Dariusz Tuzimek: Aleksandar Vuković odzyskał DNA Legii Warszawa. I zdobył tytuł [FELIETON]

Newspix / PIOTR KUCZA/FOTOPYK  / Na zdjęciu: Aleksandar Vuković
Newspix / PIOTR KUCZA/FOTOPYK / Na zdjęciu: Aleksandar Vuković

Tegoroczne mistrzostwo Polski dla Legii bardziej jest Vukovicia niż kogokolwiek innego. Ale wiadomo, że tytułu nie wygrał sam, bo w futbolu samemu to można jedynie przegrać.

Mistrzostwo dla Legii niby nie jest niczym zaskakującym, bo przecież nikt na ten tytuł nie zasłużył bardziej niż zespół stworzony przez Aleksandara Vukovicia, ale sukces rodził się w bólach. I to ciężkich. Sezon był morderczy, a w końcówce drużyna krwawiła i traciła kluczowych zawodników niemal po każdym meczu.

Na ważne półfinałowe spotkanie Pucharu Polski z Cracovią, Legia pojechała bez Radosława Majeckiego, Marko Vesovicia, Igora Lewczuka, Domagoja Antolicia i Jose Kante. To pół podstawowego składu. Innych kontuzjowanych, takich jak Vamara Sanogo czy William Remy, nie liczę. To się musiało odbić na jakości zespołu, który poległ w Krakowie. Opowieści o tym, jaki to Legia ma szeroki skład, można odłożyć do lamusa. Na ławce rezerwowych w tym sobotnim, ligowym meczu z Cracovią - bardzo ważnym przecież, o mistrzostwo Polski - siedziało aż sześciu młodzieżowców!

Klubowi z Łazienkowskiej należą się gratulacje. Przede wszystkim dla Aleksandara Vukovicia, który od początku miał konkretny pomysł na Legię, choć nie od razu zyskał przychylność kibiców do tego projektu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Mario Balotelli znów zaskoczył swoich fanów! Zupełnie nowa fryzura

Dzisiaj zasług Vukovicia nikt o zdrowych zmysłach kwestionował nie będzie. Nikt nie będzie już pytał, czemu nie gra Carlitos (pamiętacie, że jeszcze na początku tego mistrzowskiego sezonu był w Legii taki facet?). Nikt nie będzie pytał, po co trenerowi w składzie "defensywny napastnik" Sandro Kulenović, skoro kibic w kapciach tego posunięcia taktycznego nie rozumie. Nikt nie będzie pytał, dlaczego musieli odejść z Łazienkowskiej zawodnicy popularni na trybunach, którzy po golach całowali "eLkę", ale trenerowi do koncepcji nie pasowali.

Vuković musiał wszystko ułożyć po swojemu. Zbudował zespół od fundamentów, czyli od zrobienia porządku w szatni. Zbudował też coś jeszcze, równie ważnego: pozycję trenera w klubie. Nikt nie ma wątpliwości, że w kwestiach sportowych w Legii decyduje "Vuko". Komu z nim nie po drodze, dla tego miejsca przy Łazienkowskiej nie ma.

Tegoroczne mistrzostwo Polski dla Legii bardziej jest Vukovicia niż kogokolwiek innego. Nie tylko dlatego, że przewietrzył szatnię. Liczy się też to, co zrobił w sprawach sportowych. Ileż ja sporów (jałowych zresztą) toczyłem o to, że "Vuko" ma wiele do zaproponowania Legii nie tylko w zakresie mentalnym i wolicjonalnym, ale także w zagadnieniach taktycznych, dotyczących stylu gry drużyny. Serb jak mało kto rozumie, czym jest legijne DNA i jak ma grać drużyna z Łazienkowskiej. Ona ma nie tylko wygrywać, ona ma rozjeżdżać krajowych rywali walcem, zdmuchiwać ich z boiska jak tsunami.

I Legia Vukovicia miała ten styl. Nie chodzi jedynie o wysokie zwycięstwa (7:0 z Wisłą Kraków, 5:1 z Górnikiem, 5:1 z Arką, 4:0 z Koroną, 4:0 z Jagiellonią), bo właściwie przez osiem miesięcy, od jesiennego meczu z Lechem, gdy zespół odpalił na dobre, grał jak na mistrza przystało. Vuković znał potencjał wszystkich zawodników, bo jest stąd, z Łazienkowskiej. Wiedział to, czego nie wiedzieli poprzedni trenerzy, zrzuceni tu na spadochronach jak Ricardo Sa Pinto czy Romeo Jozak. "Vuko" wiedział, że nie trzeba pozbywać się z klubu Jarosława Niezgody, tylko go odbudować i sprzedać za dobre pieniądze. Zresztą Legia - co też jest ewenementem - sprzedała w mistrzowskim sezonie aż trzech napastników (Niezgoda, Carlitos, Kulenović), a i tak nastrzelała rywalom mnóstwo goli.

Vuković znał nie tylko Legię, znał też ekstraklasę. Taki Walerian Gwilia stał się kluczowym zawodnikiem w drodze po mistrzostwo, a wyciągnięto go z Górnika Zabrze, gdzie się co prawda wyróżniał, ale że ma potencjał na Legię, to już bardzo wątpiono. Vuković odbudował też Antolicia - dziś serce i płuca drużyny, a mówiono o nim, że jest dreptakiem, który przetruchta cały mecz i żadnego z niego nie będzie pożytku.

Vuković był w Legii wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że jest w klubie taki chłopak jak Michał Karbownik, którego można wyciągnąć z rezerw i wystawić na każdej pozycji na boisku. 19-latek znikąd będzie zaraz sprzedany za kupę forsy, zadebiutuje w reprezentacji Polski i będzie w niej grał przez lata.

Ktoś też zaufał takiemu facetowi jak Igor Lewczuk i miał rację. Doświadczony stoper przyszedł z Bordeaux na Łazienkowską wcale nie na emeryturę, stał się jednym z najlepszych obrońców ligi. Tego typu zasług Vuković ma więcej, ale nie chcę przesłodzić, nie piszę jego hagiografii. Wiadomo, że nie osiągnął tego sam, bo w futbolu samemu to można jedynie przegrać. Ma swój sztab, który też zbudował według własnej wizji. Są w nim Marek Saganowski, Łukasz Bortnik, Krzysztof Dowhań, Jan Mucha czy Konrad Paśniewski. Ale najbliżej do ucha trenera ma Aleksandar Radunović, choć gdy "Vuko" ściągał Serba na swojego asystenta do Legii, wszyscy pytali: "Ki czort? Co on tam znowu wymyślił?". Ale - jak się okazało - dobrze wymyślił.

Gratulacje należą się także Dariuszowi Mioduskiemu, który po wielu próbach poszukiwania "trenera na lata", w końcu - u siebie w klubie - znalazł tego trenera na lata. Naprawdę. I warto, żeby prezes-właściciel przy tym pozostał! Warto stawiać na ludzi z legijną tożsamością, którzy identyfikują się z własnym klubem, oddają mu swoje serce i mózg. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie prezesowi Mioduskiemu do głowy majstrować przy stanowisku trenera - bo kibice tak chcą, bo puchary przegrane, bo inne głupoty - powinien wyjść ze swojego gabinetu, zaczerpnąć świeżego powietrza i powiedzieć do siebie na głos: "A co oni będą mi tu pier... To jest właściwy facet na właściwym miejscu. Jak nie idzie, to trzeba szukać przyczyn gdzie indziej, to nie jest kwestia trenera".

Dariusz Tuzimek

Źródło artykułu: