Sobotnie starcie trenera AWF-u, Marcina Smolarczyka, kosztowało mnóstwo nerwów. - Szczególnie przez arbitrów - nie kryje, uzbrajając twarz w szeroki uśmiech. - Rozumiem, że często po meczu wymagana jest merytoryczna dyskusja na temat poziomu prowadzenia zawodów, generalnie o pracy sędziów rozmawiać jednak nie lubię - ucina temat. - Emocje wynikały też z faktu, że cały czas wąchaliśmy wynik, była szansa, by przynajmniej zremisować - przyznaje. Jego zespół przegrał 32:39, choć na osiem minut przed końcem tracił do Pogoni tylko dwie bramki.
Poziom sędziowania zmącił radość trenera gości, Rafała Białego. - Praktycznie każdy kontakt kończył się karą. To owocuje nerwami, rodzi frustrację - nie kryje szkoleniowiec Pogoni. - U zawodników widziałem uśmiechy. Nie spotkałem się jeszcze w mojej karierze z taką ilością dwójek. Rozmawiałem po ostatnim gwizdku z trenerem AWF-u i zgodnie stwierdziliśmy, że chętnie wybralibyśmy się na wspólne omówienie tego spotkania - nie ukrywa. W sobotę cierpieli głównie jego podopieczni, w sumie uzbierali aż jedenaście dwuminutowych kar i trzy żółte kartki.
- Pracy arbitrów nie zamierzam komentować - mówi skrzydłowy AWF-u, Adam Królak. - Sędziowali jak sędziowali. Przed rokiem walczyliśmy z Pogonią w barażach o grę w pierwszej lidze. Ostro było i wtedy, i teraz - przyznaje. - Nerwy były. Zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Bitwą bym jednak tego nie nazwał - dodaje Biały. Sędziowie - Michał Boczek i Mirosław Pazur - w trakcie spotkania zebrali dużo cięgów. Ironiczne komentarze padały zarówno z trybun, jak i z ławek rezerwowych. Żółte kartki obejrzeli między innymi trener gości oraz drugi szkoleniowiec AWF-u, Paweł Kapuściński.
O pozasportową rozrywkę przy Marymonckiej zadbali nie tylko sędziowie, ale także... grupka podchmielonych kibiców, która uprzyjemniała zawodnikom rywalizację ludowymi przyśpiewkami i wychwalaniem zalet wysokoprocentowych trunków. Klubowej przynależności wesołych kibiców zweryfikować się nie udało. Tenorzy uspokoili się dopiero po interwencji delegata ZPRP Leszka Sołodki, którego wspomogli obaj szkoleniowcy. Kwestię tożsamości rozśpiewanych fanów ostatecznie rozstrzygnął kibic z dolnej trybuny oznajmiając... że musieli oni przyjechać ze Śląska, razem z dwójką arbitrów.