Było o nim głośno w ostatnich miesiącach. W Niemczech wyróżniał się grą i bramkami, choć tylko na poziomie 2. Bundesligi. W naszym kraju rozgorzała dyskusja o możliwości występów piłkarza w biało-czerwonych barwach. Taką chęć wyrażał sam piłkarz, którego rodzice są Polakami.
Pomysłowi powołania do reprezentacji pomocnika HSV sprzeciwia się prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, Zbigniew Boniek, uważając, że piłkarze z polskimi korzeniami mieszkający za granicą często przypominają sobie o reprezentacji naszego kraju tylko wtedy, kiedy ta awansuje do finałów największych imprez.
"Piłka Nożna": W 24 meczach tego sezonu zdobył pan 11 bramek i zaliczył 4 asysty. Jest pan w życiowej formie?
Sonny Kittel, piłkarz Hamburger SV: Jestem zdrowy i czuję się świetnie pod względem fizycznym. Nie ma śladu po kontuzjach i problemach sprzed pięciu lat. Teraz myślę tylko o grze, strzelaniu goli, asystowaniu kolegom i awansie do Bundesligi. Stać mnie na jeszcze lepszą grę, przyjdzie ona z czasem.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus przewartościował piłkarskie kontrakty. "Futbol jest przepłacony, ale to prawo rynku"
Trener Dieter Hecking ustawia pana bardziej ofensywnie niż poprzedni trenerzy?
Nie. Moją nominalną pozycją było i jest lewe skrzydło. Ale równie dobrze czuję się grając w środku pola za napastnikiem.
Jeśli nie udałoby się awansować do Bundesligi, bierze pan pod uwagę zmianę klubu?
Nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Kontrakt mam do 2023 roku, czuję się w Hamburgu bardzo dobrze. Mam pewne miejsce i pozycję w zespole, zespół prowadzi dobry trener.
Zbigniew Boniek nie wyraża zainteresowania pana grą w reprezentacji Polski. Czy fakt, że finały Euro zostały przesunięte o rok i to, że być może w nowym sezonie zagra pan w Bundeslidze, sprawił, że wierzy pan w przekonanie do siebie ludzi odpowiadających za reprezentację Polski?
W temacie mojej ewentualnej gry w polskiej kadrze zostało powiedziane już tyle, że w zasadzie nie mam nic do dodania. Czuję się Polakiem, chciałbym i jestem gotowy grać w reprezentacji Polski. Ale fakt, że PZPN nie interesuje się mną jako kandydatem do kadry narodowej, nie stanowi dla mnie problemu. Nie jestem już najmłodszy chłop (6 stycznia zawodnik skończył 27 lat - przyp. red.), a pewnie w Polsce jest dużo młodych, utalentowanych zawodników, którzy chcą i mogą już grać w reprezentacji. Dyskusja na temat mojej gry dla Polski nie jest już potrzebna. Nie będę się wpraszał na siłę do reprezentacji.
W niemieckiej kadrze U-20 występował Pan między innymi z Seadem Kolasinacem i Johnem Anthonym Brooksem. Potem, z racji pochodzenia, pierwszy z nich zaczął grać dla Bośni i Hercegowiny, a drugi dla Stanów Zjednoczonych. Uważa pan, że polska federacja jest bardziej konserwatywna albo bardziej oporna w dawaniu szans piłkarzom, którzy z różnych powodów znaleźli się poza granicami naszego kraju, ale czują się Polakami?
Każda federacja może różnić się w podejściu do tych spraw, ale ja to respektuję. Widocznie reprezentacjom Bośni i USA zależało na tym, żeby Kolasinac i Brooks grali dla nich. Z tego co wiem nie było nawet specjalnej dyskusji na ten temat, wszyscy szybko zaakceptowali takie decyzje.
Miał pan możliwość spotkania albo rozmowy z selekcjonerem Jerzym Brzęczkiem?
Nie. Dochodziły do mnie informacje, że ktoś ze sztabu polskiej kadry może obserwować na żywo moje występy, ale nie wiem, czy tak było, przecież na trybunach może usiąść każdy. 2-3 lata temu, gdy grałem w Ingolstadt, mój menedżer powiedział, że miał kontakt z osobą z PZPN, która mówiła, że byłem obserwowany. A jeszcze wcześniej miałem bezpośredni kontakt z Tomaszem Rybickim, skautem PZPN na Niemcy, zajmującym się wyszukiwaniem młodych utalentowanych piłkarzy. Spotkał się w Ingolstadt ze mną i moim młodszym bratem.
Jedno jest pewne, dogadałby się pan po polsku, bo w Hamburgu ma pan niezłego nauczyciela, kierowcę waszego autokaru klubowego, Mirosława Zadacha.
W jednym z pierwszych dni mojego pobytu w HSV wszedłem do pomieszczenia, gdzie Miro ma biuro. Byłem zaskoczony, gdy na ścianie zobaczyłem koszulki związane z Polską - Łukasza Piszczka z Borussii Dortmund, reprezentacji Polski i jednego z klubów ligowych. Spytałem go, czy jest Polakiem? No i szybko złapaliśmy kontakt. To bardzo fajny chłop, z poczuciem humoru, często jest bardzo śmiesznie, gdy przebywamy razem.
W przeszłości miejsce obok kierowcy zajmował grający wcześniej w HSV Piotr Trochowski i w drodze powrotnej z meczów gawędzili po polsku. Zajął pan miejsce po Trochowskim?
Nie, lepiej nie przeszkadzać kierowcy w czasie jazdy. Jak mam ochotę pogadać z Mirkiem, idę do jego biura albo gadamy w innych okolicznościach. Bardzo dobrze, że mam możliwość rozmawiania po polsku. Gdy mieszkałem z rodzicami i dziadkami, nie było z tym problemu, bo codziennie mówiliśmy po polsku, no trochę z domieszką niemieckiego. Obecnie mieszkam z dziewczyną, a niebawem żoną, ale ona nie jest Polką. Rozumiem po polsku wszystko, trochę gorzej jest z mówieniem.
Nazwisko Kittel jest bardziej śląskie niż niemieckie, a w tłumaczeniu kitel to po polsku fartuch.
Dziadek był Niemcem, a rodzice mieszkali w Katowicach. Wyjechali ponad 30 lat temu do Niemiec. Wiem, że niektórych to dziwi, że również moje imię nie jest polskie. Mama dała mi je po jakimś bohaterze filmu, który obejrzała. Z kolei ja mam udział w tym, że brat ma na imię Sammy. Z opowieści mamy wiem, że kiedy miałem 7 lat, spytała mnie, czy tak możemy ochrzcić młodszego brata. Nie miałem nic przeciwko temu, bo Sammy pasowało do mojego imienia.
W reprezentacjach juniorskich Niemiec grał pan z Julianem Draxlerem, Antonio Ruedigerem i Shkodranem Mustafim. Wszyscy trafili do pierwszej reprezentacji Niemiec i mocnych klubów. Co przeszkodziło w tym panu?
Gdyby nie kontuzje, mógłbym być teraz na tym samym poziomie, co oni. Chcę jednak udowodnić, że stać mnie na grę na jeszcze wyższym poziomie niż ten, na którym jestem. Nie wracam myślami do przeszłości i do czasu straconego z powodu kontuzji, ale patrzę na to, co przede mną i jestem optymistą
Która kontuzja zabrała panu najwięcej czasu?
Przeszedłem aż pięć operacji kolan - cztery prawego oraz jedną lewego. Po zabiegach musiałem pauzować nawet po 7-10 miesięcy. Były momenty, gdy zastanawiałem się nad zakończeniem kariery. Zawziąłem się jednak, była we mnie chęć udowodnienia, że posiadam wysokie umiejętności. Wiedziałem, że nie mogę się poddać, że tak nie może się skończyć moja kariera, która tak dobrze się zaczęła, skoro już w wieku 17 lat zainteresowała się mną kadra Niemiec. Aby wyleczyć kontuzję i dojść do zdrowia, włożyłem mnóstwo pracy. Udało się wrócić na boisko. Nawet teraz nie jest mi łatwo mówić, kiedy przypominam sobie ten trudny okres. Chyba tylko piłkarze, którzy przebyli podobną drogę, są w stanie to zrozumieć.
Rozmawiałem z Timo Hubersem z Hannoveru, u którego jako pierwszego piłkarza stwierdzono zakażenie koronawirusem, ale już się wyleczył. Powiedział, że najważniejszą sprawą w obecnych czasach dla wszystkich powinna być walka z pandemią, a w drugiej kolejności gra w piłkę. Uważa pan podobnie?
Oczywiście zdrowie jest na pierwszym miejscu. A my musimy czekać na oficjalną decyzję, która pozwoli nam grać. Dużo się pisze i mówi w Niemczech o tym, DFL na pewno podejmie najlepszą decyzję dla wszystkich. Jako profesjonaliści musimy ją zaakceptować bez względu na to, że będziemy grać przy pustych trybunach.
Będziesz miał obawy o zdrowie, wychodząc w maju czy w czerwcu na boisko?
Powtórzę, wierzę w to, że decyzja DFL będzie przemyślana i najlepsza dla wszystkich. Stuprocentowego bezpieczeństwa nikt nie jest w stanie zapewnić, bo nie wiemy jeszcze wszystkiego o koronawirusie. Natomiast na boisku będę skoncentrowany wyłącznie na grze.
Przerwa w rozgrywkach będzie miała wpływ na formę drużyn?
Nie sądzę. Wszyscy jednakowo solidnie dbali o formę. Jeśli już, znaczenie może mieć to, że powrócą kontuzjowani wcześniej piłkarze i to może być wzmocnienie niektórych zespołów. W naszej drużynie powrócą na boisko Jeremy Dudziak, Jan Gyamerah i Josha Vagnoman.
Jaki scenariusz przewiduje pan, bo dziewięć kolejek przed końcem sezonu zajmujecie trzecie miejsce w tabeli ze stratą punktu do drugiego VfB Stuttgart? Dwa pierwsze zespoły awansują do Bundesligi, a trzeci zagra w barażach.
Nic nie jest przesądzone o pierwszej trójce drużyn i nawet Arminia Bielefeld (7 punktów przewagi nad HSV - przyp. red.) nie może być pewna bezpośredniego awansu. Potrzebna jest dobra forma, bo do rozegrania została wystarczająca liczba meczów, aby iść w górę tabeli. Wprawdzie HSV gra nieźle w barażach, w niedawnej przeszłości dwa razy obroniło się w nich przed spadkiem z Bundesligi, ale mówiąc całkiem poważnie, wolałbym ich uniknąć.
Jerzy Chwałek, "Piłka Nożna"