Pracownicy restauracji Milika od ponad dwóch tygodni rozwożą posiłki do śląskich szpitali - sami je przygotowują i rozdają za darmo. Odwiedzają dwa, trzy szpitale dziennie, głównie w Katowicach, choć ostatnio także w Tychach i Chorzowie. Krzysztof Ciemiera opowiada, że to wspólny pomysł całej załogi. Szef Food&Ball mówi: - Mam wspólną grupę na WhatsAppie, na której udzielają się pracownicy i Arek. Po zamknięciu lokalu wymyśliliśmy wyzwanie dla naszych gości. "Przewrotka naleśnikiem" miała zachęcić klientów do przygotowania jedzenia we własnym zakresie. Akcja rozkręciła się, gdy przyłączył się do niej Arek z narzeczoną Jessicą. A dalej to już poszło - opowiada Ciemiera.
- Dwa dni później wszyscy wpadliśmy na ten sam pomysł: żeby rozwozić jedzenie do szpitali. Raz dziennie wyruszamy z jedzeniem, zostawiamy je w kilku placówkach i nie wnikamy, jak zostaną rozdzielane. Pomagamy też seniorom. To nie pierwsza taka akcja, w którą się angażujemy - mówi Ciemiera.
O pomocy restauracji Arkadiusza Milika informowały największe media, "Daily Mail" czy "La Gazzetta dello Sport" zachwycały się inicjatywą piłkarza. - Mimo że nie może wyjechać z Neapolu, robi wszystko, by pomóc ludziom ze swojego miasta - piszą Anglicy. - Wspaniała akcja charytatywna, lokal Milika nakarmi potrzebujących - chwalą Włosi.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Można zazdrościć Milikowi widoków podczas treningu
O akcji zrobiło się głośniej dopiero po czasie, reprezentant Polski nie szukał poklasku, zresztą już wcześniej angażował się w inne szlachetne przedsięwzięcia. - W grudniu zorganizowaliśmy w restauracji wigilię dla dzieci z fundacji "Bezpieczna Twierdza". Dzieciaki spotkały się z Arkiem i Jessicą przy stole i mogły zapytać Arka o wszystko. Na początku były trochę spięte, albo może za bardzo podekscytowane, że mogą porozmawiać ze swoim idolem. Ale Arek z narzeczoną rozluźnili atmosferę, inicjowali tematy, żartowali i bariera szybko zniknęła. Później poszli razem do kina - opowiada nasz rozmówca.
Jeden z nas
Piłkarz otworzył restaurację Food&Ball w katowickiej galerii Libero, w listopadzie 2018 roku. W klimacie typowo piłkarskim - wystrojoną w koszulki meczowe, z nazwami drinków takimi jak Pele, Diego, Hattrick czy Murawa. Zawodnik opowiadał nam, co go podkusiło do tego pomysłu. Milik pomagał przy wystroju, współtworzył też kartę dań. Chodziło o to, by w Katowicach kibice mogli obejrzeć mecz w miejscu z klimatem piłkarskim.
- W Neapolu chciałbym czasem wyjść i obejrzeć mecz, ale mało jest podobnych punktów z koszulkami na ścianach, gdzie można powspominać różne wydarzenia sportowe. W swojej restauracji powiesiłem koszulki, w których grałem, którymi wymieniałem się z innymi zawodnikami. Przywołują fajne chwile z mojej kariery, patrząc na nie, przypominam sobie mecze, konkretne zdarzenia z boiska - mówił nam Milik.
Piłkarz do tej pory nie ujawniał się z pomocą innym. - To bardzo skromny chłopak. Wiadomo, gra w jednym z lepszych klubów, znanym na całym świecie, ale przyjeżdżając do restauracji zawsze zachowuje się jak jeden z nas. Z każdym pogada, wejdzie na kuchnię, ze wszystkimi zbije piątkę. Cenię w nim to, że jest po prostu normalnym gościem - opowiada szef restauracji.
Kolejne pomysły
Z powodu pandemii koronawirusa lokal napastnika Napoli został zamknięty w połowie marca, ale pracownicy restauracji intensywnie pracują. Przygotowali już kilkaset posiłków, codziennie dla około pięćdziesięciu osób. Na swoim profilu na Facebooku informowali niedawno, dokąd trafiały posiłki. Między innymi do Zakładu Opieki Zdrowotnej MSWiA i Szpitala Klinicznego im. prof. Kornela Gibińskiego.
- Dostajemy przemiłe wiadomości z podziękowaniem za pamięć i o tym, że obiady są pyszne. Nam to tylko sprawia przyjemność - mówi Ciemiera.
Oprócz gotowania i rozwożenia jedzenia, pracownicy restauracji wpadają na kolejne pomysły. - Cały czas rozmawiamy na naszej grupie, jak pomagać, co robić. Nasi goście też nas inspirują. Od jednego z chłopców otrzymaliśmy obrazek przedstawiający, z czym kojarzy mu się nasza restauracja. Namalował piłkę, burgera, herb Napoli i podpisał nazwą lokalu. Być może wkrótce uruchomimy konkurs, w którym będzie można wygrać piłkę z autografem Arka - zdradza Ciemiera.
Nikt z restauracji nie spodziewał się takiego rozgłosu. - Jesteśmy pod wielkim wrażeniem, że nasza pomoc odbiła się takim echem. Jesteśmy zdania, że pomagać lokalnie, to pomagać globalnie - kończy.
Koronawirus. Aleksandar Vuković: Nie popisujmy się. Pomyślmy, co jest ważne
Koronawirus. Arkadiusz Reca: Modlimy się, żeby to już się skończyło