Anna Woźniak: Jesteś prawdziwą ikoną KSZO. Świadczy o tym choćby fakt, że jako jedyny piłkarz zostałeś uhonorowany własną flagą i szalem.
Tomasz Żelazowski: Tak szczerze, to nie wiem czy to tak daleko poszło, żeby na coś takiego zasłużyć i cały czas się przed tym bronię, ale tak się rzeczywiście stało. Trochę tych meczów tutaj rozegrałem, trochę bramek strzeliłem i starałem się jak mogłem, ale naprawdę nie wiem czy to aż do tego stopnia powinno dojść. Oczywiście jest mi z tego powodu bardzo miło. Mam ten szal w kolekcji i cieszę się z niego bardzo.
Nie jest tajemnicą, że kibice KSZO i Korony za sobą nie przepadają. Ty jesteś chyba jedynym piłkarzem, który przeszedł do ekipy z Kielc i nie został za to przez fanów znienawidzony.
- Jak ja zaczynałem grać w KSZO to kibice jeszcze wtedy śpiewali "KSZO, Korona - dwa bratanki". Może mało kto o tym już pamięta, ale tak było. Do Korony odszedłem, bo tutaj mnie nie widział w zespole trener Gąsior. Nie było wtedy w Ostrowcu nawet drużyny rezerw, więc chcąc gdzieś grać zdecydowałem się na opcję kielecką – gdybym wcale nie grał to byłby to dla mnie okres stracony.
To była jedyna opcja?
- Ja wtedy chciałem odejść do Stali Stalowa Wola gdzie trenerem był wtedy pan Czesiu Palik, więc wiadomo z jakich względów chciałem tam iść. To był fajny trener, u którego zawsze bardzo dobrze mi się grało. On również chciał, żebym trafił do Stalówki, natomiast wtedy nie zgodzili się na to działacze z Ostrowca, najbardziej trener Gąsior, który dogadał się z prezesem Jagodzińskim. Było to na zasadzie, że albo idziesz tam, albo nie - w zasadzie jedna opcja, brak wyboru.
To był dobry ruch?
- Nie wspominam tego czasu jakoś źle, bo mogłem grać, zachowywać formę fizyczną. Po 6 czy 7 meczach była taka sytuacja, że tam się w miarę odbudowałem i przy jakiejś kontuzji zawodnika w KSZO, trener Gąsior chciał mnie sprowadzić z powrotem, jednak uniemożliwiły to przepisy.
Jednak szybko wróciłeś do Ostrowca.
- Tak, w zimie już tutaj wróciłem, ale w systemie nie grałem jako napastnik, tylko taki prawy, bardziej boczny pomocnik. Ale bądźmy szczerzy - gdzie co do czego? (śmiech)
Czyli twoja pozycja to zawsze napastnik?
- Przede wszystkim napastnik, natomiast dosyć często grałem też ofensywnego pomocnika, ale środkowego. Nawet w I lidze był taki moment jak był trener Tochel, że graliśmy ofensywnie i na przykład "Strzelba" grał z Darkiem Solnicą z przodu, potem z "Cetnarem", a ja za nimi. Nie było to dla mnie problemem, bo wtedy na tej pozycji również grało mi się bardzo dobrze.
Co lubisz zagrać na boisku, bo często można zaobserwować twoje akcje tyłem do bramki, gdzie innym zawodnikom za takowe się "obrywa" od kibiców, ty natomiast robisz to w taki sposób, że nie ma szans, żeby ktoś z trybun źle krzyknął.
- Ciężko tak o sobie mówić, ale chyba po prostu tak to widzę, czuje na boisku. Czasami się wyprzedza pół kroku czy myśli wcześniej i zagrywa w ten sposób. Można odczuć, że niekiedy jest to nonszalanckie zagranie, ale skuteczne, widowiskowe - czasami i tak trzeba zagrać, bo po to ludzie przychodzą na mecz, żeby to widowisko obejrzeć.
W takim razie wolisz grać przodem czy tyłem do bramki?
- Była taki czas, że zdecydowanie wolałem przodem. Ja od początku - w trampkarzach czy juniorach - nie miałem takich typowo piłkarskich treningów, żeby ktoś mnie wyszkolił w tym temacie i tyłem do bramki po prostu na początku nie umiałem grać. Ciężko mi było. Dopiero jak przyszła ta ekipa: Darek Brytan, Sławek Adamczyk, to dopiero od nich zacząłem się tak powoli uczyć grać. Później to rozprowadzanie akcji tyłem wyglądało już zdecydowanie lepiej. Na początku w ogóle nie miałem o tym zielonego pojęcia, ale z czasem to się zmieniło, jednak nie ma tak, że lubię to czy to. Wszystko zależy od sytuacji na boisku. Na pewno zawsze się starałem - może jeszcze będzie okazja (śmiech).
Z kim w twojej długiej karierze grało ci się najlepiej? To był ten duet filigranowy napastnik i "Strzelba" - wieża?
- Z Wojtkiem Małochą, czyli "Strzelbą" grało mi się nieźle, ale chyba do tej pory wszyscy w Ostrowcu pamiętają, że duet Brytan - Żelazowski był najlepszy. Zresztą jak Darek przyjeżdża obejrzeć mecz Sebastiana to nie ma możliwości, żeby ktoś tego nie wspomniał. To jest fajne, że właśnie ludzie coś takiego pamiętają. Mówię już nie ze względu na mnie, bo tutaj mieszkam, tylko właśnie jak "Brytek" przyjeżdża to każdy to cały czas powtarza. Powiem szczerze, że dobrze mi się też grało z Darkiem Solnicą - trochę niedocenianym. Był taki okres, że graliśmy nawet nieźle i dobrze to wyglądało - choć mało kto to może pamięta, ale to też była niezła dwójka (śmiech). Jeszcze jak byłem w Turze Turek to z Piotrkiem Cetnarowiczem nieźle mi się grało. Tutaj nie występowaliśmy razem za dużo ale tam dobrze się rozumieliśmy na boisku i również poza nim.
Jednak w Ostrowcu to się nie sprawdziło, a może raczej nie udało.
- Szkoda, że tutaj w Ostrowcu może nie było potrzeby i czasu, żeby dać nam szansę. Z perspektywy czasu widzę, że to by było niezłe rozwiązanie.
Jak to jest, że przychodzi jakiś napastnik i sprawdza się w każdym klubie, a w KSZO się blokuje - przykładem może być Dariusz Solnica.
- Tak czasem jest, że nie w każdym klubie wychodzi tak, jakbyśmy tego chcieli mimo starań. Z napastnikami tak już jest, że gra się gdzieś i co uderzenie to wpada bramka, a czasem się ten mechanizm zacina. Ale to nie tylko w KSZO (śmiech). Ja sam będąc w Ostrowcu miałem takie okresy, że strzelałem, a później było zacięcie i nie wchodziło nic, żebym nie wiem co robił.
Można to jakoś przeczekać, przełamać?
- Nie da się z tym w zasadzie nic zrobić i powiedzą to dużo lepsi napastnicy ode mnie. Czasami do bramki wpada jakiś jeden nieprecyzyjny strzał, tzw. farfocel i coś zaczyna się dziać, że co nie uderzysz to w siatce ląduje. Poza tym nie czarujmy się, ale publiczność w Ostrowcu jest trochę wymagająca i ciężko ją czasem zadowolić. Nie pójdzie w jednym, dwóch czy trzech meczach i już nie ma tego optymizmu i tego przychylnego patrzenia.
Mieczysław Sikora natomiast w KSZO się odbudował.
- Mieciu Sikora nie był typowym napastnikiem, ale rzeczywiście tutaj doszedł do dobrej dyspozycji. Zresztą, to bardzo dobry zawodnik. On zwykle miewa bardzo dużo sytuacji, co świadczy o tym, że doskonale potrafi się znaleźć w odpowiednim miejscu na boisku. Bardzo szkoda, że go nie ma już w naszej drużynie, ale wiadomo, że dostał lepszą propozycję i z niej skorzystał.
Ale przez Podbeskidzie został wystawiony na listę transferową. A może nawet byłby zainteresowany grą w KSZO…
- Z Mieciem akurat mam kontakt, czasem rozmawiamy, piszemy do siebie sms-y. Nawet po awansie przysłał mi sms-a z gratulacjami, później rozmawialiśmy, więc ten kontakt jest dobry. Ja osobiście Mietka bardzo chętnie widziałbym w tej drużynie i jeśli oczywiście byłaby taka możliwość to pewnie. Ale to ani nie ja, ani nie dziennikarze decydują (śmiech).
Twoje najbardziej znane przydomki to…
- Żelazko i Mały, a skąd się wzięły to proszę nie pytać (śmiech), jeden od nazwiska, a drugi od wzrostu.
Ale jest jeszcze trzeci…
- Ostatnia grupa nazwała mnie Nestor i tak się przyjęło z racji wieku (śmiech). Ale kto to wymyślił? Brasil albo Dziewul, zresztą grupa jest taka dosyć zgrana, więc tak to wygląda.
Potwierdzisz to co mówią inni piłkarze, ze w KSZO rzeczywiście jest taka wybitnie dobra atmosfera do żartów?
- Wydaje mi się, że jak najbardziej tak. Bez dwóch zdań nie da się zrobić wyniku bez atmosfery. Mimo ostatnich problemów organizacyjnych i finansowych cele jakie zakładane były od momentu gdy zaczęliśmy grać w III lidze zostały zrealizowane. Oczywiście, że były wzloty i upadki - wiadomo, ale nikt nie zarzuci, że drużyna nie grała i nie potrafiła się czasem podnieść z ciężkich sytuacji. Bez fajnej grupy i dobrej atmosfery to by nie było możliwe.
Jak jedna wielka rodzina…
- Nie jest tak, że wszyscy się kochają, bo to jest niemożliwe, ale jeśli jest grupa kilkunastu chłopaków, którzy lubią przebywać w swoim towarzystwie to już jest dużo. Poza tym wydaje mi się, że młodzież wprowadzana do drużyny nie może narzekać i z tego co wiem to nie narzeka na inne traktowanie. Bo wszyscy z nich są traktowani jak równi koledzy. To wszystko tworzy tę wspaniałą atmosferę.
Może dorzucisz coś do tzw. Ligii Żartów?
- Ostatnio właśnie jakoś nie bardzo, ale może to być cisza przed burzą, albo z racji wieku nie chcą (śmiech). Chociaż nie - było coś. Ostatnio się spieszyłem do szkoły na Wszechnicę i oczywiście pan Dziewulski mi jakąś skarpetkę w kieszeni schował (śmiech). Ale oddałem mu ją później chowając w innym miejscu.
Była mowa o najładniejszej bramce, a pamiętasz największego tzw. farfocla?
- Pamiętam dwie takie bramki. Jedna to była gdy graliśmy w pierwszym sezonie w II lidze z Hutnikiem Warszawa: był rzut wolny pośredni chyba z 6 metrów i chyba wtedy Sławek Baćmaga (błoto jak skurczybyk, bo to był pierwszy mecz po zimie i notabene miał się nie odbyć) zagrał mi piłkę, chciałem uderzyć ją górą, ale była to już 80. minuta i chyba brakło sił (śmiech), futbolówka namoknięta, do tego to wspomniane błoto i poszła tak, że trafiłem jednego obrońcę w nogę, drugiego, odbiła się od słupka i wpadła do bramki. Druga bramka, którą pamiętam to było jak graliśmy w lidze z Widzewem Łódź i do tej pory nie wiadomo kto strzelił gola, ja czy Daniel Bogusz. Było to zagranie wzdłuż bramki, poszliśmy we dwóch, padła bramka, ja ją pierwszy dotknąłem, on ostatni. Żaden z nas nie wiedział po meczu kto ją strzelił. Zapisano mnie i niech tak zostanie - nie kłóciłem się (śmiech).
W trzeciej części rozmowy Tomasz Żelazowski zdradzi kilka szczegółów ze swojego życia prywatnego, opowie o przyszłym rozgrywającym reprezentacji Polski, cypryjskim klimacie, pomarańczowo-czarnej porodówce oraz gali oskarowej organizowanej przez Canal +.