Dariusz Tuzimek: Sprzątanie po Michniewiczu jeszcze trochę potrwa [KOMENTARZ]

PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Yuri Ribeiro
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Yuri Ribeiro

Niesprawiedliwie wysoka porażka Legii z SSC Napoli zmartwiła kibiców. Niektórzy niecierpliwią się, że choć gra jest teraz lepsza, zmiana trenera nic nie dała. Nie dała, bo nie mogła. Sprzątanie po Czesławie Michniewiczu jeszcze trochę potrwa.

Napisałem niedawno (WIĘCEJ TUTAJ), że Michniewicz zostawia Legię jak stary traktor - w szczerym polu, rozkręconą i poobijaną. I zdanie to podtrzymuję. Nowy trener, wyciągnięty z rezerw Marek Gołębiewski, na razie spłaca cudzy rachunek.

W niedzielę, gdy zaczynał swój debiutancki mecz ligowy z Pogonią Szczecin, już miał - po poprzedniku - drużynę w strefie spadkowej. I nie zdołał jej stamtąd wyciągnąć. Że nie wygra z Napoli, dało się przewidzieć (Legia przegrała 1:4).

A jednak w obu tych meczach widać było po drużynie, że coś w niej zaczyna się składać. Powoli, jeszcze bez wymiernych efektów w postaci wyników, ale zaczyna. Gra - szczególnie w meczu z Napoli – wyglądała już inaczej. Do momentu dwóch rzutów karnych dla Włochów, które całkowicie zmieniły mecz, oglądaliśmy całkiem niezłą Legię. Taką, jakiej nie widziano od bardzo dawna.

Gołębiewski to jeszcze trenerski żółtodziób, ale już nie bał się zagrać z Napoli odważnie: zagrać w piłkę, a nie stawiać we własnym polu karnym autobus, jak to robił Michniewicz. Obaj w meczu z Włochami osiągnęli podobny rezultat, ale wrażenie zostawili zupełnie inne. W Neapolu Legia broniąc się "autobusem wstydu", pokazała bezradność i bojaźń, a cały mecz był dla niej modlitwą o przetrwanie. W Warszawie było inaczej: widziałem drużynę, która jest skoncentrowana na zadaniu, która jest zjednoczona, zdeterminowana i walczy na 120 procent.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niesamowity pocisk! Bramkarz stał jak zamurowany

Bo czy na przykład ktoś kiedyś widział w Legii tak walczącego w defensywie  Luquinhasa? Po czwartkowym meczu nikt nie może powiedzieć, że legionistom się nie chciało. To byłoby niesprawiedliwe. Pewnie, że na końcu zabrakło umiejętności, bo Napoli to zupełnie inna półka, ale warto było zobaczyć, że ta Legia jeszcze cokolwiek potrafi. Bo normalny kibic mógł już przecież zwątpić. A w czwartek, tuż przed przerwą, gdy w dwóch akcjach piłkę wymieniali - od nogi do nogi, bez przyjęcia, jak po sznurku - Ribeiro, Luquinhas i Mladenović, rozległy się z trybun oklaski. Miła odmiana, prawda?

Na takiego Mladenovicia jak przy akcji skończonej golem dla Legii miło się patrzy. Tak grający Serb jest drużynie potrzebny: odważny, pewny siebie, podejmujący ryzyko. Takiego Mladenovicia przy Łazienkowskiej nie było od miesięcy. Przy obu faulach, za które sędzia podyktował rzuty karne dla Napoli, Josue nie wykazał się inteligencją, to prawda. Ale postawię tezę, że Portugalczyk był… przemotywowany. Tak bardzo chciał dawać z serducha, że zepsuł wynik całej drużynie. Bo futbol to nie sama ambicja, to także głowa.

No właśnie, głowa. Legia walczy ostatnio z milionem swoich demonów, słabości i błędów. Wiele z nich siedzi w głowach zawodników, drużyna mierzy się z wielkim problemem mentalnym. Potrafi walczyć 75 minut i rozsypać się w drobiazgi w kwadrans. Piłkarze utracili rzecz, bez której nie da się dobrze grać w takim klubie jak Legia - pewność siebie. Każde niepowodzenie jest w stanie ich rozchwiać. Odbudowanie "mentalności zwycięzców" trochę potrwa, to proces. Ale - pomimo złego wyniku z Napoli - widać, że ta drużyna zaczęła powoli zmierzać w tym samym kierunku. Nie chciała umierać za Michniewicza. Czesław z wozu, koniom lżej.

Dziwią mnie opinie, że skoro nowy trener niczego nie ugrał, to dowód na to, że to nie Michniewicz był problemem Legii. Nie wiem, czy Marek Gołębiewski zostanie w Legii na dwa miesiące czy dłużej. Nie wiem, czy jest wystarczająco dobrym trenerem na taki klub. Ale wiem, że po poprzedniku zastał drużynę bardzo chorą, której leczenie musi potrwać. Gołębiewski pracuje w Legii nieco ponad tydzień, więc nie wymagajmy od niego cudów. Bo nawet gdyby przyszedł na Łazienkowską Marek Papszun, to też tego z dnia na dzień nie naprawi.

Michniewicz zostawił w Legii spaloną ziemię. Drużynę, która nie dorobiła się żadnego sprawnie działającego systemu taktycznego; która słabo gra w defensywie; która dopuszcza każdego rywala (nawet tych z niższych lig) do wielu sytuacji strzeleckich pod własną bramką; która nie jest kreatywna w ofensywie; która nie zdobywa goli po stałych fragmentach gry, co jest teoretycznie najłatwiejsze do wypracowania na treningach.

Zostawił drużynę pełną podziałów, niesnasek, niepewności, bez wykreowanych liderów, którzy w trudnym momencie mogą wziąć odpowiedzialność na siebie. Zostawił kilku zawodników w takim stanie, w jakim nigdy w Legii nie byli. Nieprawdopodobny zjazd formy zaliczyli Bartosz Slisz, Filip Mladenović, Luquinhas czy Tomas Pekhart, który był przecież najlepszym strzelcem ligi.

Warto o tym pamiętać, zanim się rzuci kamieniem krytyki w trenera Gołębiewskiego. On został zawołany do pożaru, zupełnie jak strażak, i trzeba mu podziękować, że próbuje gasić ten cały bałagan. Ma chyba świadomość, że traktowany jest jako trener tymczasowy.

I jeszcze jedno. Tłumaczenie wszelkich niepowodzeń Legii niewłaściwymi transferami jest dużym uproszczeniem. Abstrahując od jakości transferów, tego jacy zawodnicy zostali kupieni i kiedy, warto spojrzeć, jakich piłkarzy się klub pozbył jako niepotrzebnych. Mam wrażenie, że kilku z nich jeszcze dziś dodałoby obecnej Legii sporo jakości. Paweł Wszołek, Domagoj Antolić, Walerian Gwilia czy nawet Jose Kante zostali wypuszczeni jako niepotrzebni. O żadnego z nich trener Michniewicz się publicznie nie upomniał. W tym czasie Legia kupowała kolejnych piłkarzy jak koty w worku, nie wiedząc, czy którykolwiek w Legii odpali.

Zanim się kupi nowe klocki, warto zobaczyć, czy te stare się jeszcze nie przydadzą. Zupełnie tak samo jak zawodnicy. I jak trenerzy.

Dariusz Tuzimek

Źródło artykułu: