Lider zespołu
Do Lubina trafił w 1996 roku z Zawiszy Bydgoszcz. Od razu wywalczył sobie miejsce w składzie. Imponował ciągiem na bramkę, szybkością, dryblingiem i miał przede wszystkim coś, co w futbolu nie jest codziennością - świetnie ułożoną lewą nogę. Grał zwykle na boku pomocy, chociaż jak trzeba było zagrać w ataku, czy nawet obronie - dla Grzybowskiego nie był to problem. Z czasem stał się nawet etatowym napastnikiem. Szczególnie udany był sezon 2000/2001. - Był on dla mnie najmilszy w karierze - wspomina w rozmowie z serwisem SportoweFakty.pl Zbigniew Grzybowski. - Zostałem wówczas wicekrólem strzelców i dlatego tak mi w pamięć zapadł - dodaje.
Bez powołania do reprezentacji
Sezon 2000/2001 był szczególny, bo Grzybowski strzelił 14 goli w lidze. Był liderem zespołu i znajdował się w szczytowej formie. Mimo to nie dostał szansy gry w narodowej reprezentacji. - To różnie bywało z tą reprezentacją. Byli piłkarze, którzy grali jeszcze lepiej niż ja, a nie dostawali powołań. Wolałbym się jednak na ten temat nie wypowiadać. Jednak na pewno chciałoby się w niej zagrać, ale teraz to jest już poza mną. Wówczas skupiałem się tylko, żeby grać jak najlepiej - opowiada Grzybowski. Zimą 2002 roku odszedł z Lubina. Przeniósł się do Niemiec. Podpisał kontrakt z beniaminkiem drugiej Bundesligi SV Wacker Burghausen. Tam mu już tak dobrze, jak w Zagłębiu, nie szło. - Absolutnie nie żałuję tego ruchu. Trafiłem do naprawdę fajnego klubu. Chociaż był to beniaminek drugiej Bundesligi, to był bardzo dobrze zorganizowany.
Szacunek kibiców
Po roku spędzonym w Niemczech, Grzybowski wrócił do Polski. Ale nie do Zagłębia. Podpisał kontrakt z Amicą Wronki, jednak gdy podczas meczu przeciwko lubinianom strzelił gola, to otrzymał brawa od fanów Zagłębia. Ci do dnia dzisiejszego darzą go ogromnym szacunkiem. Należą do bardzo wymagających i nie łatwo jest stać się piłkarzem, który przez lata będzie dobrze wspominany. Grzybowskiemu się udało. - Zawsze się starałem dawać z siebie wszystko. Nie 100 procent, ale 110, czy 120 - mówi. Urodzony w Tczewie piłkarz zawsze podkreślał swoje przywiązanie do Zagłębia, chociaż nie urodził się na Dolnym Śląsku. - Zagłębie jest szczególnie bliskie mojemu sercu - zdradza.
Stare śmieci
Do Lubina ponownie trafił jesienią 2006 roku. Trenerem był wówczas Czesław Michniewicz. Początkowo Grzybowski grał w Pucharze Ekstraklasy, ale wiosną występował również w ekstraklasie. Rozegrał w sumie siedem meczów. - To był również szczególny sezon dla mnie. Wprawdzie mało grałem, ale swoją cegiełkę do mistrzostwa dołożyłem - mówi. Wiosną tamtego roku Zagłębie grało bardzo dobrze. Niektórzy twierdzą, że nawet najlepiej w historii. - Wydaje mi się, że to było najlepsze Zagłębie w historii klubu. Z drugiej strony nie mogę porównywać tego zespołu do poprzedniego, kiedy też zdobył mistrzostwo. Nie widziałem tego, ale w 2007 roku było najlepszą drużyną.
Zagłębie wróciło na właściwe miejsce
Kilka tygodni później Grzybowskiego już w Lubinie nie było. Trafił do pobliskiego Górnika Polkowice, ale tam długo miejsca nie zagrzał. Pół roku spędził na Cyprze, by w 2008 roku ponownie reprezentować barwy Górnika. Gra w tym klubie do dzisiaj i w znaczny sposób pomógł w awansie do II ligi. W minionym sezonie nie udało mu się wybrać na stadion Zagłębia, ale Grzybowski śledził poczynania Miedziowych. - Nawet po tych wszystkich zawirowaniach wierzyłem, że Zagłębie awansuje, bo taki zespół nie może grać w I lidze - musi grać w ekstraklasie - twierdzi Grzybowski. Póki co nie zastanawia się co będzie robił po zakończeniu kariery. - Nie śpieszno mi do tego. Mam dużo zdrowia i chciałbym jak najdłużej grać w piłkę. Nie wykluczam, że zostanę trenerem. Na razie jednak spokojnie z tym - kończy Zbigniew Grzybowski.