Dziś nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak będziemy funkcjonować za dwa tygodnie albo miesiąc, bo przecież to najgorsze - szczyt zachorowań - mamy jeszcze przed sobą. Zdziwiłem się, że pojawiło się tak wiele negatywnych komentarzy na zapowiedź prezesa Rakowa Częstochowa, Michała Świerczewskiego, który ma pomysł na dokończenie piłkarskiego sezonu 2019/20.
Swój pomysł ma w pełni przedstawić w czwartek podczas wideokonferencji klubów Ekstraklasy. Część szczegółów zdradził na łamach sport.pl. Między innymi to, że pomysł wymaga odizolowania piłkarzy i poddania ich kwarantannie. Skoszarowanie zawodników i sztabów miałoby ten plus, że "w rytmie pracy w klubie mogą być lepiej chronieni niż są dzisiaj, gdy mają więcej czasu i spotykają więcej ludzi niż zazwyczaj".
Właściciel Rakowa nie podał szczegółów, bo chce je najpierw przedstawić partnerom z Ekstraklasy, ale już zetknął się z hejtem, że jak można teraz myśleć o futbolu, gdy ludzie umierają; że to pomysł bez sensu, kosztowny, niewykonalny, ryzykowny. Może i tak. Ale jak chce do mnie coś powiedzieć facet, który coś w życiu osiągnął, zrobił duże pieniądze, zbudował stabilną firmę (X-kom), to chcę go posłuchać. Może ma dobry pomysł, może warto go rozwinąć, coś dopowiedzieć, zmienić, rozbudować. Obrażanie się i zestawianie pomysłu ratowania piłki z chorobą i śmiercią ludzi jest absurdalne i nieuczciwe. Zabija każdą dyskusję.
ZOBACZ WIDEO Koronawirus. Zbigniew Boniek o zarażeniu Bartosza Bereszyńskiego. "Przechodzi to tak, jak bardzo lekką grypę"
A przecież sytuacja jest dynamiczna. Wiemy, że niebawem będzie gorzej, ale później może być już tylko lepiej. Myślenie o tym, jak może funkcjonować piłka w czasach zarazy (i bezpośrednio po niej) jest jak najbardziej na miejscu. Właśnie tego oczekuję od działaczy piłkarskich, od prezesów, właścicieli, także od mediów. Szukajmy rozwiązań.
Może za miesiąc czy półtora dostępność testów na koronawirusa będzie dużo większa, może będzie można myśleć o wznowieniu rozgrywek przy zachowaniu określonych środków ostrożności. Trudno zgadywać, jak będzie wyglądała rzeczywistość za oknem za półtora miesiąca, ale jeśli chcemy, żeby futbol w ogóle ruszył, to rozwiązań trzeba szukać teraz. To jest moment na dyskusje (np. czy mecze bez kibiców mają sens), spory, kompromisy.
Na pewno warto rozmawiać, bo można szukać i wypracować lepsze rozwiązania. Jakiś przykład? Proszę bardzo! Mianowicie wygląda na to, że przyszło jakieś otrzeźwienie i zarząd PZPN jeszcze raz pochyli się nad - wielce kontrowersyjną i podjętą w pośpiechu - uchwałą PZPN z 12 marca, która przesądzała, że jeśli z powodu epidemii koronawirusa rozgrywki w Polsce nie zostaną dokończone, to jako finalne obowiązują rozstrzygnięcia w tabeli po ostatniej w pełni rozegranej kolejce ligowej.
Jakie wywołało to emocje w środowisku tłumaczyć nie trzeba. Bo oznaczało to, że - przy wielce prawdopodobnym scenariuszu - rozgrywek się nie da dokończyć, poznaliśmy już nie tylko mistrza Polski, ale także te drużyny, które awansowały do Ekstraklasy, 1. ligi i lig niższych, ale także spadkowiczów. Ci ostatni byliby oczywiście najbardziej poszkodowani, bo np. w 1. lidze zostało do rozegrania aż 12 kolejek, czyli mnóstwo punktów do zdobycia. I każde rozwiązanie jeszcze możliwe.
Zresztą w każdej lidze, gdy robiono porównania do ubiegłych sezonów, to na obecnym etapie rozgrywek rozstrzygnięcia były inne niż te, które finalnie nastąpiły na koniec sezonu. Gdyby Ekstraklasę przerwać rok temu w marcu, to Piast Gliwice nie byłby mistrzem Polski, a i spadkowicze byliby inni. Podobnie w niższych ligach. Ludzie pracujący w futbolu wiedzą, że takie "rozdanie" spadków i awansów tak wcześnie nie ma nic wspólnego z duchem sportowej rywalizacji.
Pierwsi alarm podnieśli prezesi Wigier Suwałki (17. zespół 1. ligi) i Stali Stalowa Wola (16. drużyna 2. ligi). To był ważny głos, bo został usłyszany w mediach. Kluby zagrożone spadkiem wskazywały, że potrzebne są szersze konsultacje ze środowiskiem piłkarskim, z klubami i ze związkami okręgowymi. Że trzeba decyzji nie pośpiesznych, ale sprawiedliwych.
Chwila refleksji nad obecną, trudną i wyjątkową sytuacją, pozwoliła zmienić perspektywę wielu ludziom w polskim futbolu. Nawet te kluby, które były przeciwne poszerzaniu liczebności lig, np. PKO Ekstraklasy, dziś patrzą inaczej na tę kwestię. Prezes Legii Dariusz Mioduski teraz mówi wprost, że jest za powiększeniem ligi już od następnego sezonu, bo w imię solidarności trzeba pomóc klubom, których jako spadkowiczów najbardziej dotknęły konsekwencje przedwczesnego zakończenia sezonu. Dzisiaj wielu ludzi w środowisku jest w stanie zaakceptować rozwiązanie, w którym w tym sezonie nie ma spadków z PKO Ekstraklasy, 1 i 2. ligi. Ale może są też inne rozsądne rozwiązania? Ja na przykład anulowania sezonu za rozsądne nie uważam.
Zbigniew Boniek zapowiedział w TVN24, że trzeba raz jeszcze wrócić do tematu i to jest dobre posunięcie. Nie wnikam w ludzkie motywacje, ale uważam, że ponownemu pochyleniu nad tym problemem sprzyja fakt, że akurat w tym roku na jesieni odbędą się wybory prezesa PZPN. Kwestia elastycznego podejścia - czyli takiego, w którym będzie jak najmniej rozczarowanych - do zamknięcia sezonu 2019/2020 może być przy elekcji kluczowa. Związek, jego obecny prezes Zbigniew Boniek i kandydat na przyszłego prezesa Marek Koźmiński nie mogą sobie pozwolić - bo rywal mógłby to wykorzystać - na niepopularne decyzje. A taką była przecież uchwała podjęta na nadzwyczajnym posiedzeniu zarządu PZPN w dniu 12 marca.
Tak więc absolutnie nie lekceważąc świata za oknem, nie oburzajmy się, że
"jak można w takiej sytuacji?", tylko szukajmy najlepszych rozwiązań dla polskiej piłki. Bo jak pisze poeta: "pomimo wszystko świat trwał będzie nadal...".
Dariusz Tuzimek