcę tutaj mówić, że wypaczyli wynik meczu, ale w kontekście naszych zmagań ligowych takie gwizdki w końcówce naprawdę dołują. Pojawiła się szansa na dogonienie przeciwnika, chcieliśmy ją wykorzystać, ale nam nie dali. Myślę, że obaj - wraz z trenerem z Kościerzyny - możemy mieć do arbitrów duże pretensje - przyznaje bez ogródek.
Rzuty karne nie są ostatnio najmocniejszą stroną AWF-u. Na zdjęciu Paweł Kapuściński szuka sposobu na bramkarza Wójcika Elbląg
Do zespołu żalu nie ma, choć skuteczność nie była w sobotę głównym atutem jego podopiecznych. - Graliśmy, ile mogliśmy. Daliśmy z siebie naprawdę wszystko - tłumaczy 27-letni szkoleniowiec. - Niestety, nigdy nie jest tak, że wszystkim zawodnikom piłka siedzi przez cały sezon, w każdym meczu przez pełną godzinę. Tym razem niektórzy mieli z tym problemy, zabłysnęli jednak w innych aspektach gry: czy to w defensywie, czy w samym kreowaniu akcji ofensywnych. Trochę zabrakło, a niedosyt pozostaje mimo, że w takim składzie kadrowym liczyliśmy się z utratą punktów - nie kryje.
Trudno nie mieć jednak wrażenia, że warszawiacy mecz z Vetreksem przegrali niejako na własne życzenie. W ciągu godziny zmarnowali aż sześć rzutów karnych! - Mówiąc o skuteczności nigdy nie mam pretensji o rzuty z akcji, bo wówczas o powodzeniu decyduje ułamek sekundy - zaznacza Smolarczyk. - Przy karnych natomiast Sibiga po prostu zamurował bramkę, nie mogliśmy się przebić i tutaj też można upatrywać źródeł porażki. Gra się jednak przez sześćdziesiąt minut, a rzuty z siódmego metra to nie wszystko. Była szansa, by straty odrobić, a skończyło się, jak się skończyło.