Świat sportu w lutym 2016 roku patrzył z zaciekawieniem w kierunku małej miejscowości Sinsheim w Niemczech, gdzie miejscowy multimilioner i szef klubu TSG 1899 Hoffenheim, Dietmar Hopp, dał szansę zaledwie 28-letniemu trenerowi.
Może i Julian Nagelsmann był bardzo utalentowany, ale i tak wydawało się to eksperymentem wykraczającym daleko poza schemat. Z drugiej strony, kto inny miałby spróbować, jak nie właściciel firmy informatycznej SAP, a więc człowiek stawiający na innowacyjność, nowoczesność.
Ostatnie 20 lat w europejskim futbolu to narzucanie trendów przez Niemców. Właśnie nasi zachodni sąsiedzi, na których spoglądamy z zazdrością, wydali na świat wielu świetnych trenerów, całkowicie przebudowali swój futbol, postawili na ofensywę, analizę, naukę. Hopp poszedł krok dalej. Rzucił młodego szkoleniowca na głęboką wodę. Hoffenheim zajmowało wtedy 17. miejsce w Bundeslidze i powoli pogodzono się z myślą, że kolejny sezon spędzi na drugim poziomie rozgrywek. Strata do bezpiecznego miejsca wynosiła 7 punktów, a do miejsca barażowego 5.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Jak on to zrobił?! To może być najpiękniejszy gol roku!
10 lutego poinformowano media o zmianie na stanowisku trenera. Z powodów zdrowotnych musiał zrezygnować Huub Stevens. Jego następca - Nagelsmann, poprowadził drużynę w 14 meczach, z których wygrał aż 7. Stał się cud.
Zaczęło się od tragedii
Nowy trener Roberta Lewandowskiego niczym cudowne dziecko szybko wspiął się na szczyt, przeszedł drogę od "eksperymentu" do trenera jednego z najlepszych klubów świata. Dla naszego napastnika może to oznaczać bardzo dobrą zmianę. Nagelsmann stawia od lat na piłkę ofensywną, pełną ryzyka, na czym świetnie skorzystał przykładowo Timo Werner. W 45 meczach pod wodzą Nagelsmanna zawodnik strzelił 34 bramki i zaliczył 14 asyst. Stał się gwiazdą międzynarodowego formatu. Skoro młody trener potrafił zrobić takie rzeczy z Wernerem, to co uczyni ze znacznie lepszym Lewandowskim?
Wszystko zaczęło się w 2008 roku. To był zły rok dla 21-letniego zaledwie zawodnika rezerw Augsburga. Najpierw doznał kontuzji kolana, która skończyła jego karierę środkowego obrońcy, a krótko po tym, pod koniec listopada, zmarł jego ojciec Erwin. Musiał nagle dorosnąć, nauczyć się podejmować decyzje. W tamtym czasie studiował i pracował jako skaut dla trenera Augsburga, Thomasa Tuchela.
Potem była praca w roli asystenta w TSV 1860 Monachium oraz Hoffenheim. Tam był asystentem trenerów, a potem pierwszym szkoleniowcem w drużynach młodzieżowych. Zwrócił na niego uwagę Ralf Rangnick. Wielki wizjoner niemieckiej piłki wkrótce odszedł z klubu, ale nie przestał myśleć o młodym szkoleniowcu, którego określił wręcz największym talentem niemieckiego świata trenerów. Gdy Rangnick został szefem pionu piłkarskiego koncernu Red Bull, było jasne, że los młodego szkoleniowca jest przypieczętowany. Tym bardziej że Nagelsmann potwierdzał diagnozę Rangnicka. Po tym, jak w pierwszym sezonie utrzymał Hoffenheim, poszedł za ciosem i w kolejnym sezonie zajął 4. miejsce. Przed awansem do Ligi Mistrzów powstrzymał go dopiero Juergen Klopp i jego Liverpool. Rok później Nagelsmann nie zostawił niczego przypadkowi i awansował z "Wieśniakami" (tak w Niemczech mówi się na Hoffenheim) do Ligi Mistrzów bezpośrednio. Furory tam nie zrobił i drużynę kosztowało to słabszy sezon (2018-19) w lidze, ale pokazał ofensywną i otwartą piłkę, która sprawiła, że fani czekali na te mecze z niecierpliwością.
Lipsk zdesperowany
Dlatego Rangnick naciskał coraz mocniej. W wywiadzie dla dziennika "The Independent" Nagelsmann mówił, że przedstawiciele klubu z Lipska byli zdesperowani, żeby go pozyskać. - Wiele klubów dzwoniło i sondowało, mówili, że może chcieliby, żebym został u nich trenerem. Ale u Rangnicka nie było słowa "może" – wspominał. Wydzwaniał do młodego szkoleniowca rok. Rozmawiali o tym, jak wyobrażają sobie pracę. Aż w końcu któregoś dnia wysłał mu ofertę kontraktu. 20 godzin później młody trener podpisał umowę, która miała zacząć obowiązywać rok później, od początku sezonu 2019-20.
- Ciekawe, że 10 minut po tym, jak podpisałem umowę, nagle zaczęło chcieć mnie pełno klubów. To jak w dyskotece. Idziesz sam i nie znajdziesz dziewczyny, ale jak przyjdziesz z dziewczyną, to nagle wiele się na ciebie ogląda – opowiadał w rozmowie z angielskimi dziennikarzami.
Z RB Lipsk zajął trzecie miejsce w Bundeslidze, zaś w Lidze Mistrzów dotarł aż do półfinału, gdzie musiał uznać wyższość arabskich miliardów (PSG) i swojego pierwszego mentora Thomasa Tuchela. W tym sezonie walczy o 2. miejsce w lidze, zaś w Lidze Mistrzów uległ znowu swojemu rodakowi i Liverpoolowi (Juergen Klopp). W 1/8 finału. Zadecydowały głupie błędy indywidualne w pierwszym meczu.
Real może poczekać
Było jednak jasne, że 34-letni, a więc wciąż młody szkoleniowiec, dał do zrozumienia, że jego miejsce na szczycie nie jest chwilowym kaprysem losu. Było oczywistym, że musi pracować w klubie ze szczytu. Takim jak Bayern. Tak naprawdę mógł już w 2018 roku, bo wtedy kontaktował się z nim Real Madryt. Królewscy szukali następy Zinedine'a Zidane'a.
Nagelsmann ofertę odrzucił, tłumacząc, że jest młodym trenerem i musi się rozwijać, uczyć. Szaleństwo? Raczej rozsądek. - Chcę się uczyć, popełniać błędy, wyciągać wnioski. W dużych klubach nikt z tobą nie będzie o tym rozmawiał. Od razu cię zwolnią – tłumaczył. - Nie było oferty kontraktu, ale chcieli się ze mną spotkać. Miałbym dwa tygodnie, żeby się przygotować i nauczyć hiszpańskiego. Ale ja mam wiele czasu. Nie muszę zarobić w ciągu najbliższych 5 lat wszystkich pieniędzy. Mam 10, może 20 lat, żeby to zarobić. Jeśli jesteś 50-letnim trenerem, nie możesz powiedzieć "nie" Realowi. Ale ja obecnie mogłem sobie na to pozwolić.
Odrzucając ofertę jednego z największych klubów świata, musiał więc mieć sporo pewności siebie, świadomość, że prędzej czy później możni tego świata zwrócą się do niego. Miał rację.
Nagelsmann nazywany jest czasem Mini-Mourinho. Wymyślił to bramkarz Werderu i Hoffenheim, Tim Wiese. Młody trener zapewnia, że schlebia mu to, ale jego piłka bardziej ma przypominać to, co proponuje Pep Guardiola czy Jurgen Klopp. To dwaj trenerzy, od których się uczył, którzy poświęcili mu sporo czasu, udzielali wskazówek.
Trening z telebimem
Pewnie dlatego jego Lipsk starał się utrzymywać długo przy piłce, ale też korzystać z okazji i szybko wychodzić do ataku nagłym prostopadłym podaniem. Jeśli przy piłce jest przeciwnik, jego zawodnicy stosują agresywny pressing i starają się nie dać rozegrać akcji. Nie jest to zbyt złożona gra, ale skuteczna i widowiskowa.
Nagelsmann nie robi z futbolu fizyki kwantowej, ale chętnie korzysta z technologii. Przykładowo zawodnicy podczas treningów mogli oglądać się na żywo na wielkim ekranie. Chętnie korzystał też z maszyny footbonaut, która poprawia czas reakcji i decyzyjność (zawodnik znajduje się w zamkniętym pomieszczeniu, musi uderzać piłkę w podświetlone miejsca).
W rozmowie z "Daily Mail" podkreślał, że praca trenera to tylko 30 procent taktyki i 70 procent kontaktu z zawodnikami. To o tyle ważne, że sporo osób sądziło, że młody wiek może być przeszkodą w budowaniu autorytetu. On sam jeździ na deskorolce, snowboardzie, nartach, rowerze górskim po ostrym terenie, lata na paralotni i marzy o tym, żeby kiedyś zostać przewodnikiem po Alpach.
Nagelsmann: - Młody wiek? Mówisz tym samym językiem co zawodnicy, znasz Instagrama, Facebooka. Wiesz, z czego piłkarze się śmieją. Zawodnicy mają poczucie, że są z fajnym, zabawnym gościem. Mogę przy nich żartować po swojemu.