Jan Liberda. Piłkarz, którego Pele nosił na rękach

PAP / Andrzej Grygiel / Na zdjęciu: Jan Liberda
PAP / Andrzej Grygiel / Na zdjęciu: Jan Liberda

Mówili o nim "Biały Pele". Brazylijczykom strzelił gola na Maracanie, a ten prawdziwy Pele miał go nieść na rękach po meczu na Stadionie Śląskim. Trząsł szatnią Polonii Bytom, nazywali go Napoleonem. Oto legendarny Jan Liberda.

W tym artykule dowiesz się o:

Jan Liberda legendą Polonii Bytom został już za życia. Stał się dla tego klubu takim symbolem, jakim dla Ruchu Chorzów Gerard Cieślik. Nie od razu trafił jednak do klubu, który w latach świetności, a to było wtedy, gdy grał w nim Liberda (w latach 60.), nazywano polską Barceloną. Ale najpierw, gdy Polonia go nie chciała, poszedł do AKS-u Chorzów. Gdy wrócił, stał się liderem, rządził lwowsko-śląską szatnią. Młodsi mówili na niego Napoleon, bo był niski i lubił się rządzić. Miał jednak posłuch. Zmarł w czwartek w wieku 84 lat.

W szatni pełnej lwowiaków, którzy do Bytomia zostali przesiedleni po wojnie, puszczał Radio Berlin i niemieckie przeboje, co przez kolegów z drużyny nie było dobrze odbierane. Rany wciąż były  świeże, więc kłócono się o muzykę. - W nas, kresowiakach silna była jeszcze nienawiść do hitlerowców - mówił mi 8 lat temu w publikacji dla  "Przeglądu Sportowego" nieżyjący już Kazimierz Trampisz, kolega Liberdy z zespołu. - Woleliśmy Radio Warszawa i piosenki w stylu "myśliweczku, kochaneczku".

- Na boisku byliśmy jednak zgrani. Interesowała nas tylko piłka. Każdą przerwę wykorzystywaliśmy na ćwiczenia. Bramkarz Edward Szymkowiak nigdy nie miał dosyć treningów strzeleckich. Obijaliśmy go z Jankiem niemiłosiernie, a on wciąż chciał więcej. Mieliśmy zapał, dlatego byliśmy tacy dobrzy - podkreślał Trampisz.

ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski jakiego nie znacie. "Gdy mówił o zmarłym tacie załamywał mu się głos"

Liberda w Polonii grał w latach 1949-69. Rozegrał 304 mecze, strzelił 145 goli. Dwukrotnie był królem strzelców ekstraklasy (1959, 1962), mistrzem Polski (1962), zdobywcą Pucharu Ameryki (1965). Po tym ostatnim sukcesie w Bytomiu witało ich 100 tysięcy ludzi. - Na pochody pierwszomajowe nie chodzili, a wtedy się zjawili - komentował w rozmowie ze mną tamto zdarzenie Liberda.

Z Polonią wygrał też Puchar Rappana (odpowiednik późniejszego Intertoto), gdzie bytomianie ograli Lens, Schalke, Liege i FC Lipsk. Liberda stwierdził wówczas, że gdyby Polonia była bogatsza, mogłaby zawojować Europę. A może Polonia zrobiłaby to, gdyby miała tyle sprytu i zaangażowania, co jej najlepszy snajper.

Paweł Czado z "Gazety Wyborczej", pasjonat śląskiej piłki, napisał na Facebooku o zakładach, jakie Liberda robił z kibicami. - Przed meczem zakładał się, że Polonia wygra trzema bramkami i tak było. Jako kapitan troskliwie doglądał kolegów. Zaprzyjaźnieni taksówkarze i restauratorzy osobiście donosili mu o wyjściach w miasto innych piłkarzy. Wtedy ustawiał ich do pionu - pisze Czado.

Młodzi mieli do niego ogromny szacunek. Takie asy jak Zygmunt Anczok i Jan Banaś, późniejsze gwiazdy reprezentacji, Orły Kazimierza Górskiego, stały przy Liberdzie na baczność. - Miał świetną technikę i uderzenie z obu nóg. Krawaty mógł tymi nogami wiązać - wspomina Banaś, natomiast Anczok zachwalał też waleczności i to, że Liberda nie odpuszczał. A gole brały się stąd, że miał nosa. Wiedział, gdzie piłka spadnie w polu karnym.

Liberda jest jedynym Polakiem, który strzelił Brazylijczykom gola na słynnej Maracanie. Wystąpił też w pamiętnym meczu z Canarinhos na Stadionie Śląskim 25 maja 1960 roku. Przegraliśmy 2:5, ale rywale mieli być tak zachwyceni grą Liberdy i Szymkowiaka, że mieli ich znieść do szatni na rękach. Tak przynajmniej głosi legenda.

W reprezentacji wielkiej kariery nie zrobił. Grał w czasach, kiedy działacze liczyli się bardziej niż zawodnicy. Kiedyś Liberda przyznał, że trzy razy zakładał gips na zdrową nogę, byle nie brać powołania. W 1967 skończył z kadrą w atmosferze skandalu. Opuścił zgrupowanie przed meczem z ZSRR. Dostał zgodę na odbiór ze składu celnego auta, które wysłała mu rodzina. Rozpętano jednak aferę, na mecz nie pojechał, a przed gniewem partii uratował go towarzysz Edward Gierek.

W ostatnich latach zmagał się z chorobą alzheimera. - Kiedyś się przekomarzaliśmy, a on mówił, że jak się człowiek będzie dobrze prowadził, to na starość nic złego go nie spotka. Odpowiadałem, że Pan Bóg narysował nam jakąś kreskę i tyle. W pewnym momencie żona musiała go bardziej pilnować, bo coraz częściej się zapominał - opowiadał Trampisz.

CZYTAJ TAKŻE: Legia - ŁKS. Aleksandar Vuković planuje wzmocnienia

CZYTAJ WIĘCEJ: PKO Ekstraklasa. Cracovia - to się w końcu musi udać. 5 powodów, dla których Pasy zostaną mistrzem Polski

Komentarze (7)
avatar
Jan Bach Sebastian
7.02.2020
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Tak śpiewano na trybunach - ....Przejdziem Wisłę , przejdziem Wartę , będziem znów mistrzami, dał nam przykład Jaś Liberda jak zwyciężać mamy.... Czytaj całość
avatar
Janusz Wojciechowski
7.02.2020
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Dlaczego dobrze pisze się i mówi o człowieku dopiero po śmierci idodaje się fakty przeslodzone, obluda 
avatar
Cobi Brajan
7.02.2020
Zgłoś do moderacji
2
2
Odpowiedz
Wina PiS