W ŁKS-ie Łódź maj zaczął się od trzęsienia ziemi. Władze klubu postanowiły zmienić trenera i na miejsce Kazimierza Moskala przyszedł Wojciech Stawowy. Wszystkich zaskoczyła ta decyzja akurat w momencie, gdy zawodnicy lada chwila mieli rozpoczynać przygotowania do wznowienia sezonu.
Zdziwiony całą sytuacją jest także Moskal, który nie spodziewał się, że w trakcie zawieszenia rozgrywek może stracić pracę. W "Super Expressie" z żalem skomentował całą sprawę.
- Dla mnie to też zaskoczenie. Można powiedzieć, że jestem ofiarą COVID-19. Kto wie, jak to wszystko by się potoczyło, gdyby nie było zawieszenia rozgrywek. Skupialibyśmy się na kolejnych meczach, a tak mieliśmy widocznie za dużo wolnego czasu... - komentuje trener.
ZOBACZ WIDEO: Powrót PKO Ekstraklasy namiastką normalności. "Piłka nożna ma duży oddźwięk w społeczeństwie"
Pojawiły się plotki, że nie decydowały aspekty sportowe. Niektórzy sugerowali, że przyczyną był konflikt z dyrektorem sportowym Krzysztofem Przytułą.
- Nie ma sensu tego komentować. Słyszałem o wywiadzie pana Przytuły, w którym powiedział, że szefowie klubu są niezadowoleni z wyników w sześciu wiosennych meczach. Ja też nie byłem, ale z drugiej strony trudno było oczekiwać, że w sześciu meczach zdobędziemy 18 pkt. Lepiej by było, gdyby dyrektor przyszedł bezpośrednio do mnie i powiedział mi prosto w oczy, że oczekiwał powiedzmy, 15 pkt w tych spotkaniach, a nie rozmawiać poprzez media - mówi Moskal.
ŁKS zajmuje ostatnie miejsce w tabeli PKO Ekstraklasy. Do miejsca gwarantującego utrzymanie brakuje mu aż 11 punktów.
PKO Ekstraklasa. Media: ŁKS Łódź przeprowadził trening, łamiąc przepisy >>
Transfery. PKO Ekstraklasa. Wojciech Stawowy: Nie spodziewałem się tego telefonu >>