Marcin Adamski: Pierwsza liga to pełen folklor

Po spotkaniu ŁKS-u z Wartą Poznań, żaden uczestnik tego widowiska nie zasłużył tak bardzo na osobny tekst, jak arbiter z Warszawy - pan Marcin Roguski. Nie chodzi tutaj o posądzanie go o stronniczość, ale o pokazanie sytuacji, które nie powinny mieć miejsca na tym szczeblu rozgrywek.

Rozjemca zaległego pojedynku 1. kolejki I ligi, aż 10-krotnie sięgał w tym meczu po żółte kartki, a 3 piłkarzy odesłał do szatni. Najgorsze w tym jest jednak to, że zupełnie nie panował nad wydarzeniami na boisku.

Już w 39. minucie Marcin Roguski wyrzucił z boiska Mladena Kascelana, dając mu 2 żółte kartki w przeciągu 4 minut.

- Wszyscy zobaczyli dziś, jak się sędziuje w I lidze, a tak być nie powinno. Pierwsza moja kartka owszem mogła być, bowiem faulowałem, natomiast przy drugiej, nie rozumiem, o co chodziło arbitrowi. W momencie gwizdka miałem piłkę na nodze, nie było to celowe odkopnięcie, a już na pewno nie takie, po którym sędzia karze kartką - powiedział po meczu Kascelan.

Czerwone kartki w tym pojedynku zobaczyli także Rafał Kujawa i Adrian Bartkowiak, obaj także w ekspresowym tempie. Kujawa obejrzał 2 żółte kartki za faule w przeciągu 1 minuty, zaś w przypadku Bartkowiaka, czas ten wydłużył się do 4 minut... Zarówno w przypadku gracza ŁKS-u jak i Warty, nie były to zagrania, po których konieczne jest "wykartkowanie" zawodnika i po 1 żółtej kartce z powodzeniem by wystarczyło, jednak arbiter był wtedy już zupełnie "ugotowany" tym, co działo się na boisku i poza nim.

Trzeba jednak powiedzieć, że sam był temu winien, nie panując nad wydarzeniami na boisku. Karanie kartkami za drobne przewinienia czy też lekkie odkopnięcie piłki, a puszczanie brutalnych fauli obu drużyn, bądź też sytuacji, gdy Tomasz Hajto prawie pobił się na murawie z Arkadiuszem Miklosikiem, wzbudzało tylko agresję piłkarzy i kibiców.

Gdy w końcu sędzia wyrzucił z boiska drugiego gracza ŁKS-u, z trybun w jego kierunku poleciał prawdopodobnie jakiś przedmiot, bowiem arbiter przerwał spotkanie. Nawet w tej sytuacji nie panował jednak nad wydarzeniami na boisku.

- Sędzia prosi mnie, żebym uspokoił kibiców i poprosił ochroniarzy, żeby przeszli na drugą stronę, po czym rozpoczyna grę beze mnie. Później na boisku mnie za to przeprosił, ale w tym momencie graliśmy w ośmiu przeciw jedenastu i mogliśmy zapłacić za to stratą bramki. Niech sobie każdy sam odpowie, czy było to najmądrzejsze - opowiadał po meczu, raczej nie wzburzony, a bezradny kapitan ŁKS-u Marcin Adamski.

W 81. minucie mieliśmy natomiast zmianę, w ramach której na boisko wszedł zawodnik z numerem 17 ... a takiego w protokole zawodów nie było. Sędzia jednak na zmianę pozwolił, a pytany o to obserwator PZPN, któremu pokazano kserokopię protokołu zawodów, wzruszył tylko bezradnie ramionami.

W tej sytuacji odgwizdanie w drugim meczu z rzędu pozycji spalonej, gdy napastnik otrzymuje piłkę od przeciwnika, albo przedłużenie drugiej połowy spotkania o ... 6 minut, to takie błahostki, o których nie warto pisać...

- Jeszcze trochę pogramy w I lidze, to może mnie to kosztować zawał serca. W pierwszym meczu pies biega 5 minut po boisku, w drugim nie uznają naszej prawidłowej bramki na 2:0, dzisiaj to sami wszyscy widzieli - nie wiem, ile ja tak wytrzymam. Ta liga to pełen folklor. Na pewno można to przypłacić utratą zdrowia ... psychicznego. Nie wiem, czy zasłużyliśmy na to, zajmując 7. miejsce w lidze, ale takie jest życie - zakończył ironicznie temat Marcin Adamski.

Komentarze (0)