Z Budapesztu Mateusz Skwierawski
Po godzinie 20 Budapeszt zamienia się w opustoszałe miasto. Ludzi, których w ciągu dnia wielu na ulicach, nagle nie ma. Po wybiciu ósmej zaczyna się godzina policyjna. W sklepach i knajpach gasną światła, pracownicy rozchodzą się do domów. Gdyby nie przejeżdżające ulicą samochody, można by pomyśleć, że miasto zostało nagle wyłączone z użytkowania. Ten obrazek dobrze nawiązuje do miejsca, w którym była niedawno węgierska piłka. Remisowała z Wyspami Owczymi, przegrywała z Andorą. Sięgała dna i jak te światła w sklepach - gasła o wczesnych porach.
Ostatnie miesiące to jednak wyraźne światełko w tunelu dla kibiców kadry Węgier. Od października 2020 r. drużyna Marco Rossiego z sześciu meczów wygrała cztery i dwa zremisowała. W międzyczasie awansowała do mistrzostw Europy 2020. Minęły jednak czasy, kiedy to my baliśmy się Węgrów. Polskiej drużynie przypominają o tym tylko niekorzystne statystyki (z 32 spotkań, 20 porażek). Jeżeli opustoszały Budapeszt nagle się obudzi i z domów wyjdą świętować kibice, nie oni będą winni złamania tutejszego prawa. Mandaty powinni wówczas honorowo opłacić piłkarze naszej reprezentacji, bo porażka nie wchodzi w grę.
Ryzyko Sousy
- Siłą Węgrów jest zgranie, taktyka. To jednak typowa, przeciętna drużyna - opowiada nam Michał Listkiewicz, były prezes PZPN i znawca węgierskiej piłki. - Są zdyscyplinowani w obronie, ale słabsi w ataku. Dodatkowo nie wystąpi kontuzjowany Dominik Szoboszlai, zachowując proporcje, gwiazdor pokroju Lewandowskiego w tamtej kadrze - komentuje Listkiewicz. - Naprawdę nie mamy się czego obawiać - przekonuje.
ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Michał Listkiewicz: Minęły czasy, gdy baliśmy się Węgrów. Teraz to oni się nas obawiają
Paulo Sousa wychodzi raczej z tego samego założenia i szykuje zmiany w składzie. Selekcjoner ponownie otworzył cały trening dla dziennikarzy na dzień przed rozegraniem meczu eliminacji mistrzostw świata. Podzielił zawodników na dwie grupy i piłkarze w niewielkich obszarach grali na utrzymanie. Później kadrowicze mieli jeszcze zajęcia strzeleckie. Na pewno na tej podstawie selekcjoner nie mógł dokonać przełomowych wyborów w składzie drużyny, ale zrobił to dzień wcześniej.
Podczas dwóch wtorkowych treningów, w których piłkarze ćwiczyli zachowanie w fazie defensywnej i ofensywnej, bardzo dobre wrażenie na trenerze zrobił Paweł Dawidowicz. Sousa powiedział graczowi Hellasu Werona, że widzi go w pierwszym składzie reprezentacji na spotkanie z Węgrami.
Dawidowicz w swoim klubie występuje w ustawieniu z trójką środkowych obrońców i właśnie w takiej konfiguracji widzi go Portugalczyk. Ofiarą nowego systemu, który zamierza wprowadzić Sousa, miałby być Kamil Glik. Do niego trener miał zastrzeżenia jeżeli chodzi o styl gry - wręcz namawiał Glika do poruszania się na boisku wyżej od bramki. Jeżeli tak faktycznie zdecyduje Sousa, to poświęci kolejnego kluczowego dotąd zawodnika. Wcześniej nawet nie powołał do kadry Tomasza Kędziorę, prawego obrońcę będącego podstawowym zawodnikiem w zespole poprzedniego selekcjonera, bo ten nie pasował mu do koncepcji.
Klich z nadzieją
To być może będzie również ważny dzień dla Macieja Rybusa. Zawodnik Lokomotiwu Moskwa najpewniej zajmie miejsce na lewym wahadle, bo Arkadiusz Reca narzekał ostatnio na uraz stopy w klubie. Rybus od prawie trzech lat ma dużego pecha w reprezentacji. Gdy zbliżało się zgrupowanie, łapał kontuzje. W październiku 2020 r. jako jedyny z kadrowiczów miał pozytywny test na COVID-19 i spędził całe zgrupowanie w hotelu. W efekcie, od mundialu w Rosji, na 24 mecze zagrał tylko pięć razy.
Więcej szczęścia niż Rybus może dopisać Mateuszowi Klichowi. Pomocnik Leeds United znalazł się w podobnej sytuacji, co obrońca, ponieważ jego wynik na COVID-19 również okazał się pozytywny. Klich nie pojechał z drużyną do Budapesztu i przebywa obecnie w izolacji w hotelu w Warszawie, ale ciągle ma szansę wrócić do treningów i zagrać w pozostałych marcowych meczach. Zawodnik miał kolejny testy i wyszedł mu wynik negatywny. W czwartek zostanie zbadany jeszcze raz. W przypadku negatywnego wyniku, jego sytuację ma rozpatrzyć sanepid.
Powitanie Polaków
Węgrzy przygotowali się do meczu z Polską jak do obchodów święta narodowego. Naszej drużynie wyprawili przywitanie godne powrotu bogatego wujka z Ameryki. Zespół na stadionie powitał wielki baner łączący dwie flagi z napisem: "100 lat piłki nożnej, 1000 lat przyjaźni". Za jedną z bramek flagi obu krajów przenikały się w ułożonej na trybunach kartoniadzie.
Do tego wieczorem stadion Puskas Arena świecił się w barwach narodowych obu drużyn. Reprezentacja Polski rozegrała pierwszy mecz międzypaństwowy właśnie z Węgrami - w grudniu 1921 roku, co również zostało uhonorowane wyprodukowaniem przez tamtejszą federację koszulek ze wszystkimi nazwiskami grających wówczas zawodników.
Test na lanie wody
Spotkanie z Węgrami będzie debiutem Paulo Sousy w roli selekcjonera reprezentacji Polski. Trener do tej pory zrobił dobre wrażenie na zawodnikach. Pewnością siebie, zdecydowaniem, pomysłem i sposobem przekazywania planu na grę. Węgrzy śmieją się, że nie daliby szans naszej kadrze w meczu piłki wodnej. Oby tylko pierwsze wrażenie nowego selekcjonera Biało-Czerwonych nie okazało się zwyczajnym laniem wody.
Przewidywany skład Polski na mecz z Węgrami:
Wojciech Szczęsny - Bartosz Bereszyński, Kamil Glik/Paweł Dawidowicz, Jan Bednarek - Kamil Jóźwiak, Grzegorz Krychowiak, Jakub Moder, Maciej Rybus/Arkadiusz Reca - Piotr Zieliński, Arkadiusz Milik - Robert Lewandowski.
Wojciech Szczęsny szczerze o zwolnieniu Jerzego Brzęczka
Paulo Sousa: Nikt z nas nie jest bezpieczny