Zwolnienie z Legii go zdemolowało. "To najgorszy czas w moim życiu"

Agencja Gazeta / Jakub Porzycki  / Na zdjęciu: Romeo Jozak
Agencja Gazeta / Jakub Porzycki / Na zdjęciu: Romeo Jozak

- Legia jest dla mnie jak pocałunek z pierwszą dziewczyną: zapamiętam ten etap kariery na całe życie - przyznaje na łamach "Piłki Nożnej" Romeo Jozak. Były trener Legii Warszawa zdradza również, dlaczego nie poradził sobie z szatnią Wojskowych.

W tym artykule dowiesz się o:

Romeo Jozak był trenerem Legii od 13 września 2017 do 15 kwietnia 2018 roku. W 23 rozegranych za jego kadencji ligowych meczach warszawianie zdobyli 41 punktów - w branym pod uwagę okresie nie było w PKO Ekstraklasie lepszej drużyny od Wojskowych.

A mimo to Dariusz Mioduski podjął decyzję o rozstaniu z Jozakiem. Chorwat zostawił Legię na pozycji lidera, a do końca sezonu zespół prowadził jego asystent Dean Klafurić.

- Po zwolnieniu przeżyłem najgorszy miesiąc w życiu. Musiałem wyłączyć telefon, w końcu zmieniłem numer, nie chciałem z nikim rozmawiać - wyznał "Piłce Nożnej".

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niesamowity pocisk! Bramkarz stał jak zamurowany

Trzy i pół roku później wrócił do Warszawy jako dyrektor techniczny saudyjskiej federacji piłkarskiej. Gościł na turnieju juniorów, który odbywał się na obiektach treningowych mistrzów Polski.

Paweł Gołaszewski, "Piłka Nożna": Słyszał pan, że Legia szuka trenera?

Romeo Jozak, trener Legii w latach 2017-18: Wiem, jaka jest sytuacja w klubie, ale spokojnie, trenerem Legii w najbliższym czasie nie zostanę. To jest tak jak z zupą: na początku, od razu po ugotowaniu, jest najlepsza. Kiedy ją odgrzewasz, nie jest już tak dobra. Rozmawiałem z kilkoma osobami o ostatnich miesiącach w Legii. Słyszałem, że drużyna nie jest zła, a na pewno nie jest tak słaba, żeby być w strefie spadkowej.

Problem z dobrą dyspozycją w lidze na początku sezonu powtarza się kilka lat z kolei, tyle że wcześniej zespół nie występował w fazie grupowej europejskich pucharów. Ludzie myślą, że jest łatwo pogodzić grę na kilku frontach w systemie czwartek-niedziela-czwartek-niedziela. Musisz mieć jakościowych piłkarzy, aby podołali takiemu natężeniu.

Finansowo Legia by nie przebiła obecnych warunków pana kontraktu.

Zarabiam zdecydowanie lepiej niż w Legii. Saudyjczycy chętnie inwestują w futbol.

Odkąd pan odszedł, minęło 3,5 roku, a kadra drużyny bardzo się zmieniła.

Nie znam nikogo oprócz Inakiego Astiza, który jest asystentem trenera. To jest na pewno problem, że w zespole jest ciągła rotacja. Z nowymi piłkarzami jest jak z trenerami, każdy potrzebuje czasu, aby pokazać pełnię możliwości.

Oglądał pan Legię po zwolnieniu?

Widziałem kilka spotkań, nie spodziewałem się, że na tym etapie sezonu będzie na przedostatnim miejscu w tabeli. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Przy okazji meczu w eliminacjach Ligi Mistrzów z Dinamem Zagrzeb rozdzwoniły się telefony od dziennikarzy z Polski i Chorwacji. Widziałem te spotkania, Legia grała mądrze, ale jakość piłkarzy była po stronie Dinama. Dwumecz był jednak wyrównany.

Pod koniec okna transferowego Legia sprowadziła Lirima Kastratiego z Dinama. Co pan myśli o tym zawodniku?

Legia powinna szukać podobnych piłkarzy do tych, których sprowadza Dinamo. Mam na myśli zawodników będących w stanie zrobić różnicę w rozgrywkach europejskich, biorących na siebie ciężar w trudnym momencie. Kastrati to dobry piłkarz, ale mam wątpliwości, czy ma w sobie tyle jakości, aby robić różnicę w rozgrywkach międzynarodowych.

Zbierał pan doświadczenie na różnych stanowiskach w ostatnich latach. Widzi pan siebie jako trenera, czy raczej już w gabinetach dyrektorskich?

Poznałem smak pracy selekcjonera w Kuwejcie, pracowałem w wielkim klubie, jakim jest Legia, dzisiaj jestem dyrektorem technicznym w Arabii Saudyjskiej. We wszystkim czuję się dobrze, praca dyrektora sportowego czy trenera jest do siebie bardzo zbliżona - trzeba zarządzać ludźmi. Nigdy wcześniej o tym nie mówiłem, ale kiedy pracowałem w Legii, była grupa piłkarzy, która wynosiła informacje z szatni do mediów. Niektórzy chyba czuli, że są ponad klubem, a do takich sytuacji nigdy nie można dopuścić.

Gdyby mógł pan cofnąć czas, podjąłby pan pracę w Warszawie jeszcze raz?

Tak, ale kilka rzeczy zrobiłbym inaczej. Nie wypowiedziałbym takich słów, jakie padły po meczu w Poznaniu o zaangażowaniu i porównaniu zawodników do kobiet. Dzisiaj jestem mądrzejszy o te doświadczenia, pracując w wielkich klubach, musisz uważać na każde słowo.

Co jeszcze zrobiłby pan inaczej?

Znacznie uważniej przyjrzałbym się zawodnikom, których sprowadziliśmy zimą. Cafu, Domagoj Antolić i Marko Vesović zostali na dłużej w Warszawie i byli ważnymi postaciami. Sprowadzenie Eduardo czy Chrisa Phillipsa było jednak błędem, do którego się przyznaję.

No i zimą powinienem był wyrzucić z zespołu Kucharczyka, który czuł się silniejszy i ważniejszy zarówno ode mnie, jak i od całego klubu. Gdybyś mnie zapytał, co było punktem zwrotnym w trakcie mojego pobytu w Warszawie, odpowiedziałbym, że właśnie relacje z Kucharczykiem. Wszyscy wiedzieli, kto wynosi informacje z szatni. Gdybyśmy się z nim rozstali zimą, wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej.

Po co pan sprowadzał do Legii Eduardo?

Przed złamaniem nogi był kapitalnym piłkarzem. Liczyłem, że w Legii się odbuduje i zacznie grać chociaż w połowie tak dobrze jak przed kontuzją. Po tej sytuacji był już jednak zupełnie innym zawodnikiem. Nie strzelił żadnego gola w Polsce, zaliczył chyba tylko asystę - to mówi samo za siebie. Kiedy przychodził, wszyscy byliśmy szczęśliwi, że udało się sprowadzić takiego zawodnika. Dzisiaj mogę powiedzieć, że to był błąd. Mamy sporadyczny kontakt, Eduardo pracuje dla chorwackiej federacji.

Eduardo wyjechał z Legii krótko po panu. Długo został natomiast William Remy, z którym były różne dziwne sytuacje przez trzy lata jego pobytu w Polsce.

Remy to dobry zawodnik, ale kiedy jest na boisku. Ma jednak taką osobowość, że poza boiskiem myśli o wielu innych rzeczach. Mówiąc wprost: jego problemem nie były umiejętności, a charakter. Kiedy go obserwowaliśmy, widzieliśmy, że może nam dać jakość. Jego CV było naprawdę imponujące, zagrał łącznie ponad sto meczów na poziomie Ligue 1 i Ligue 2.

Po pana zwolnieniu drużyna sięgnęła po dublet. Był pan zaskoczony, że Klafurić zakończył sezon z dwoma trofeami?

To było dziwne uczucie. Z jednej strony się cieszyłem, przecież pracowałem w Legii dziewięć miesięcy, ale z drugiej byłem smutny, że sukcesy przyszły, kiedy mnie już w klubie nie było. Piłka polega na tym, aby wykorzystywać okazje. Mnie nadarzyła się praca w Warszawie. Legia jest dla mnie jak pocałunek z pierwszą dziewczyną: zapamiętam ten etap kariery na całe życie. Zostałem zwolniony, rozumiałem tę decyzję i poszedłem dalej w swoją stronę. Jestem szczęśliwym człowiekiem.

Pamięta pan dzień zwolnienia z Legii?

Pamiętam każdą sekundę. Debiutowałem w Legii w meczu z Cracovią, wygraliśmy 1:0. Później przegraliśmy w Białymstoku i Poznaniu, odbyła się ta nieszczęsna konferencja prasowa, później zamieszanie z kibicami przed autobusem i nadeszła przerwa na mecze reprezentacji. Byliśmy w gigantycznym kryzysie, zarówno piłkarskim, jak i mentalnym.

Po dwutygodniowej pauzie wróciliśmy do gry i do Warszawy przyjechała Lechia Gdańsk. Zagraliśmy najgorsze spotkanie za mojej kadencji. Rywale byli lepsi w zasadzie w każdym aspekcie, dłużej utrzymywali się przy piłce, mieli więcej sytuacji, oddali więcej strzałów, ale wygraliśmy 1:0. Kiedy sędzia skończył mecz, przeżegnałem się i podziękowałem Bogu za ten wynik. Nie rozumiałem, dlaczego tak się stało, ale podziękowałem.

W kwietniu, kiedy przegraliśmy z Zagłębiem, sytuacja była zupełnie inna. To my przeważaliśmy, tworzyliśmy okazje, a przegraliśmy 0:1. Wtedy przypomniałem sobie początek w Warszawie, wszystko się wyrównało, zrozumiałem, o co chodziło. Zawodnicy bardzo się starali, w szatni nakręcali się na to spotkanie. Kiedy szedłem na konferencję prasową, wiedziałem, że to moje ostatnie chwile w roli trenera Legii. Później odebrałem telefon od prezesa Mioduskiego, który podziękował mi za pracę.

Co pan poczuł?

Spodziewałem się tego. Po zwolnieniu przeżyłem najgorszy miesiąc w życiu. Musiałem wyłączyć telefon, w końcu zmieniłem numer, nie chciałem z nikim rozmawiać. Pozbierałem się jednak, dzisiaj jestem silniejszy.

Jaki był najpiękniejszy moment pobytu w Warszawie?

Kiedy wygraliśmy z Górnikiem Zabrze i awansowaliśmy na pozycję lidera. Druga sytuacja miała miejsce kilka tygodni później. Graliśmy z Termalicą u siebie i po pierwszej połowie był bezbramkowy remis. Byłem wkurzony na zespół, w przerwie przyszedł do mnie Guilherme i powiedział, że strzeli dla mnie gola. Powiedziałem mu, żebyśmy wygrali mecz i nieważne, kto zdobędzie bramkę. Na początku drugiej połowy mieliśmy rzut karny, do którego podszedł Guilherme i go wykorzystał. W radości przybiegł do mnie, aby ze mną świętować trafienie. Poczułem się wyjątkowo.

A najgorszy?

Dzisiaj nie wypowiedziałbym słów, że dziewczyny zagrałyby lepiej, po meczu z Lechem. Później doszła sytuacja z kibicami. Gdybym nie użył tak mocnych słów, do awantury przed autobusem w ogóle by nie doszło. Byłem na pierwszej linii po wyjściu z autobusu, ale kibice powiedzieli, że mnie to nie dotyczy i mam stanąć z boku. Resztę znasz. To był jeden z najbardziej stresujących momentów w moim życiu.

Może pan kiedyś wróci do Warszawy w innej roli?

Nigdy nie mówię nigdy. Mam w Polsce wielu przyjaciół, zresztą teraz zostałem znakomicie przyjęty. Obcokrajowcowi nigdy nie jest łatwo udowodnić własną wartość w innym kraju. Trafiłem do Legii razem z Ivanem Kepciją i teraz proszę wyobrazić sobie taką sytuację w Chorwacji: dwóch Polaków przejmuje stery w Dinamie. Wytrwaliby na stanowiskach maksymalnie pół roku. Dlaczego? Bo takie kluby jak Legia i Dinamo mają wartości, tradycje i obcokrajowiec zawsze będzie musiał w nich pokazać znacznie więcej i najlepiej od razu. Nie ma czasu na błędy. Po mnie trenerem został Dean Klafurić, zdobył dublet, a w kolejnym sezonie został zwolniony po dwóch kolejkach ligowych.

Rozmawiał pan z prezesem lub z kimś z jego otoczenia po zwolnieniu?

Z nikim nie utrzymywałem kontaktu. Rozmawiałem z kilkoma menedżerami, którzy mówili mi, że prezes Mioduski pozytywnie się o mnie wypowiadał.

Co pan robił w Warszawie w ostatnich dniach?

Kiedy cztery lata temu zostałem zwolniony z Legii, kilka tygodni później odezwała się do mnie federacja Kuwejtu i zaproponowała pracę, która trwała nieco ponad rok. Kilka miesięcy temu pojawiła się oferta z Arabii Saudyjskiej, konkretnie z ministerstwa sportu - zostałem dyrektorem technicznym w tamtejszej federacji.

Odpowiadam za największe talenty w saudyjskim futbolu, mam je rozwijać. Mieszkam w Hiszpanii, w Tarragonie, godzinę jazdy od Barcelony. Stworzyliśmy projekt, który zakłada pracę w najlepszych warunkach, na swojej metodologii. Sprowadzamy najlepszych zawodników z Arabii Saudyjskiej i rozwijamy ich w europejskich warunkach, gdzie mogą rywalizować z topowymi zespołami. Do Warszawy przywieźliśmy dwa zespoły, które mierzyły się w turnieju międzynarodowym z takimi markami jak Legia, Slavia Praga, Midtjylland czy Szachtar Donieck.

Mentalność Saudyjczyków jest specyficzna.

To dobre określenie. Kiedy masz zbyt dużo pieniędzy, trochę lżej podchodzisz do życia i obowiązków. Arabia Saudyjska to jeden z najbogatszych krajów na świecie. Mieszka tam około 35 milionów ludzi, nie brakuje zdolnych młodych chłopaków. Moją rolą jest im pomóc, rozwinąć się, wprowadzić na wyższy poziom. Mamy świetne warunki, wszystko dopięte jest na ostatni guzik, latamy po całym świecie, gramy z najlepszymi akademiami. Pod względem technicznym drużyna wygląda nieźle, ale widzimy braki w przygotowaniu mentalnym, fizycznym czy taktycznym.

Źródło artykułu: