Szkoleniowiec Złocisto-Krwistych uważa, że jego zespół zaprezentował się dużo lepiej niż wskazywałby na to wynik. Korona zdobyła zaledwie jedną bramkę i to po rzucie karnym. Na początku drugiej połowy Adnan Kovacević zamienił jedenastkę na gola.
- Wciąż jeszcze trzymają mnie emocje i muszę się uspokoić - mówił na gorąco po spotkaniu Gino Lettieri. - Wydaje mi się, że pokazaliśmy dobrą grę. Taktycznie na boisku wypadliśmy bardzo pozytywnie. Można było zobaczyć, że przeciwnicy nie mieli większego pola manewru do ataku. Ale musimy też pamiętać o tym to, co mówiłem kilka dni temu: Potrzebujemy jeszcze czasu, by pokazać w pełni swój potencjał, bo taki mecz powinien się zakończyć wynikiem 3:0 lub 4:0 - uważa szkoleniowiec Korony Kielce.
Ekipie ze stolicy województwa świętokrzyskiego nie przeszkodziły warunki atmosferyczne. Mimo pełnego słońca i ponad trzydziestu stopni na termometrach, fizycznie byli lepsi od przeciwników.
ZOBACZ WIDEO: Forma Piątka i Milika mobilizacją dla Lewandowskiego? "Współpracujemy, a nie rywalizujemy. Zyskują wszyscy"
- Dziś był chyba najgorętszy dzień od dwóch tygodni. Moi piłkarze biegali i grali na najwyższym poziomie, którego mógłbym wymagać w tym momencie. Naprawdę w moich oczach zasłużyli na pochwałę. A to nie było takie proste, bo graliśmy z zespołem, który przed chwilą awansował do Ekstraklasy. To nie jest takie proste, jak wydaje się w teorii - powiedział Lettieri.
Korona przed tygodniem przegrała sparing z ŁKS-em Łódź 0:3, a Włoch miał dużo zastrzeżeń do gry swojej drużyny. W ciągu kilku dni zespół bardzo zmienił się na plus.
- Nie można pokazać wszystkiego w okresie przygotowawczym - tłumaczył trener kielczan. - Przed meczem z ŁKS-em, przed południem, trenowaliśmy, potem wsiedliśmy do autokaru, pojechaliśmy do Łodzi i od razu wyszliśmy na boisko. I możliwe, że to było przyczyną takiej naszej postawy. Tym razem byliśmy wypoczęci i pewnie dlatego zostało takie wrażenie. Ale powtarzam: mamy jeszcze sporo pracy, żeby to wyglądało optymalnie - podsumował trener Korony Kielce.
Czytaj też: Raków Częstochowa szuka stopera. Na celowniku były piłkarz Realu Madryt
Także trener Rakowa Częstochowa - Marek Papszun - był zdania, że jego drużyna jest daleka od dyspozycji, której by od niej wymagał. Był jednak w dużo gorszym nastroju.
- Nie tak wyobrażaliśmy sobie pierwszy mecz, przede wszystkim od strony piłkarskiej. Nic nie umniejszając przeciwnikowi, po prostu nie zagraliśmy na swoim jakimkolwiek poziomie. W żadnej fazie gry nie pokazaliśmy tego, co potrafimy. Ogarnął nas duży paraliż i tylko momentami potrafiliśmy się dźwignąć i postawić przeciwnikowi po prawidłowych działaniach. Większa część meczu nie była w naszym stylu - wyliczał.
Szkoleniowiec beniaminka PKO Ekstraklasy pokusił się o bardzo obrazowe porównanie gry swoich piłkarzy.
- Mam nadzieję, że to nie jest wstrząs mózgu tylko małe zaćmienie słońca. Może właśnie tego słońca za dużo? Trudno powiedzieć, trzeba byłoby wejść w głowy zawodników. Nie zagraliśmy tego, na co nas stać. A rywal wiedział po co tu przyjechał. Wierzę głęboko w to, że drugiego tak słabego meczu już nie zagramy, bo wiem na co stać ten zespół i wiem, że tego dnia nie był sobą. Nie można tego też zrzucać na stadion, mówić o murawie. Możemy być słabsi składem, ale stać nas na lepszą grę i walkę - ocenił Papszun.
A Raków na początek nie ma łatwego terminarza, bo już w drugiej kolejce Czerwono-Niebiescy zagrają na wyjeździe z Jagiellonią Białystok, która w piątek w bardzo przekonującym stylu pokonała w Gdyni Arkę 3:0 (czytaj więcej).
- Oczywiście widziałem ten mecz. Jaga zagrała bardzo dobrze, wygrała zdecydowanie. Pokazała, że ma nie tylko aspiracje, ale też dobrą drużynę. Jednak pamiętajmy, że to dopiero pierwsza kolejka. Nikt nie spadł z ligi po pierwszej kolejce, ani też nikt nie zdobył po niej mistrzostwa Polski - zakończył trener częstochowian.