#DziałoSięWSporcie. Klątwa Bońka, kłótnia Beenhakkera i łzy kibiców

Getty Images / Na zdjęciu: smutek polskich kibiców
Getty Images / Na zdjęciu: smutek polskich kibiców

16 czerwca to przeklęta data w historii reprezentacji Polski. Tego dnia Biało-Czerwoni trzykrotnie odpadali z wielkich piłkarskich turniejów. Za każdym razem bolało to równie mocno.

Datą wybitnie szczęśliwą dla reprezentacji Polski w piłce nożnej jest 11 października. Tego dnia w 2014 roku kadra Adama Nawałki  po raz pierwszy w historii pokonała Niemców w pamiętnym meczu na PGE Narodowym (2:0), osiem lat wcześniej drużyna prowadzona przez Leo Beenhakkera po znakomitej grze ograła w Chorzowie Portugalię (2:1) a dwa lata później w takim samym stosunku Czechów.

Żeby jednak w przyrodzie była równowaga, jest jedna data, która Biało-Czerwonym kojarzy się wybitnie źle. I chodzi właśnie o 16 czerwca.

Tego bowiem dnia reprezentacja Polski trzy razy odpadała z wielkich turniejów, dwa razy już po fazie grupowej. Jeśli jednak myślicie, że porażka w fazie pucharowej była mniej bolesna, jesteście w błędzie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wielki błąd bramkarza. Za chwilę padł gol

W piekle Guadalajary

Na mistrzostwach świata w Meksyku drużyna broniła trzeciego miejsca i medali wywalczonych cztery lata wcześniej w Alicante. Antoni Piechniczek miał do dyspozycji wielu srebrnych medalistów z Hiszpanii, na dodatek została ona wzmocniona młodymi: Dariuszem Dziekanowskim, Janem Urbanem czy Ryszardem Tarasiewiczem.

W meksykańskim piekle Biało-Czerwoni jednak zawodzili, a najlepsze spotkanie rozegrali właśnie w 1/8 finału. Przeciwko Canarinhos przemeblowana po fazie grupowej drużyna długo grała jak równy z równym. Ba, to Polacy długimi fragmentami przeważali, jednak Tarasiewicz trafił w słupek, Jan Karaś w poprzeczkę, a fantastyczny strzał z przewrotki Zbigniewa Bońka minimalnie minął słupek.

- Narzuciliśmy wysokie tempo od początku. Po moim strzale piłka odbiła się od słupka, Jan Karaś trafił w poprzeczkę, stwarzaliśmy kolejne sytuacje, ale Brazylijczycy wyprowadzali kontrataki. Po jednym Careca upadł na polu karnym, choć go nie faulowałem. Raczej to on popełnił przewinienie na mnie. Sędzia nas skrzywdził - wspominał po latach popularny "Taraś".

Rzeczywiście, niemiecki sędzia Volker Roth popełnił błąd przy pierwszym rzucie karnym dla Brazylijczyków. Końcowy wynik był jednak bezlitosny, podobnie jak słowa Zbigniewa Bońka, który w pomeczowym wywiadzie rzucił na Polaków słynną klątwę mówiąc, że kibice mogą długo poczekać na kolejne awanse na wielkie turnieje.

Brazylia - Polska 4:0 (Socrates 30, Josimar 54, Edinho 78, Careca 82)

Jeden Artur Boruc to za mało

Choć dziś patrząc na kadrę Leo Beenhakkera na EURO 2008 trudno w to uwierzyć, 12 lat temu kibice reprezentacji Polski mieli przed turniejem ogromne nadzieje. Nawet pomimo znalezienia się w grupie z trzecim zespołem świata, czyli Niemcami, rewelacyjną Chorwacją i gospodarzami turnieju z Austrii.

Turniej ten miał jedną wielką polską gwiazdę. Artur Boruc wyprawiał cuda między słupkami, jednak genialny bramkarz to za mało by liczyć na sukces. Polacy przegrali z Niemcami (0:2), po pamiętnej decyzji Howarda Webba zremisowali z Austrią (1:1), jednak przed ostatnim meczem wciąż mieli nadzieje na awans.

Chorwaci byli jednak o dwie klasy lepsi, a od wysokiej porażki Biało-Czerwonych uratował właśnie Boruc, który dał się pokonać tylko raz. W końcówce Polacy stworzyli sobie kilka sytuacji, jednak żadnej nie potrafili wykorzystać.

Z kolei po meczu głośno było nie tylko o kiepskiej postawie kadry, ale też o wywiadzie Beennhakkera z ówczesnym dziennikarzem Polsatu Romanem Kołtoniem, podczas którego obaj nie szczędzili sobie złośliwości.

Polska - Chorwacja 0:1 (Klasnic 52)

Katastrofa

Własne stadiony, tysiące dopingujących gardeł i najłatwiejsza grupa w historii mistrzostw Europy. Wydawało się, że nie można tego zepsuć. A jednak - EURO 2012 okazało się sukcesem organizacyjnym, drużyna Franciszka Smudy zawiodła z kolei na całej linii.

Po remisach z Grecją i Rosją (1:1) Polacy mieli wszystko w swoich rękach, wystarczyło pokonać we Wrocławiu Czechów. I może by tak się stało, gdyby Robert Lewandowski i jego koledzy wykorzystali choć jedną z sytuacji stworzonej w pierwszych 30 minutach.

Bo kolejne 60 to był koszmar Biało-Czerwonych, którzy byli już tylko tłem dla coraz mocniej przeważających rywali. Polacy prosili się wręcz o trafienie i w drugiej połowie się doprosili. W grze wybrańców Smudy nic się nie zmieniło i do końcowego gwizdka nic już się nie zmieniło.

Płakali kibice, płakali piłkarze, nad wszystkimi płakało niebo. Dla milionów polskich fanów tamtejsze mistrzostwa Europy skończyły się właśnie tego dnia.

I choć Smuda mógł potem mówić o walce do końca i podziękowań od kibiców, EURO 2012 rozgrywane na polskich boiskach skończyliśmy na ostatnim miejscu w grupie. To była klęska.

Polska - Czechy 0:1 (Jiracek 72)

Źródło artykułu: