Porażka 23:32 ze Słowenią to szok. Cios jak obuchem w głowę. Nokaut. Przecież ta kadra zaczynała udział w turnieju z marzeniami o miejscu w gronie najlepszych ośmiu zespołów świata! Zostaliśmy ściągnięci na ziemię już w drugim meczu, w stylu, o którym chcielibyśmy prędko zapomnieć. W stylu, którego wstydzimy się przed światem. Egzamin zdali tylko kibice, większość z nich wytrzymała całą potyczkę na trybunach, choć równie dobrze widzowie mogliby się rozejść, i tak nic by się nie zmieniło. Polacy byli jedynie tłem.
Jedna porażka, a znaczy i pewnie zmieni tak wiele. Jeden mecz, a cztery lata jak krew w piach. Patryk Rombel dostał mnóstwo czasu na budowę reprezentacji. W jego kadencji zdarzały się spotkania wybitne jak z Hiszpanami (acz przegrane), dobre i wartościowe (jak zwycięstwo ze Słowenią), jednak z końcową oceną należało wstrzymać się do MŚ 2023. To był turniej docelowy, oczko w głowie wszystkich wysoko postawionych w polskim szczypiorniaku. Jeśli nawet po drodze powinęłaby się noga - dałoby się to przysłonić udanym występem w czempionacie w Polsce i Szwecji.
Weryfikacja okazała się jednak bardzo bolesna. W trakcie kadencji Rombla nie udało się stworzyć zespołu groźnego dla czołówki. Solidny, który poradzi sobie z europejskimi średniakami - a i owszem. Całość winy na barki selekcjonera? Patryk Rombel to niezwykle ambitny trener, tytan pracy, człowiek, który chciał wziąć w ryzy polską piłkę ręczną w momencie kryzysu, ale wyniki niestety go nie bronią. Cokolwiek dobrego zrobił przez całą swoją kadencję, będzie pamiętany głównie przez pryzmat klęski ze Słoweńcami. Tylko niesamowity zbieg okoliczności i gwałtowny wzrost formy mógłby dać Polakom ćwierćfinał, w efekcie zmieniłby postrzeganie kadry.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szaleństwo po transferze Ronaldo. Zobacz, co się działo na meczu
Czy jego zespół był przemotywowany, czy po prostu nie dorósł do wielkich czynów? Sami zawodnicy byli skonfundowani, odpowiadali po meczu na pytania dziennikarzy, ale często ich wzrok zdradzał, że sami nie wiedzą, co właśnie się wydarzyło. Wielu z nich przegrało życiową szansę, zdawali sobie sprawę, że w ich karierze to się drugi raz już nie powtórzy.
Śledziłem rozwój kadry od lat, odbyłem z selekcjonerem dziesiątki rozmów, wierzyłem w ten projekt. Wszystko wydawało się zmierzać w dobrym kierunku. Stopniowy postęp, wyselekcjonowana grupa, stosunkowo niewiele zmian. Wystarczyło, że w kluczowym momencie naprzeciwko stanęła reprezentacja z europejskiej czołówki (nawet nie tej ścisłej) i wszystko runęło jak domek z kart. Wyszło szydło z worka, prawda jest taka, że polska piłka ręczna nijak ma się do europejskiej elity. Po dawnych sukcesach zostały wspomnienia, przespaliśmy najlepszy okres w dziejach tej dyscypliny, nie wychowaliśmy następców.
Nie chodzi jednak o to, by wyłącznie obwiniać trenera. To generalizowanie problemu. Realia są takie, że Polacy są silniejsi od europejskich średniaków (jak Austria czy Białoruś), ale nie pasują do salonów. Tak samo jak w trakcie mistrzostw Europy 2022 odstawaliśmy od Norwegii i Szwecji, tak samo byliśmy jedynie chłopcami do bicia dla Słoweńców. Zresztą eksperci przed turniejem ostrzegali, że jesteśmy dość łatwi do rozczytani i poza pierwszą siódemką nie mamy wiele do zaoferowania, nawet gwiazdorzy rywali dostrzegali ten problem (ZOBACZ).
Niby przez ostatnie lata wiele udało się zmienić, doczekaliśmy się małej rewolucji w szkoleniu i kilku uznanych graczy, ale mocna pierwsza siódemka to za mało, by cokolwiek znaczyć w piłce ręcznej. Teraz wszyscy są zdruzgotani, bo chyba ulegliśmy magii turnieju u siebie. Oczami wyobraźni widzieliśmy kadrę wysoko, zwłaszcza po korzystnej inauguracji z Francją. Zagraniczni eksperci patrzyli na nas trzeźwym okiem i w typowaniach nie oczekiwali przełomu. Nie pomylili się, przede wszystkim byliśmy bezzębni w ataku i biliśmy głową w mur.
Nie udało się zakrzywić rzeczywistości, polska piłka ręczna nie nadążyła za czołówką. Owszem, w przedturniejowych sparingach kadra budowała pewność siebie w starciach ze światową II lub III ligą, ale w meczu pod presją z silniejszym przeciwnikiem zawiodła na całej linii. Może to i dobrze, że tak się stało już na tym etapie. Równie dobrze losowanie mogło być bardziej korzystne i dłużej łudzilibyśmy się, że zbliżyliśmy się do najlepszych. Trzeba sobie to powiedzieć wprost - polska piłka ręczna przegrała swoją szansę. Nie tylko na powrót do czołówki, ale także na ponownie zaistnienie w świadomości przeciętnego Kowalskiego, który zatrzymał się w okresie braci Lijewskich, Jureckich czy Karola Bieleckiego.
ZOBACZ:
Gwiazda kadry przeprasza