Konrad Witkowski
To wyjazdowe zwycięstwo jest bardzo ważne, rozpoczęliśmy nim nowy rozdział. Jednak w eliminacjach, które są przed nami, wyzwaniem będzie zagrać dwa równe mecze. Zdaję sobie sprawę, że często bywało tak, że po wygranym pierwszym, ważnym meczu, drugi był trudniejszy, trochę słabszy i jego wynik nie był taki, jakiego oczekiwaliśmy. Mam nadzieję, że pod względem mentalnym będziemy potrafili przygotować się do drugiego starcia tak, jak do pierwszego - stwierdził w Wiedniu, przed kamerami TVP, Robert Lewandowski.
Tuż po zwycięskiej inauguracji batalii o awans na mistrzostwa Europy, kapitan reprezentacji Polski zwrócił uwagę na bardzo istotny aspekt: te eliminacje są inne niż wszystkie dotychczasowe, bo trwają tylko dziewięć miesięcy i składają się wyłącznie z dwumeczów. Kwalifikacje Euro 2020 to zestaw pięciu par meczów - po dwa w marcu, czerwcu, wrześniu, październiku i listopadzie. Umiejętność grania dwóch równych spotkań kilka dni po sobie będzie więc wyjątkowo ważna.
Najlepiej za Janasa
W przeszłości (bierzemy pod uwagę tylko XXI wiek) bywało z tym różnie. Generalnie rzecz ujmując, reprezentacja Polski raczej miała problemy z eliminacyjnymi dwumeczami: o ile rozegrać dobre pierwsze spotkanie zwykle się udawało, o tyle powtórzenie sukcesu kilka dni później często stanowiło wyzwanie ponad siły. Zdarzały się kwalifikacje, gdy Polacy potykali się o chodzące parami przeszkody, a mimo to sięgali po awans na wielką imprezę. Tak było w przypadku eliminacji mistrzostw świata w Korei Południowej i Japonii, kiedy z czterech dwumeczów tylko raz udało się zdobyć komplet punktów: na wiosnę 2001 roku kadra prowadzona przez selekcjonera Jerzego Engela odniosła cenne zwycięstwo z Norwegią na wyjeździe, by chwilę później efektownie pokonać Armenię w Warszawie. Dwukrotnie było tak, że po wygranym pierwszym meczu, w drugim Polacy gubili punkty.
ZOBACZ WIDEO El. Euro 2020. Świetna wiosna Michała Pazdana. Wrócił do formy i czeka na mecze reprezentacji
- Nie postrzegałbym tego w ten sposób, że miewaliśmy gorsze drugie spotkania. To nie oddaje dokładnie tego, o co graliśmy na danym etapie. Spojrzałbym raczej, jak punkty zdobywane w tych podwójnych meczach wpływały później na ostateczne wyniki eliminacji - twierdzi Engel.
Czytaj też: Enis Bardhi może rzucić wyzwanie Robertowi Lewandowskiemu
Reprezentacja Polski awansowała na mundial 2002 jako pierwsza z europejskich drużyn, a mogła jeszcze wcześniej. Szansa na zapewnienie sobie biletów do Azji była już w czerwcu, jednak po wyjazdowej wygranej z Walią zespół Engela niespodziewanie tylko zremisował w Erywaniu.
- Przed tamtymi spotkaniami zajmowaliśmy pierwsze miejsce w tabeli. Sytuacja wyglądała tak, że jeśli w dwumeczu zdobylibyśmy komplet, już nikt by nas nie dogonił. Cztery punkty nie dawały jeszcze awansu, ale zapewniały zachowanie status quo i to był nasz plan minimum - wspomina były selekcjoner. - To był bardzo cenny punkt, remis w Armenii pozwolił nam utrzymać pozycję lidera grupy.
Biało-Czerwoni zagwarantowali sobie udział w turnieju dzięki okazałej wiktorii z Norwegią w Chorzowie. Stało się jasne, że o komplet punktów we wrześniowym dwumeczu będzie bardzo trudno: w końcu jak tu myśleć o zbliżającym się kolejnym spotkaniu, kiedy właśnie wywalczyło się upragniony, wyczekiwany od 16 lat przez cały kraj, awans na mistrzostwa świata?
- Meczu z Białorusią nawet nie bierzmy pod uwagę - żartuje Engel. - Po awansie zapanowała taka euforia, że trudno było sprawić, aby drużyna skoncentrowała się na następnym spotkaniu. Pojawiały się wtedy podpowiedzi, aby na mecz w Mińsku wystawić całkowicie inny zespół, dać szansę piłkarzom, którzy w eliminacjach grali mniej albo wcale. Byłoby to jednak nie w porządku w stosunku do innych reprezentacji, gdyż Białoruś i Ukraina wciąż rywalizowały o drugie miejsce w grupie premiowane grą w barażach. Jak się okazało, nasza drużyna nie była w stanie skupić się na tyle, żeby zagrać tak dobry mecz, jak wcześniejsze w eliminacjach. Przegraliśmy 1:4.
O takich dylematach, jak rozgrywanie spotkania tuż po świętowaniu awansu, mogła tylko pomarzyć kadra, która rywalizowała w kwalifikacjach do Euro 2004. Eliminacje, które dla Polski zakończyły się klapą, miały tak skonstruowany terminarz, że drużyna prowadzona przez Pawła Janasa (w trakcie kwalifikacji zastąpił Zbigniewa Bońka) tylko dwa razy rozgrywała dwumecze. Przez żaden z nich nasza reprezentacja nie przeszła suchą stopą - na wiosnę 2003 roku wygrała z San Marino, ale cztery dni wcześniej zremisowała z Węgrami, natomiast jesienią pokonała na wyjeździe całkiem silną wówczas Łotwę (po barażach wywalczyła sensacyjny awans na turniej rozgrywany w Portugalii), by chwilę później przegrać ze Szwecją w Chorzowie.
W kolejnych eliminacjach selekcjoner Janas był już bohaterem. Tak skutecznie, jak w drodze na mistrzostwa świata 2006, reprezentacja Polski nie grała w dwumeczach nigdy wcześniej, ani nigdy później w obecnym stuleciu. Z czterech par kwalifikacyjnych spotkań Polacy aż trzy zakończyli z kompletem punktów. Potrafili zwyciężać dwa razy z rzędu z Austriakami oraz Walijczykami i to zarówno na terenach rywali, jak przed własną publicznością. Drużyna Janasa rozgromiła 8:0 Azerbejdżan, a cztery dni później uporała się z Irlandią Północną. W drugim z tych spotkań jednak nie obyło się bez problemów, bo o skromnym zwycięstwie przesądziła dopiero bramka zdobyta przez Macieja Żurawskiego w końcówce zmagań. Jedynym dwumeczem, w którym Polska nie zgarnęła pełnej puli, był ten z Irlandią Północną i Anglią, rozpoczynający eliminacje.
Do kolejnej wielkiej imprezy reprezentacja Polski również się zakwalifikowała, choć w eliminacyjnych dwumeczach nie radziła sobie aż tak dobrze. Zespół narodowy prowadzony przez Leo Beenhakkera okazał się bezbłędny w dwóch z sześciu par gier o punkty. Jesienią 2006 roku wygrał skromnie w Kazachstanie, zaś kilka dni później sprawił sensację, ogrywając Portugalię na Stadionie Śląskim. Kilka miesięcy później Polacy powtórzyli osiągnięcie, tyle że z innymi przeciwnikami: najpierw było gładkie 5:0 z Azerbejdżanem, a cztery dni później już mniej przekonujące, bo tylko jednobramkowe (znów drużynę uratował Żurawski) zwycięstwo z Armenią.
Dwie następne kampanie kwalifikacyjne były w wykonaniu reprezentacji katastrofalne, więc i rezultaty dwumeczów nie rzucają na kolana. A jeśli już zwalają z nóg, to z powodu swojej beznadziejności. W eliminacjach mundiali 2010 i 2014 Polska nie była w stanie ani razu zwyciężyć w dwóch następujących tuż po sobie spotkaniach! Zresztą nie ma o czym dyskutować, skoro w tamtym okresie nasza kadra w meczach o punkty potrafiła wygrywać tylko z przeciwnikami pokroju Mołdawii oraz San Marino. Jedynym wyjątkiem było zwycięstwo z Czechami w październiku 2008 roku - i tak zmarnowane kilka dni później przez porażkę ze Słowacją.
Co ciekawe, żadnego z trzech dwumeczów w drodze na Euro 2016 nie zakończyła z kompletem punktów drużyna Adama Nawałki. Historyczna wygrana z Niemcami w październiku 2014 roku kosztowała zespół tyle sił, że w następnym spotkaniu był tylko remis ze Szkocją. Niespełna rok później reprezentacja Polski - choć po dobrej grze - musiała przełknąć gorycz porażki we Frankfurcie, a pogrom Gibraltaru trzy dni później był tylko formalnością. Na finiszu eliminacji zespół Nawałki znowu nie był nieomylny, ale cztery punkty wywalczone w starciach ze Szkocją oraz Irlandią zagwarantowały miejsce w finałach mistrzostw Europy.
Biało-Czerwoni byli znacznie skuteczniejsi w podwójnych grach o punkty podczas kwalifikacji mundialu 2018. Wówczas tylko w jednym z trzech dwumeczów nie zgarnęli całej puli: we wrześniu 2017 roku doznali klęski w Kopenhadze, a następnie na otarcie łez ograli Kazachstan. W dwóch pozostałych przypadkach sięgali po sześć punktów, jednak w drugich meczach widać było problemy. W październiku 2016 roku kadra trenera Nawałki pokonała Danię, lecz trzy dni później otarła się o kompromitację przeciwko Armenii. O wygranej przesądziła bramka zdobyta przez Lewandowskiego dopiero w piątej minucie doliczonego czasu. Wyszło na jaw, że pomiędzy meczami niektórzy reprezentanci zorganizowali w hotelu imprezę, za którą później musieli zapłacić po kilkadziesiąt tysięcy złotych kary. Eliminacje zakończyły zwycięskie spotkania z Armenią i Czarnogórą – w drugim z nich przy prowadzeniu 2:0 gospodarze meczu na PGE Narodowym pozwolili rywalom na odrobienie strat i sprawy w swoje ręce ponownie musiał wziąć Lewandowski.
Zdać egzamin na 60 procent
- Dwumecze trzeba traktować blokowo, jako całość, zakładając minimalną liczbę punktów, którą trzeba zdobyć. W takich przypadkach raczej nie myśli się o jednym spotkaniu, bo ono niewiele daje – podkreśla Engel. – Czasami remis w drugim ze spotkań, po wygranej w pierwszym, okazuje się bardzo dobrym wynikiem. A jeżeli cokolwiek nie uda się w pierwszym meczu, to w kolejnym trzeba postawić wszystko na jedną kartę i szukać straconych punktów. To musi być powiązane ze strategią, jak osiągnąć założony cel w postaci awansu.
Jak pokazuje najnowsza historia reprezentacji Polski, zwycięstwa w dwóch meczach w krótkim odstępie czasu zwykle stanowią klucz do sukcesu w eliminacjach - drogę do Euro 2016 można potraktować jako wyjątek potwierdzający regułę. Aby zakwalifikować się do wielkiej imprezy, trzeba punktować w dwumeczach co najmniej na poziomie 60-procentowej skuteczności (patrz tabela). W XXI wieku udało się to tylko czterem selekcjonerom: dwukrotnie Nawałce, Beenhakkerowi, Janasowi oraz Engelowi.
Sprawdź również: Macedonia Północna - Polska. Jerzy Brzęczek nic tym meczem nie wygra
– Należy od razu przygotowywać drużynę na oba mecze. Czasu jest bardzo mało, szczególnie, jeśli dochodzą do tego wyjazdy. Trzeba brać pod uwagę kartki, stan zdrowia zawodników, rozmaite warianty rozstrzygnięć w pierwszym meczu – twierdzi selekcjoner polskiej kadry w eliminacjach i podczas finałów MŚ 2002. – Zdarzają się różne sytuacje. Na przykład Emmanuel Olisadebe miał taki uraz, że nie byłby w stanie rozegrać dwóch meczów. Doktor zapytał mnie wprost: na którego rywala potrzebuję go bardziej? Zagrał przeciwko Walii, strzelił gola, ale do Armenii już z nami nie pojechał.
Czasu pomiędzy meczami kiedyś było niewiele, a teraz jest go jeszcze mniej. Coraz bardziej napięty kalendarz rozgrywek w europejskim futbolu sprawił, że obecnie spotkania o punkty dzielą tylko trzy, a nie jak jeszcze kilka lat temu - cztery dni.
- Dzisiaj piłkarze są przyzwyczajeni i przygotowani do dużego natężenia spotkań, przecież w klubach niemal przez cały sezon gra się praktycznie co trzy dni. Intensywność nie jest problemem. Sztuka polega na przeprowadzeniu właściwej odnowy biologicznej, szybkiej regeneracji, uzupełnieniu tego, co zawodnik traci podczas meczu. Ważną rolę odgrywa sztab medyczny, który powinien jak najszybciej wzmocnić organizm zawodnika i reagować na indywidualne potrzeby piłkarzy. To są delikatne tematy, których zwykle się nie porusza - zauważa Engel.
Kwalifikacje do przyszłorocznych mistrzostw Europy reprezentacja Polski rozgrywa według stałego schematu: pierwsze spotkanie z danego dwumeczu na wyjeździe, drugie u siebie. Drużyna Jerzego Brzęczka rozpoczęła bezbłędnie. Choć komplet punktów i pierwsze miejsce w tabeli stanowią priorytet, to do stylu można zgłaszać zastrzeżenia. Szczególnie w drugim spotkaniu, gdzie rywal był słabszy niż kilka dni wcześniej, teren dużo bardziej sprzyjający, a mimo tego gra wyglądała gorzej.
- Zdarzą się jeszcze takie mecze, jak ten marcowy z Łotwą, które będą trudne do pewnego momentu. Każdy z naszych grupowych rywali będzie grał na zasadzie „bij mistrza”, jednak w pewnym momencie spotkania ambicja przestaje wystarczać. Kiedy brakuje sił do walki, decydują umiejętności techniczne poszczególnych piłkarzy i wyższość taktyczna, a w tym będziemy dominować – przekonuje Engel. – Nie widzę dla naszej kadry najmniejszego problemu w tych eliminacjach. Mamy najlepszych piłkarzy, jesteśmy zdecydowanym faworytem grupy.