Nie o takim debiucie w PKO Ekstraklasie marzył Lukas Podolski. Nie na taki, po tylu latach czekania, jego występ liczyli kibice Górnika. Fani 14-krotnego mistrza kraju i wszyscy, którzy oglądali piątkowe spotkanie na antenie Canal+ i TVP, czyli kilkaset tysięcy telewidzów, mogą być rozczarowani jak po spotkaniu szkolnej miłości na zjeździe absolwentów.
Inaczej to sobie zapamiętali, inaczej to sobie wyobrażali. Niby błysk w oku jest ten sam, ale pojawia się na krótko i jeszcze szybciej gaśnie. Zbierany przez lata rozłąki bagaż doświadczeń przygniata. Wspomnienie przeszłości bardziej krępuje, niż dodaje skrzydeł. Ekscytacja ze spotkania po latach powoli zamienia się w zawód i sytuacja robi się niezręczna.
Podolski pokazał kilka ciekawych zagrań z innego piłkarskiego świata, ale też przekonał się o tym, że PKO Ekstraklasa to trudny kawałek chleba. Nie dotknął jeszcze piłki po wejściu na boisko, a Górnik stracił gola na 1:2. Potem chętniej biegał z pretensjami za sędzią Szymonem Marciniakiem niż za rywalami. Ani razu też nie zagroził bramce Mickeya van der Harta.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kto bogatemu zabroni? Tak spędza wakacje Cristiano Ronaldo
Wbił kotwicę w kole środkowym i rozrzucał piłki dalekimi podaniami jak quarterback w futbolu amerykańskim. Było to efektowne, bo mało kto w lidze potrafi zrobić to "z miejsca", ale takie "popisy" mógł dawać Edi Andradina - od mistrza świata wymaga się więcej. Na tak grającego Podolskiego tłumy na stadiony walić nie będą.
Po piątkowym meczu raczej nikt nowy w Podolskim się nie zakochał, ale za to mógł się zauroczyć Jakubem Kamińskim. 19-latek z Lecha przyćmił debiut mistrza świata w PKO Ekstraklasie. Najpierw celną główką doprowadził do wyrównania, a potem świetny występ spuentował asystą przy ustalającym wynik meczu golu Michała Skórasia.
Kamiński wysłał z Roosevelta 81 mocny sygnał Paulo Sousie, tylko szkoda, że aż do Portugalii. Selekcjoner Biało-Czerwonych wytrzymał w Polsce raptem kilka dni i wrócił do ojczyzny po obejrzeniu na żywo na stadionach czterech meczów. Więcej TUTAJ. Miejmy nadzieję, że opiekun reprezentacji Polski zobaczy występ Kamińskiego chociaż z odtworzenia, a nie zda się jedynie na raport swoich "polskich oczu".
Sousa w końcu szuka nowych twarzy i ochoczo wprowadza je do drużyny narodowej, więc dalsze ignorowanie Kamińskiego będzie sporym zaskoczeniem. "Dalsze", bo choć Jerzy Brzęczek wysyłał mu powołania jesienią 2020 roku, to Portugalczyk w dotychczasowych wyborach pomijał lechitę. To niezrozumiałe, bo Kamiński ma wszystkie pożądane przez Sousę cechy. Jest zdolny, dynamiczny, młody (tylko rok starszy od Kacpra Kozłowskiego) i przede wszystkim nie myśli jak polski piłkarz: jest odważny, bierze na siebie odpowiedzialność, lubi i potrafi dryblować.
Reprezentacja Polski - co obnażyło Euro 2020 - ma przetrącone skrzydła. O Kamilu Grosickim trzeba już zapomnieć, a Przemysław Płacheta w meczu ze Szwecją skompromitował się tak, że na dłuższą chwilę powinien odpocząć od reprezentacji. Zostają Kamil Jóźwiak i Przemysław Frankowski. Skoro Sousa planuje powołać Nicolę Zalewskiego, (więcej TUTAJ), to tym bardziej powinien dać szansę Kamińskiemu.
Czytaj też:
Łęczna nie sprawiła niespodzianki
Zobacz tabelę Ekstraklasy