W najważniejszym meczu eliminacji Polacy stanęli na wysokości zadania. Przeciwko Albanii zagrali bardzo solidne spotkanie, zwłaszcza w defensywie i pokazali, że mają jakość. Paulo Sousa zdał egzamin jako selekcjoner.
Historia zatoczyła koło. Tak samo jak 36 lat temu, konkretnie 30 maja 1985 roku, Polacy przyjechali do Tirany na mecz o wszystko i wracają z tarczą. Dla wielu kibiców niepojęte było, że jak to możliwe, że właśnie z Albanią gramy o cokolwiek, przecież to tylko Albania. A jednak drużyna Edoardo Reji pokazała w Warszawie, że z całą pewnością nie wolno jej lekceważyć. Zresztą nie przypadkowo zajmowali do wtorku drugie miejsce w grupie.
Przede wszystkim Polacy nie pozwolili rywalom na wiele. Albańczycy nie mieli żadnego sposobu na przebicie się pod naszą bramkę. Próbowali dalekich podań za plecy Kamila Glika, sądząc, że jest on wolny i można to wykorzystać, ale nasz stoper zagrał znakomicie. Zresztą jak i jego koledzy z bloku defensywnego, Paweł Dawidowicz i Jan Bednarek.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kuriozalny gol na Ukrainie. Jak to wpadło?!
Efekt był taki, że rywale oddali jeden celny strzał na bramkę, ale to tylko statystyka, bo trudno nazwać strzałem podanie do bramkarza. My też oddaliśmy dwa celne strzały, ale konkretne, w tym jeden dający bramkę.
Problemem tej formacji jest brak umiejętności dobrego wyprowadzenia piłki od własnej bramki. Najlepsze drużyny będą stosowały wobec nas wysoki pressing i wtedy mamy poważny problem.
Paulo Sousa od początku szukał ciekawych rozwiązań. Przykładowo Tymoteusz Puchacz w pierwszej połowie nie był aż tak widoczny, bo grał głębiej, robił miejsce dla Jakuba Modera. To pomocnik Brighton and Hove Albion miał tworzyć zagrożenie z lewej strony i to robił. W ofensywie wypadł bardzo dobrze. Niestety zaliczył do tego kilka poważniejszych strat, które mogły dać rywalom bramkę i Sousa w przerwie zdjął go z boiska.
Zresztą środek pola był naszym problemem. Piotr Zieliński miał fragmenty dobrej gry, zwłaszcza w pierwszej połowie, ale to za mało. W pierwszej połowie niewiele wnosił Grzegorz Krychowiak, choć w drugiej nieco się obudził. Mieliśmy poważny problem ze sforsowaniem linii albańskich ustawionych w środkowej strefie boiska. Rywale bardzo dobrze ustawiali się defensywnie.
Długo Polacy grali więc bezpośrednią piłkę, licząc na to, że Robert Lewandowski zrobi coś z niczego. Nie tym razem. W ofensywie naszego supersnajpera nie było, choć trzeba zauważyć, że wykonał bardzo ciężko pracę "boiskowego robotnika", harował, cofał się, walczył. Adam Buksa podobnie bardzo dobrze radził sobie w wysokim pressingu. Miał jedną świetną akcję, poza tym był taką mrówką. Obaj napastnicy zagrali bardzo solidnie pod względem defensywnym, nie pozwolili Albańczykom budować akcji od tyłu.
Zresztą zaangażowania naszym odmówić nie można. Jeśli chodzi o walkę, zagrali na takim poziomie jak z Anglią. Widać było, że jest świadomość stawki. Jeśli nie da się wygrać, to przynajmniej nie można przegrać. Oczywiście, chwaląc naszych zawodników, nie można zapominać, że rywale zostali mocno przetrzebieni. W stosunku do poprzedniego meczu wypadło trzech zawodników wyjściowego składu, dwóch z powodu COVID-19, jeden z powodu złamania kości przedramienia. Trochę nam to ułatwiło zadanie, ale swoje i tak musieliśmy wybiegać.
Na pewno na naszą korzyść zagrała dobra ławka rezerwowych. W tej chwili mamy całą grupę solidnych zawodników, którzy są w stanie wejść na boisko i coś wnieść. Akcję bramkową przeprowadzili rezerwowi, Mateusz Klich i Karol Świderski. Klich nie był zbyt widoczny, ale próbował ciekawych zagrań, zaś podanie do Świderskiego było najwyższej jakości. Co ciekawe, do tej pory aż 11 z 25 bramek dla Polski strzelili rezerwowi. To pokazuje, że Sousa ma jak rotować. Oczywiście sporo z tych możliwości stworzył sobie sam, powołując i dając rezerwowym szansę. Każdy, kto przyjeżdża na zgrupowanie, ma rolę do odegrania i to jest już wygrana Portugalczyka.
Na razie ta kadra jest "szarpana", miewa świetne momenty jak z Hiszpanią, Anglią i Albanią również, ale miewa też momenty, które nie przekonują. To, co jest istotne: czas pracuje na naszą korzyść. Mimo naszych ograniczeń jesteśmy w stanie w takim meczu z solidnym rywalem kontrolować sytuację, może nie dominować, ale spokojnie prowadzić grę. Wcześniej wmawiano nam, że posiadanie piłki, kontrola, nie leży w naszym DNA. Mimo wszystko Sousa powoli udowadnia, że możemy to robić na jakimś przyzwoitym poziomie.
I co najważniejsze, Portugalczyk - to można już spokojnie powiedzieć - zrealizował cel. Obronił się jako selekcjoner, jako strateg i pokazał, że spekulacje dotyczące jego potencjalnego następcy są bardzo nie ma miejscu.