Liga Europy. Glasgow Rangers - od bankructwa do meczu z Legią

Getty Images / Lars Ronbog / Na zdjęciu: piłkarze Glasgow Rangers
Getty Images / Lars Ronbog / Na zdjęciu: piłkarze Glasgow Rangers

- Długo myśleliśmy, że takiego klubu nie da się zdegradować. Nawet po spadku niewiele się zmieniło - o bankructwie Glasgow Rangers opowiada Kamil Wiktorski, były zawodnik zespołu. W czwartek Szkoci zagrają z Legią w IV rundzie el. Ligi Europy.

Polski obrońca miał wtedy 19 lat. W klubie był już trzeci rok, grał w juniorach, rezerwach i w końcu miał dostać szansę w pierwszym zespole, z którym długo trenował. Po pół roku od karnej degradacji odszedł, zabrakło mu cierpliwości. Klub był wtedy w czwartej lidze - za wielomilionowe długi, które doprowadziły do bankructwa, został wyrzucony z tamtejszej ekstraklasy.

Ówcześni prezesi drużyny długo żyli ponad stan, w myśl zasady, że na transfery muszą wydać zawsze dwa razy więcej niż odwieczny rywal - Celtic. Stąd wielkie inwestycje: wybudowanie ośrodka treningowego za 14 milionów funtów, sprowadzanie drogiego w utrzymaniu trenera Dicka Advocaata (1998 r.) czy zawodników: Briana Laudrupa, Paul Gascoigne'a, Ronalda de Boera i Tore Andre Flo, za rekordową sumę 12 milionów funtów.

Po latach te wszystkie wydatki odbiły się w Glasgow czkawką. Klub z protestanckiej części miasta wpadł w tarapaty finansowe, choć początkowo nikt nie wierzył, że zostanie zdegradowany. Przez sporą część sezonu 2011-12 sporo się o tym mówiło, ale zadłużenie szacowane było tylko na 9 milionów funtów. Sytuacja z niepokojącej w dramatyczną zmieniła się w momencie, gdy sprawą zajął się tamtejszy fiskus. Wtedy okazało się, że klub faktycznie ma dług, ale w wysokości aż 134 mln funtów.

ZOBACZ WIDEO Bundesliga. Robert Lewandowski z dwoma golami na początek sezonu. Bayern poniżej oczekiwań [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Dla większości pracowników Glasgow Rangers był to wielki szok. Drużyna ze 140-letnią historią, 54 mistrzostwami kraju, spadała na dno. Pamięta to Kamil Wiktorski. -  Zawodnicy dostawali pensje na czas, nie było masowych zwolnień, klub funkcjonował tak, jak we wcześniejszych latach, dlatego możliwość degradacji odbieraliśmy bardziej w kategoriach plotek. Kibice zresztą też, nikt nie przypuszczał, że klub z takimi tradycjami można wykluczyć z rozgrywek. Zwłaszcza, że sytuacja w zespole wydawała się stabilna - opowiada piłkarz, który gra dziś w polskiej I lidze, w Podbeskidziu Bielsko-Biała.

Na koniec rozgrywek klub ogłosił upadłość i przejęła go nowa spółka. Początkowo Rangersi ubiegali się o możliwość odbudowy drużyny w tamtejsze ekstraklasie, ale na to nie zgodziły się pozostałe drużyny z tej ligi i The Gers trafili na czwarty poziom rozgrywkowy.

Liga Europy. Legia Warszawa - Glasgow Rangers: Kibice szturmują kasy. Duże zainteresowanie spotkaniem

Niesamowici kibice 

Sezon upadku był początkowo całkiem solidny. Rangersi w szkockiej lidze pierwszej porażki doznali dopiero w połowie listopada, w szesnastej kolejce. Wcześniej ograli w derbach Celtic 4:2 i wiele wskazywało na to, że mogą zdobyć tytuł.

W zespole z protestanckiej części miasta coś jednak pękło po rozmowach piłkarzy z prezesami. Ostatecznie sezon skończyli na drugim miejscu, dwadzieścia punktów za Celtikiem. - Najlepsi piłkarze dostali propozycje obniżeniach wynagrodzeń w zamian za możliwość odejścia po sezonie za darmo. Klub zachował się bardzo fair, nie chciał zostawić nikogo na lodzie. Właściciele odkryli karty, było już wiadomo, że idą gorsze czasy - opowiada Wiktorski.

Ale kibice nie odwrócili się od zespołu. Na pierwszym domowym meczu w czwartej lidze z East Stirlingshire na stadion Ibrox przyszło 49 tysięcy fanów. Później frekwencja przekroczyła 50 tys, co na tym poziomie rozgrywkowym było rekordem świata.

Co ciekawe, kibice Glasgow Rangers nie narzekali po spadku, szybko dostosowali się do nowych realiów. - W mieście nie było traumy ani smutku. Fani zdawali sobie sprawę, że zawodnicy robili swoje na boisku, ale klub cierpi przez nieudolność prezesów. Spadek pokazał, że wspieranie zespołu nie jest dla nich sezonową rozrywką, że kibicują drużynie od pokoleń. Na stadion przychodzili całymi rodzinami, wywieszali transparenty z hasłami wspierającymi zespół - komentuje Wiktorski.

Wypełniali też regularnie kameralne stadiony rywali. Na niektórych obiektach frekwencja wzrastała nawet dziesięciokrotnie, gdy przyjeżdżali Rangersi. To była wielka atrakcja dla ludzi wspierających małe kluby, jak Peterhead FC czy Annan Athletic.

Ale dla karnie zdegradowanej drużyny z Glasgow pierwsze cztery mecze wyjazdowe były brutalnym zderzeniem z rzeczywistością: zespół nie wygrał żadnego. - Rywale wychodzili na nas z ogniem w oczach, chcieli pokazać, że nie są gorsi. A ich kibice ustawiali się w długie kolejki, żeby zrobić sobie z nami zdjęcie czy wziąć autograf - wspomina Wiktorski.

A było od kogo, w niebieskiej koszulce biegał reprezentant Szkocji, Lee Wallace czy długoletni piłkarz klubu Lee McCulloch. Poza tym, do czwartoligowego Glasgow Rangers już wtedy trafiali gracze z tamtejszej ekstraklasy. - W Szkocji Celtic i Glasgow Rangers to kluby z taką marką, że wielu graczy jest w stanie dużo poświęcić, żeby w nich zagrać. Nawet porzucić marzenia o grze w kadrze - komentuje polski obrońca.

Znowu problemy 

Po spadku w klubie panowały ekstraklasowe standardy, jak na przykład wcześniejszy wyjazd na mecz z noclegiem. Piłkarzom płaciło się pensje na poziomie ekstraklasy, w trzeciej lidze budżet płacowy drużyny wynosił 7 milionów funtów rocznie, a niektórzy gracze zarabiali nawet do kilkudziesięciu tysięcy funtów tygodniowo.

Sportowo drużyna rosła w siłę, w dwa lata dwa razy awansowała i szybko znalazła się na zapleczu najwyższej ligi, ale rozrzutność nowych prezesów znowu odbiła się na budżecie. Trzy lata po degradacji (2015 r.) klub znowu mógł sięgnąć finansowego dna. Zaczęły się desperackie próby wyjścia z sytuacji poprzez sprzedawanie akcji klubu, by uregulować bieżące płatności, czy korzystanie z pomocy kibiców i organizowanych przez nich zbiórek pieniężnych.

Żeby zejść z kosztów utrzymania drużyny, cięcia dotykały nawet kucharzy czy podrzędnych pracowników. Kolejni właściciele skupiali się przede wszystkim na swoich interesach, dlatego prędzej czy później odbijało się to na finansach klubu. Dziś jest stabilniej, Rangersi po trzech latach od powrotu do szkockiej elity również piłkarsko stają na nogi.

Idą jak burza

W zeszłym roku w maju nowym trenerem zespołu został Steven Gerrard, legenda Liverpoolu, 114-krotny reprezentant Anglii. Już wtedy drużyna wracała na szczyt na swoim podwórku, ale gorzej wychodziło jej na arenie międzynarodowej. Rangersi mieli za sobą między innymi odpadnięcie z pucharów z klubem z Luksemburga, Niederkorn, i to w pierwszej rundzie eliminacji.

Gerrard w poprzednich rozgrywkach poprawił wyniki drużyny poza krajem, wywalczył awans do grupy Ligi Europy. W Szkocji mówi się, że w tym sezonie ma duże szanse na tytuł mistrzowski. Jego piłkarze idą jak burza również w pucharach. Z sześciu meczów wygrali pięć, strzelili 19 goli tracąc tylko trzy. W czwartek w Warszawie zmierzą się z Legią (godz. 20.00). Transmisja w TVP Sport.

Liga Europy. Legia Warszawa - Glasgow Rangers. The Gers lepsi od trzecioligowca. Steven Gerrard oszczędzał swoje gwiazdy

Komentarze (2)
avatar
Hans J23 hauptmann
20.08.2019
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Popcorny z SF szczekają, a karawana jedzie dalej. W obecnym roku punkty zdobyte w kwalifikacjach do fazy grupowej LE przez ekstraklasowe "czołowe" zespoły (Cracovia: 1 pkt, Piast: 1.5 pkt, Lech Czytaj całość
avatar
ADAS_UL
20.08.2019
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Tej, falusie, jak tam wasze zagłebie...och zapomniałem, wypięło się na was i tyle w kwestii piłki, dla kogoś ze szczurem na obrazku