Kiedy ponad dekadę temu występujący wtedy w Górniku Zabrze Dawid Jarka strzelił 4 gole Zagłębiu Sosnowiec, wydawało się, że rośnie napastnik, który nie tylko zdoła wybić się z Ekstraklasy za granicę, ale także przyszły reprezentant kraju.
Po latach nadal nie można ze stuprocentową pewnością stwierdzić, czy spotkanie to było dla zawodnika drzwiami do wielkiej kariery, które ten musiał po prostu nieco bardziej uchylić, czy jednak przekleństwem, które nałożyło na niego presję oczekiwań, z którymi sobie nie poradził.
Nóż w serce
- Na dwoje babka wróżyła. Z jednej strony, nikt mi tego nie zabierze, bo w tak młodym wieku stałem się jedną z legend Górnika - mówi. Dzięki popisowi we wspomnianym spotkaniu, z dnia na dzień dołączył do grona największych sław zabrzańskiej drużyny.
ZOBACZ WIDEO 2. Bundesliga: Dramatyczna kontuzja Kamińskiego. VfB Stuttgart pokonał Hannover [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
- Niedawno Górnik obchodził swoje 70. urodziny i przypominano najlepsze mecze, także te, w których poszczególni piłkarze zdobywali po cztery gole. Jest to bardzo miłe, kiedy obok Ernesta Pohla i Włodzimierza Lubańskiego nagle pojawia się Dawid Jarka. Dopiero z perspektywy czasu, już na chłodno, dociera do mnie, że byłem częścią tak wielkiego klubu. A jeśli chodzi o sam mecz, to nie zamieniłbym go na nic innego. To była najlepsza chwila w mojej karierze - dodaje.
Niespodziewana porażka Jagiellonii. Czytaj więcej--->>>
Jesienią 2007 roku znajdował się w znakomitej formie. Czteropak wbity Zagłębiu był wisienką na torcie, ale to przecież nie był pierwszy jego popis podczas tamtej rundy. Wcześniej zdobywał gole w meczach z Cracovią czy Odrą Wodzisław, a w starciu z Polonią Bytom zapisał na swoim koncie hat-tricka. Nic więc dziwnego, że miał prawo spodziewać się zaproszenia na zgrupowanie kadry. Leo Beenhakker miał jednak zupełnie inny pomysł na swoją drużynę, a chociaż powołania do Zabrza wysłał, to na żadnym z nich nie było nazwiska Jarki.
- Byłem bardzo rozczarowany. Pamiętam to jak dziś, kiedy śp. Krzysiu Maj przyszedł na trening i powiedział, że ma fajną niespodziankę, bo są dwa powołania do reprezentacji. Byłem praktycznie pewien, że chodzi o mnie, bo jak można nie dać szansy młodemu chłopakowi, który robi show w lidze… Na pewno dałoby mi to pozytywnego kopa - nie ma wątpliwości.
Beenhakker na zgrupowanie zaprosił jednak Konrada Gołosia i Tomasza Zahorskiego, co dla Jarki było niczym nóż wbity w serce.
- Okazało się, że powołanie dostał Tomek, który w tamtym momencie miał zero bramek w ekstraklasie przy moich siedmiu. Mega mnie to ukłuło. Pamiętam, że pojechałem potem na młodą reprezentację, dostaliśmy lanie od Hiszpanii i od tego momentu wszystko w mojej karierze zaczęło się toczyć w dół. Mogła mnie czekać piękna przygoda, mogłem już do końca życia być nazywany reprezentantem Polski, no ale się nie udało. Zabolało…
Bułgarski sposób
Dawid miał prawo czuć się niedoceniony przez Beenhakkera, ale jak się okazało, nie był to pierwszy i ostatni człowiek w jego karierze, na którym się zawiódł. W przypadku selekcjonera chodziło jednak o sportowe ambicje, w przypadku innych - o to, że został najzwyczajniej w świecie oszukany. Za każdym razem kariera napastnika mogła wejść na nowe tory, jednak przez ludzką nieuczciwość nie było mu dane postawić kroku do przodu. Po raz pierwszy zrobiono go w konia w Zabrzu.
- To chyba moje największe rozczarowanie. Pamiętam, że pojechaliśmy na obóz do Turcji i tam bardzo mocno zabiegało o mnie Fenerbahce. Chcieli mnie zabrać do siebie prosto ze zgrupowania i wszystko było już praktycznie gotowe, ale nie zabrali.
Przy Roosevelta potraktowano bowiem najlepszego strzelca w mało elegancki sposób.
- Miałem w umowie zapisaną kwotę odstępnego w wysokości 250 tysięcy euro, ale jak się okazało, w klubie mieli drugą, zupełnie inną wersję kontraktu, w którym ta kwota już nie figurowała. Był to po prostu podstęp ówczesnego prezesa (Górnikiem zawiadował wtedy Ryszard Szuster – red.), tzw. "bułgarski sposób" gdzie przygotowano dwa niemal identyczne papiery, które podsunięto młodemu chłopakowi - wyznaje Jarka.
Mniej więcej w tym samym okresie o utalentowanego piłkarza zabiegała również Cracovia, która oferowała milion złotych, jednak i tym razem w Zabrzu się nie zgodzono. Efekt? Zamiast dość konkretnego zarobku Górnik został praktycznie z niczym, bo kwota około 30 tysięcy złotych, za którą ostatecznie sprzedano Jarkę, w profesjonalnej piłce stanowi marne grosze. Drugi raz piłkarz musiał się zmierzyć z oszustami w momencie, kiedy był już niemal po słowie z Wisłą Płock.
- To jest dopiero hit. Byłem już nastawiony na transfer, gdy w noc przed podpisaniem umowy zadzwonił do mnie Tomasz Baran, prezes Radzionkowa. Zaproponował mi pieniądze, których nigdzie indziej bym nie zarobił. Jeszcze tej samej nocy spakowałem się, opuściłem hotel i wróciłem na Śląsk. Tam parafowałem kontrakt z Ruchem, by później grać za wirtualną kasę i obiecanki. Półtora roku się męczyłem, występując za darmo - wyjawia po latach 31-letni już Jarka.
Oko tygrysa
Nieuczciwość ludzka to jedno, ale sam zainteresowany także nie pomógł sobie w zrobieniu większej kariery. Tak jak niespodziewanie wybuchła jego forma strzelecka, tak też szybko się skończyła. Czy przyczyną takiego stanu rzeczy była nagła popularność?
- Zacząłem pojawiać się we wszystkich mediach. Nazywano mnie nowym Lubańskim i chyba nie zdołałem sobie z tym poradzić. Telefony cały czas dzwoniły, dziennikarze prosili o wywiady. Było to fajne, ale... no nie wiem, w którym dokładnie momencie popełniłem błąd. Moja koncentracja nie była już taka jak powinna, nie wykorzystywałem okazji, albo w ogóle ich nie miałem.
Ostra samokrytyka Michała Probierza. Czytaj więcej--->>>
Tak jak w kinowym klasyku "Rocky", kiedy tytułowy bohater stracił swoje słynne spojrzenie tygrysa i instynkt zabójcy, dzięki któremu był w stanie wygrywać z bardziej znanymi pięściarzami, tak Jarka nagle zatracił to, co było jego znakiem rozpoznawczym. A kiedy przestał zdobywać gole, sława i zainteresowanie bardzo szybko minęło.
- W jednej chwili wszyscy klepali mnie po plecach, widzieli w reprezentacji, a tak naprawdę po tym meczu z Sosnowcem zaczęła się moja droga w dół. Każdy kolejny mecz był coraz cięższy, zaczęła się nagonka, później usiadłem na ławce, aż w końcu pożegnałem z Górnikiem…
Po opuszczeniu Zabrza zwiedził kilka klubów: Polonię Bytom, GKS Katowice, ŁKS, GKS Tychy czy wspomniany Ruch Radzionków. Do najlepszej formy już nigdy nie wrócił, a niewiele brakowało, by swoją przygodę z futbolem definitywnie zakończył w Rybniku, gdzie podczas treningu zerwał ścięgno Achillesa.
- Skakałem przez płotek i nagle strzeliło, jakby ktoś złamał gałąź. Myślałem, że zostałem nadepnięty, ale kiedy spojrzałem na nogę i zobaczyłem, że nie ma łydki, to już wiedziałem, że jest źle - mówi. - To jest zresztą też ciekawa historia. Po całym zdarzeniu operował mnie doktor Ficek z Bierunia, ale okazało się, że klub wcale nie chce mu wypłacić pieniędzy należnych za operację.
- Zrobiło się nieprzyjemnie, bo doktor chciał swoją dolę. Mnie oczywiście chronił kontrakt i koniec końców wszystko skończyło się dobrze, ale bywały momenty, kiedy w obliczu kontuzji musiałem sam płacić za leczenie. Już nawet nie wspomnę o tym nieszczęsnym Radzionkowie, gdzie kasy nie było praktycznie na nic.
Dziś Dawid Jarka zarabia na chleb w Gwarku Tarnowskie Góry, z którym wywalczył awans do III ligi, a także w miejskich wodociągach, gdzie pracuje od 7 do 15 w roli kierowcy. O grze na wyższym poziomie nie marzy, ale jest przekonany, że o projekcie budowanym w śląskim klubie będzie niedługo głośno w całej Polsce.
Będzie o nich głośno
- Myślę, że do pięciu lat wszyscy o tym usłyszą. To klub ze sporymi ambicjami o czym świadczy chociażby fakt, że nasz trener, Krzysiu Górecko ukończył niedawno kurs UEFA Pro… Ekstraklasa nie pojawia się już w moich marzeniach. Musiałbym chyba strzelić w III lidze 30-40 bramek, to może udałoby się jeszcze załapać gdzieś wyżej. Jestem jednak realistą. Cieszę się, że jestem zdrowy, że wciąż mogę grać i robić, to co kocham - zapewnia.
- Były telefony, jakieś zainteresowanie, ale wszystko daleko w Polsce, a dodatkowo na niezbyt korzystnych warunkach. W Tarnowskich Górach grając i pracując, mam to samo. Spoglądam już na swoje życie bardziej przyszłościowo i wiem, że trzeba będzie pracować, pomyśleć o emeryturze, bo ciężko już będzie żyć z piłki, nawet na poziomie II ligi. Z drugiej strony, wiadomo, małymi łyżkami wszystko lepiej smakuje - kończy swoją opowieść.
Chyba nie ma lepszego określenia na całą jego karierę. W Zabrzu spróbował z chochli i niekoniecznie wyszło mu to na zdrowie.
Grzegorz Garbacik