Jerzy Chwałek, "Piłka Nożna": Czy nie lepiej było poszukać klubu i uczyć się jeszcze piłki w Europie, zamiast wyjeżdżać za ocean?
Adam Buksa, piłkarz New England Revolution: Uważam, że nie ma konkretnego wieku ani przeciwwskazań, żebym teraz wyjechał do MLS. Trafiam do renomowanej, bardzo szybko rozwijającej się ligi, która poziomem, otoczką i możliwością promocji znacznie przewyższa Ekstraklasę. Występuje w niej wielu świetnie wyszkolonych zawodników z Europy i Ameryki Południowej. New England Revolution to klub z ambicjami na bycie w top4. Nieopodal pięknego Bostonu właściciel klubu, Robert Kraft, wybudował centrum treningowe, którego nie powstydziłaby się żadna drużyna na świecie. Mecze rozgrywane są na 70-tysięcznym Gillette Stadium. Trenerem Revs jest Bruce Arena, bardzo dobrze znany z prowadzenia w przeszłości reprezentacji Stanów Zjednoczonych, który w Ameryce ma status legendy. Do drużyny dołączyłem jako "designated player", który razem z Gustavo Bou i kapitanem Carlesem Gilem ma decydować o sile ofensywnej. Moim zdaniem nie mogłem trafić lepiej.
Ale chyba zniknie pan trochę z pola widzenia selekcjonera Jerzego Brzeczka, a ma pan przecież ambicję gry w reprezentacji Polski?
Przez trenera Brzęczka zostałem powołany tylko raz i nie miałem okazji debiutu. Uważam, że regularne zdobywanie bramek w Stanach Zjednoczonych przybliży mnie znacznie bardziej do kadry narodowej niż granie w Ekstraklasie.
Miał pan zgodę Pogoni na transfer zagraniczny od dłuższego czasu, ale wszystko potoczyło się bardzo szybko, jeszcze przed ostatnią jesienną kolejką. Dlaczego tak się stało?
Wymóg Revolution był taki, żeby przed 18 grudnia wszystkie formalności transferowe zostały dopięte. Mam na myśli też testy medyczne, które przeszedłem w Bostonie właśnie tego dnia, tuż przed ostatnim meczem ligowym Pogoni.
ZOBACZ WIDEO: Premier League. Jan Bednarek na drodze do klubu z czołówki. "Wierzę w transfer do TOP6 za porządne pieniądze"
To wróćmy jeszcze do Pogoni, która była rewelacją rundy. Wierzył pan, że możecie zakończyć ją na trzecim miejscu?
Owszem, choć wiara a czyny to są dwie różne sprawy. Natomiast już przed sezonem widać było dużą jakość w zespole, dobrze wyglądaliśmy w sparingach. Piłkarze, którzy przyszli w przerwie letniej, wnieśli powiew świeżości i dużo jakości.
Pogoń lepiej punktowała na wyjazdach niż u siebie, jak pan to tłumaczy?
Zapewne lepiej i skuteczniej grałoby się nam u siebie przy kilkunastotysięcznej widowni, a nie na placu budowy, gdy zasiada niecałe cztery tysiące widzów. Ja postrzegałbym naszą dobrą dyspozycję na wyjazdach w kategoriach czysto piłkarskich. Rywale prezentowali u siebie bardziej otwarty futbol i przez to nam grało się łatwiej. Gra Pogoni opiera się na dużej liczbie podań, dzięki którym szybko i składnie przechodzi z obrony do ofensywy. Drużyny przyjeżdżające do Szczecina cofały się, szukając szans w kontratakach i było nam trudniej. Ale nauczyliśmy się grać przeciwko tak ustawionym zespołom. Mieliśmy schematy, które się sprawdziły, czego dowiódł choćby mecz z Piastem. Wygraliśmy co prawda tylko 1:0, ale zdominowaliśmy rywali zdecydowanie.
A propos placu budowy, bo użył pan tego określenia - czy granie w takiej scenerii jakoś wpływa na piłkarza, choćby na koncentrację?
Nie było problemu gdy pojawiły się podstawy trybun, choć na razie jeszcze puste, bez widzów. Problem był wtedy, gdy dookoła boiska, nie licząc jednej trybuny, była pustynia, ewentualnie hałdy piachu. Natomiast generalnie radziliśmy sobie dobrze. Odczuwałem, że ta 3,5-tysięczna publiczność, która przychodzi na mecze, daje z siebie wszystko, żeby nam pomóc.
W Pogoni zagrał pan w lidze 52 mecze i strzelił 22 gole. Wcześniej łącznie w Lechii i Zagłębiu Lubin miał pan na koncie 46 meczów z 5 golami. Wygląda na to, że okres gry w Pogoni był zdecydowanie najlepszy.
Ciężko porównać etap kariery z Lechii, do której przychodziłem, gdy miałem 17 lat, a tym w Pogoni. Przychodząc do niej, miałem już ambicje, żeby grać regularnie i była to zdecydowanie najlepsza decyzja w mojej seniorskiej karierze. Obdarzono mnie w Szczecinie zaufaniem, choć przyszedłem w trudnym momencie, bo Pogoń była na ostatnim miejscu. Regularna gra w niej rozwinęła mnie najbardziej.
Jaką rolę odegrał w tym procesie trener Kosta Runjaic?
Kluczową. Zaufał i postawił na mnie, gdy nie miałem spektakularnych liczb w lidze i nie byłem gwarantem goli. Jestem zadowolony z tego, co sam osiągnąłem i zrobiłem dla Pogoni.
Runjaic nauczył pana również gry w defensywie?
Zawsze dawałem z siebie wszystko w tym elemencie, natomiast w Pogoni oczekiwania wobec mnie wzrosły. Trener wymagał ode mnie tego, żeby w fazie defensywnej być pierwszym obrońcą. Musiałem cały czas wywierać presję na dwóch stoperach i odcinać defensywnego pomocnika, żeby rywale mieli trudności w swobodnym rozgrywaniu piłki. Czuję się w tej roli dobrze, bo nie jestem typem napastnika, który wyłącznie czeka na podania.
Wielu twierdzi, że obecnie piłkarze są mniej przywiązani do barw klubowych, idą tam, gdzie mają lepsze warunki i gdzie lepiej płacą. Zgodzi się pan z taką opinią?
Myślę, że motywacją zdecydowanej większości piłkarzy od zawsze było to, by robić progres sportowy i finansowy. Czasy się naturalnie zmieniają, świat stał się bardziej otwarty, więc możliwości jest więcej. Kariera piłkarza jest krótka. Jeśli ma za sobą dobry sezon, wiadomo, że może pojawić się zainteresowanie klubów o większym potencjale sportowym i finansowym. Zazwyczaj w takich przypadkach dochodzi do transferu, za który klub otrzymuje wynagrodzenie, czyli odnosi korzyść. Jest to naturalna kolej rzeczy i według mnie korzystna zarówno dla klubu jak i zawodnika.
Ciekaw jestem w jakim stopniu po dwóch sezonach gry w Pogoni, Szczecin stał się panu bliski, przecież pochodzi pan z drugiego krańca Polski - z Krakowa?
Dwa lata spędzone w Szczecinie były najlepszym okresem w mojej karierze sportowej, ale chyba też najlepszym w moim życiu. W Krakowie mieszkałem najdłużej, tam jest moje naturalne środowisko, mój dom, ale w Szczecinie również czułem się jak u siebie. Poznałem znajomych, z którymi z przyjemnością się spotykałem. Szczecin pozostanie w moim sercu i głowie bardzo bliskim miejscem.
W minionej rundzie grał pan regularnie jak nigdy wcześniej, nie było problemów ze zdrowiem. Z czego to wynikało?
Faktycznie, to był pierwszy sezon, kiedy grałem od dechy do dechy. Złożyło się na to kilka rzeczy. Pierwsza podstawowa jest taka, że nie miałem mechanicznych kontuzji, co jest kwestią losową. Oprócz tego byłem najlepiej przygotowany do rozgrywania takiej liczby meczów. W poprzednich klubach nie grałem regularnie i nie miałem takich obciążeń jak tutaj. Za bardzo nie wiedziałem, na jakim poziomie jest moja wytrzymałość i przygotowanie fizyczne. Dopiero w Zagłębiu i szczególnie w Pogoni przekonywałem się, jaką pracę muszę wykonać, żeby być gotowym do występów co tydzień. Wymagało to dużego wysiłku, również poza klubowymi treningami. Pracowałem z fizjoterapeutami w klubie i poza nim. Dbam o siebie, wykonuję treningi prewencyjne.
Bracia Buksowie są na dwóch różnych biegunach - pan z milionowym kontraktem w MLS po udanej rundzie z Pogonią, a Aleksander przeżywa trudne chwile z Wisłą. Potrzebuje wciąż wsparcia starszego brata?
Rozmawiamy o tym. Olek jest młodym chłopakiem i od razu znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, mam na myśli położenie jego klubu. To go jednak zahartuje. Wierzę, że Wisła wyjdzie z tych problemów cało, a brat będzie się dalej rozwijał. Nie potrzebuje wielkiego wsparcia, bo jak na siedemnastolatka jest bardzo dojrzały.
Co okazało się ważniejsze w transferze do New England Revolution - pana chęć wyjazdu, czy może kwota transferu była nie do odrzucenia przez Pogoń?
Wszystkie strony, czyli oba kluby i ja musiały być usatysfakcjonowane, żeby doszło do transferu. Pogoń otrzymała bardzo dobrą ofertę, którą zaakceptowała, a New England Revolution zawodnika, który ma dla nich strzelać bramki. Już nie mogę się doczekać pierwszego meczu sezonu, który odbędzie się 29 lutego w Montrealu!
Czytaj też:
-> Kamil Wilczek oficjalnie dołączył do Goeztepe SK
-> Igor Angulo odejdzie z Górnika Zabrze. "To bardzo trudna decyzja"