Anna Woźniak: Przygoda Tomasza Żelazowskiego z piłką trwa już kilkanaście lat…
Tomasz Żelazowski: Urodziłem się w Opatowie. Mieszkałem w Gierczycach - to jest taka mała miejscowość koło Opatowa. Zacząłem treningi w czwartej klasie szkoły podstawowej w OKS-ie Opatów. Wtedy w juniorach grał mój starszy kolega, który przetarł szlak. Zobaczył, że potrafię coś tam grać, a że ja chciałem grać to poszło to szybko. Namówił trenera, żeby mnie zobaczył. Wraz ze mną pojechało jeszcze trzech chłopaków, z którymi grywaliśmy na podwórku. Też w sumie niezłych, ale tylko ja byłem wytrwały i w końcu pod koniec szóstej klasy zostałem sam (śmiech).
Trenowałeś poza miejscem zamieszkania.
- Zgadza się. Co drugi dzień dojeżdżałem autobusem na treningi do Opatowa - to były fajne czasy. Chciałem grać, więc nie było innej opcji.
Rodzice nie protestowali?
- Rodzice początkowo to tak średnio do tego podchodzili, bo chodziłem do czwartej klasy i sam musiałem dojeżdżać na treningi. Trochę się bali o to wszystko, ale wtedy były też inne czasy. Jednak po jakimś czasie się przekonali i już nie było problemu. Przyzwyczaili się do tego i jakoś wtedy komunikacja autobusowa działała (śmiech). Rodzice cały czas mnie wspierali i później przyjeżdżali na mecze, zawozili czasem też na treningi. Powoli przekonali się, że jednak warto.
Pamiętasz swoje pierwsze buty piłkarskie?
- Nie bardzo pamiętam jak to było z pierwszymi butami, muszę to sobie przypomnieć… Już wiem. Pierwsze buty dostałem z OKS-u, takie śmieszne korkotrampki, ale na pewno była to duża radość. Później odkupiłem od jakiegoś chłopaka buty z zagranicy - dbałem o nie i pieściłem je na wszystkie sposoby (śmiech). Do tej pory lubię mieć dobre i wygodne buty. Możliwe, że to kwestia podejścia, albo tego, że wcześniej było ciężko o dobry sprzęt.
A jakieś pamiętasz ze szczególnych względów?
- Jak poszedłem do szkoły średniej do Tarnobrzega i zacząłem tam grać w juniorach Siatki - bo tam mnie wypatrzyli - dostaliśmy takie buty Patricki, ponieważ zawodnicy klubu byli na turnieju we Francji. To już był szczyt marzeń, bo takie buty to już była Europa. Wtedy marzeniem każdego chłopaka było mieć takie buty. Były fajne i dobre, a skoro pamiętam je do tej pory musiały odegrać ważną rolę.
Wydajesz dużo pieniędzy na buty do gry?
- Tak się składa, że kiedyś może tak było, ale teraz… no co tu dużo mówić - mam przyjaciół, którzy grają w ligach (śmiech), i którzy starszego kolegę zaopatrują w obuwie, więc z tym nie ma problemów. Trzeba mieć dobrych przyjaciół - mówię tutaj o "Pietrasie" (śmiech). Na marginesie to Łukasz Garguła ma podobny numer buta do mnie, a to z kolei jest dobry kolega "Pietrasa" (śmiech). Tak to się wszystko od pewnego czasu fajnie kręci, ale nie ukrywam też, że kiedyś wydawałem sporo na buty, bo lubiłem mieć dopasowane i dobre.
Czy któraś z par jest w domu na jakimś honorowym miejscu, choćby te z awansu do I ligi?
- Nie, nic takiego nie ma miejsca, bo zawsze było tak, że jak już przestawałem w nich grać to albo komuś dawałem, albo były już przeznaczane na straty. Natomiast jeśli chodzi o awans to mam taką pamiątkę, która nadal jest u mnie.
Zdradzisz co to takiego?
- Mam taką czerwoną koszulkę, ufundowaną przez Andrzeja Kobylańskiego dla drużyny KSZO z tego pierwszego awansu do I ligi. I rzeczywiście tę moją koszulkę z numerem "10" mam. Powiedziałem, że kiedyś przekażę ją na jakiś szlachetny cel. Ale na razie nikt się nie zgłaszał, więc jest u mnie w domu.
A propos "10" to zawsze jesteś z tym numerem kojarzony, a nie tak dawno w KSZO zagrał z tym numerem Michał Pietrzak.
- Ostatnio jeśli trener nie widział mnie w kadrze zespołu, to skoro Pietrzu chciał, to dlaczego nie? Jak się czuje na siłach udźwignąć "10" to niech gra (śmiech).
Czyli nie jesteś do tego numeru przywiązany?
- To chyba nie tak, bo rzeczywiście przeważnie cały czas grałem z tym numerem - nie da się ukryć, ale może niewiele osób to pamięta, zaczynałem tutaj w Ostrowcu z innym… Później nie miał kto grać, dano go mnie (śmiech) i tak już zostało.
W takim razie co to był za numer na początku przygody z KSZO?
- To różnie, bo w pierwszym sezonie to i z "11" grałem i z "9". Nie miałem wtedy jeszcze skończonych 18 lat, to powiedzmy, że brałem taki jaki był wolny.
I tak już zostało.
- W pierwszym sezonie w III lidze nie mając jeszcze chyba 18 lat strzeliłem najwięcej bramek, bo 12 czy 13, a na tak młodego zawodnika to nie było mało. Marek Pastuszka grał z "10", a jak odszedł to już była ta ekipa, która wywalczyła awans do II ligi - Marek Graba i ci starsi piłkarze – to ubrali mnie w ten numer i tak już zostało.
Twoja pierwsza bramka w barwach KSZO…
- Moja pierwsza bramka zdobyta została w spotkaniu z Wisłą Sandomierz. Zremisowaliśmy 1:1 w trzeciej kolejce rozgrywek. Dostałem podanie przy linii bocznej, skręciłem przeciwnika i praktycznie z zerowego kąta odważyłem się uderzyć na bramkę, co zaskoczyło golkipera i piłka wpadła do siatki.
Bez chwili zastanowienia to wspominasz.
- Tak, pamiętam to bardzo dobrze, zresztą chodzą słuchy, że taka mała encyklopedia ze mnie (śmiech).
To która bramka najbardziej utkwiła ci w pamięci?
- Bramek to było dużo, ale opowiem o najładniejszej, której nikt nie nagrał, a szkoda. To było w meczu z Bronią Radom, który wygraliśmy 1:0. To było bodajże w moim drugim sezonie w KSZO. Akcja wyglądała tak, że była wrzuta gdzieś na 12 metr, Marek Pastuszka zgrał mi piłkę głową gdzieś na 13-15 metr i z przewrotki w samo okienko uderzyłem, a futbolówka wpadła do bramki.
Przewrotka to taki twój firmowy znak.
- Uderzenie z przewrotki albo z woleja - to zależy jak kto woli (śmiech). Myślę, że żadna z tych form nie jest zła - jakoś tak wyszło. Od początku jakoś lubiłem te uderzenia. Jeszcze jako młody chłopak jak trenowaliśmy w Gierczycach, to miałem kolegę, który mi wrzucał piłkę, a ja strzelałem. Mieliśmy bramkę zaplecioną ze sznurka i na tę bramkę ja uderzałem. Poza tym później w Opatowie było bardzo nierówne boisko i łatwiej było uderzać z powietrza niż po ziemi (śmiech). Stąd chyba precyzja tych uderzeń jest dosyć niezła.
Na treningu jeden z trenerów zażartował kiedyś jak była piłka do uderzenia z rzutu wolnego, żebyś strzelał przewrotką.
- Hmm, z przewrotką żart taki sobie (śmiech), natomiast był taki okres kiedy trenerem był Adam Topolski, że strzelaliśmy taki rzut wolny gdzieś z 18-19 metrów i Darek Brytan mi podrzucał piłkę, a ja uderzałem z woleja. W sparingach przed ligą chyba ze trzy bramki tak strzeliłem.
A jak to się przełożyło na ligowe mecze?
- W lidze pamiętam, że dwa razy strzelałem w taki sposób z rzutu wolnego i wtedy minimalnie chybiłem. A później już nie było trenera Topolskiego i nie było "Brytka", który by tak podrzucał, bo to wcale nie jest takie proste (śmiech).
Ale jest w zespole KSZO młody "Brytek" - syn Dariusza, więc może warto do tego wrócić?
- No, nie pomyślałem o tym, ale może rzeczywiście zastanowimy się teraz nad tym (śmiech).
W drugiej części rozmowy Tomasz Żelazowski opowie jaki to jest mieć własną flagę i szal jako uznanie w oczach kibiców, jak być ulubieńcem mimo gry w Koronie Kielce oraz o skarpetce znalezionej w kieszeni, niecodziennej atmosferze w szatni KSZO i nowym przydomku.