We wtorek, 29 marca, belgijskie media poinformowały o śmierci Miguela Van Damme'a. Belg zmarł bardzo młodo, bo w wieku 28 lat. Ostatnie lata to była walka ze śmiertelną chorobą.
Miguel Van Damme grał na pozycji bramkarza. Jego kariera rozwijała się modelowo. Jeszcze jako junior trafił do Cercle Brugge, a niedługo później podpisał profesjonalny kontrakt i trafił do drużyny seniorów. Wszystko układało się idealnie aż do lata 2016 roku.
To wtedy rutynowe badania medyczne przyniosły niepokojące wyniki. Okazało się, że ma białaczkę. Futbol musiał na pewien moment zejść na dalszy plan, by podjąć leczenie. Przyniosło efekt i belgijski bramkarz nawet na moment wrócił na boisko.
Van Damme dokładnie rozegrał pięć meczów, gdy okazało się, że białaczka wróciła. Łącznie przez pięć lat aż pięciokrotnie wygrywał ze śmiertelną chorobę, by za chwilę toczyć kolejną walkę. W tym czasie zawsze mógł liczyć na klub. Cercle Brugge przedłużał z nim kontrakt, by nie musiał się martwić o środki na życie.
We wrześniu 2020 roku, słyszał od lekarzy, że doszedł do ściany. Nowotwór tym razem zaatakował z taką siłą, że nie było szans na skuteczne leczenie. Wstrząsający jest fakt, że zaledwie dwa dni wcześniej dowiedział się, że po raz pierwszy zostanie ojcem.
Sportowiec od tamtego czasu miał tylko jedno marzenie. Chciał dożyć momentu, w którym na świecie pojawi się jego córka. To się udało i mógł towarzyszyć w jej dorastaniu przez niespełna rok. W maju Camille będzie świętować roczek.
"Nasz najukochańszy tatuś wyjechał na swój ostatni mecz. Mecz, którego nie da się już wygrać. Odchodziłeś od nas bardzo powoli, ale jednak zrobiłeś to po swojemu. Walczyłeś jak lew. Jesteśmy bardzo wdzięczni za to, kim byłeś. A byłeś przykładem dla wszystkich. Uświadomiłeś mi, że poddawanie się nie istnieje. Odpoczywaj kochanie, zasłużyłeś na to. Jesteś już wolny od bólu. Tak bardzo cię kochamy" - napisała w pożegnaniu jego żona Kyana.
Małgorzata Jamróz nie żyje >>
Koszmarne odkrycie. Gdy weszli do mieszkania, on już nie żył >>