Michał Pol: Obniżka pensji piłkarzy. UEFA i FIFA muszą pomóc

PAP/EPA / FRIEDEMANN VOGEL / Na zdjęciu: Joshua Kimmich (z prawej) oraz Rouwen Hennings
PAP/EPA / FRIEDEMANN VOGEL / Na zdjęciu: Joshua Kimmich (z prawej) oraz Rouwen Hennings

Wypominanie piłkarzom, że inni mają gorzej, to czysty populizm. Ale bez obniżek pensji zawodnikom i tak się nie obejdzie. FIFA i UEFA muszą pomóc klubom po ataku koronawirusa.

W tym artykule dowiesz się o:

Koronawirus i związany z nim paraliż zmienią świat jaki znamy. Dziś ciężko przewidzieć ostateczne skutki dla globalnej gospodarki, czas na szacowanie strat nadejdzie, gdy sytuacja zacznie wracać do normalności. Już wiadomo, że wiele firm może tego nie doczekać i zbankrutować.

Są branże, w które ta sytuacja uderzy szczególnie boleśnie. Na pewno branża transportowa i wakacyjna. I oczywiście branża sportowa.

Sportowcy, wśród nich piłkarze, o których z racji popularności dyscypliny jest najgłośniej, są w dużo lepszej sytuacji niż np. artyści. Aktorzy czy muzycy nie zarobią, gdy nie będzie spektakli czy koncertów. Sportowcy mają swoje kontrakty i nie zamierzają z nich rezygnować. Czy należy ich za to potępiać? Kto z nas w takim momencie - gdy przyszłość jest tak niepewna – dobrowolnie zrezygnowałby z należnych dochodów?

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film

Spora krytyka spadła na Kubę Rzeźniczaka, który w Kanale Sportowym zadeklarował, że nie chciałby rezygnować z zarobków, bo przecież obecna sytuacja nie jest winą piłkarzy. - My przecież też tracimy nie grając meczów. Mamy premie za zwycięstwa, wejściówki, premie za liczbę rozegranych spotkań itd. Więc również będziemy stratni - mówił.

Wypominanie piłkarzom, że tracący zarobek hotelarze czy kelnerzy mają gorzej, a kasjerki w marketach ryzykują znacznie więcej, uważam za populistyczne i nie mam zamiaru dołączać do tej nagonki. Uważam jednak, że dla dobra dyscypliny, klubów, rozgrywek - a wszystko to są naczynia połączone - nie obejdzie się bez obniżek pensji zawodników. W przeciwnym razie dostaną może kiedyś swoje pieniądze, ale nie będą mieli gdzie grać. Kluby zbankrutują, a recesja w futbolu będzie tak głęboka, że nowego pracodawcy nie znajdą.

Kluby stracą bowiem pieniądze z praw telewizyjnych, z tzw. dni meczowych oraz z powodu odwrotu sponsorów. Władze Bundesligi wyliczyły, że w razie nierozegrania sezonu do końca stracą na tym kolejno: 330 mln euro (prawa telewizyjne), 130 mln euro (dni meczowe) i 240 mln euro (sponsoring). Wg sport1.de groźba bankructwa zawiśnie nad 10 klubami 1. i 2. Bundesligi.

Jeszcze gorsze perspektywy widzi szef La Liga, Javier Tebas. Ocenia on, że przerwanie sezonu w tym momencie przyniesie klubom stratę ponad 800 mln euro (tylko Real Madryt i Barcelona stracą po 200 mln euro). Pod znakiem zapytania znajdzie się egzystencja nawet kilkunastu klubów.

W obu ligach władze mogą wprowadzić odgórną obniżkę płac zawodników na poziomie 30 procent. Skoro na świecie panuje stan wyjątkowy, wolno "zmienić reguły w trakcie gry". Spekuluje się, że nie wszyscy gotowi są to zaakceptować, że agenci mogą namawiać piłkarzy na procesy i odzyskiwanie kasy poprzez arbitraż. Pytanie, czy warto?

Oczywiście nie każdy jest gwiazdą z odłożonymi milionami euro na koncie i zabezpieczoną egzystencją rodziny na pokolenia. Każdy zawodnik w każdej lidze jest w innej sytuacji. Ale gdyby kolegialną decyzję za wszystkich podjęły władze ligi lub UEFA, łatwiej byłoby to przeforsować. A ewentualni buntownicy spotkaliby się z banicją środowiska i nie zleźliby nigdzie pracy.

Już ocenia się - że kluby - zwłaszcza z mniejszych lig - wyjdą z kryzysu tak poranione, że o ile w ogóle przeżyją, będą poważnie redukować kadry. Na każdej nierozegranej kolejce tracą miliony euro.

Nie ma co gdybać, kiedy wrócą rozgrywki piłkarskie w Europie, na początku kwietnia czy dopiero w maju, skoro codziennie w każdej z lig słyszymy o kolejnych zarażonych zawodnikach (pozdrowienia dla Bartka Bereszyńskiego!).

Uważam, że UEFA musi działać, żeby było do czego wrócić. Na razie jej działania podobnie jak FIFA są doraźne, a nie długofalowe. Długo odwlekana decyzja o przełożeniu kolejki Ligi Mistrzów i Ligi Europy, gdy u zawodnika Juventusu zdiagnozowano wirusa, a cały Real Madryt udał się na kwarantannę, to za mało. Z kolei FIFA podjęła decyzję znoszącą nakaz zwolnienia przez klub piłkarza powołanego na kadrę, zamiast po prostu odwołać wszystkie mecze reprezentacji.

Tu potrzebna jest jasna deklaracja pomocy finansowej dla wszystkich klubów dotkniętych kryzysem i wyodrębnienie specjalnego funduszu. Skoro mogła zrobić to Unia Europejska dla walczących z wirusem państw członkowskich, skoro rząd Niemiec mógł ogłosić, że udzieli nieograniczonej pomocy firmom najmocniej dotkniętym skutkami epidemii kwotą nie mniejszą niż 550 miliardów euro, to tego samego oczekuję od rządzących światowym futbolem. Zwłaszcza, że nie padło na najbiedniejsze organizacje.

Niech te miliardy euro, zarabiane dzięki mnożeniu rozgrywek, dokładaniu turniejów i coraz większych przychodów z praw telewizyjnych i od sponsorów, zasilą sam dół piramidy. Potrzebujemy jakiegoś "funduszu solidarnościowego", który zapewni byt nawet najmniejszym klubom. Inaczej za parę miesięcy obudzimy się w świecie, w którym trzeba będzie budować wszystko od nowa...

Czytaj także: 
Koronawirus. Przybywa nekrologów. Bergamo to "miasto duchów"
Media: Polska gospodarzem Final Four Ligi Europy?

Źródło artykułu: