Nikt w głowę nie dostał - rozmowa z Rafałem Ulatowskim, asystentem Leo Beenhakkera

- Jak jechaliśmy autokarem, to pod eskortą policji. Żadnych przygód się nie spodziewaliśmy. Co ciekawe, stadion w Johannesburgu znajduje się w środku dzielnicy Soweto. To dzielnica slumsów murzyńskich. Byłem bardzo zdziwiony, że w takim miejscu położony jest piękny obiekt sportowy. Zapewniam też, że nikt z nas w głowę nie dostał - opowiada o pobycie w RPA asystent Leo Beenhakkera, Rafał Ulatowski.

Piotr Tomasik: Ludovic Obraniak będzie grał w reprezentacji Polski. Odetchnął pan? Wcześniej był pan strasznie poirytowany tą sprawą, która wydawała się ciągnąć bez końca.

Rafał Ulatowski: A to już oficjalne?

Obywatelstwo zostało przyznane jakiś czas temu, a FIFA ma nie robić problemów.

- Ma nie robić. Podobno... On grał we francuskiej młodzieżówce, to wcale nie jest taka łatwa sprawa. Miejmy nadzieję, że będzie tak jak pan mówi.

To poważne wzmocnienie dla naszej kadry.

- Jak rozmawialiśmy z trenerem Beenhakkerem, to zapewniał, że sam dopilnuje tej kwestii i postara się nawiązać kontrakt z Ludovikiem. Leo ma najbliżej z nas wszystkich do Francji, ale problemem okazuje się bariera językowa. Selekcjoner zna pięć języków, ale żadnym z nich nie jest francuski, którym tylko i wyłącznie posługuje się Obraniak. Takie przeszkody można jednak przełamać. Jeżeli nic nie spodziewanego się nie wydarzy, czyli ominie go kontuzja lub wielki spadek formy, trener Beenhakker z pewnością go powoła.

Wielu ludzi uważa, że Obraniak z miejsca stanie się wiodącą postacią reprezentacji Polski. Wy też widzicie w nim przyszłego lidera kadry?

- Dobrze, że nie użył pan określenia "zbawca". Albo "Mesjasz, który ma nas uratować". Przyda nam się każdy zawodnik, który jest ważnym ogniwem w swoim klubie. Zwłaszcza jeśli jest to dobra europejska drużyna. Nie ma co ukrywać, nie mamy wielu piłkarzy, grających na co dzień za granicą, którzy odpowiadają za ofensywną grę swojego zespołu. Trzeba się cieszyć, że takich piłkarzy możemy powołać do naszej kadry.

Taka naturalizacja kadry, czyli teraz Obraniak, a wcześniej Roger, to dobry kierunek?

- Zauważyłem, że w siedzibie FIFA co chwilę się to zmienia. Bo przecież jak Roger dostał obywatelstwo, to miał być ostatnim przypadkiem, który w tak późnym wieku zmienia barwy narodowe. Niedawno umilkły głosy na temat, czy Roger słusznie dostał polskie obywatelstwo. Pamiętamy wszyscy, co się działo na niektórych stadionach. Teraz dochodzi kolejny piłkarz, może wywoływać podobne odczucia narodowe. Jesteśmy jednak w trudnej sytuacji sportowej, musimy wygrać cztery najbliższe mecze i każdy gracz z polskimi korzeniami, posiadający wysokie umiejętności, może nam pomóc.

Przygotowania do kolejnych potyczek o awans na mundial cały czas trwają. Macie za sobą zgrupowanie w RPA, na które nie zjawiło się wielu zawodników z powodu kontuzji. Podobno...

- W reprezentacji polegamy na wzajemnym zaufaniu. Jeżeli dzwoni jeden, drugi, trzeci piłkarz i prosi, aby go nie powoływać, tak też robimy. Niektórzy mieli problemy ze zdrowiem, innym wypadły sprawy osobiste. Echa naszego wyjazdu do RPA były bardzo negatywne, wszyscy krytykowali tę decyzję. Niepotrzebnie! My widzimy wiele plusów, bo młodzi piłkarze, którzy w przyszłości mogą reprezentować nasz kraj, zagrali dwa mecze z przeciwnikami, z którymi nigdy się nie spotkali. Rzadko kiedy nasi ligowcy mogą rywalizować z zespołami z innych kontynentów. RPA, przyszły gospodarz mistrzostw świata. Irak, zdobywca Pucharu Azji. Żałujemy tylko, że nie pojechali ci, którzy początkowo mieli jechać.

Mówi pan, że dzwonił pierwszy, drugi, trzeci, a ta wyliczanka chyba kończy się na dziesięciu.

- Dokładnie. Ale nie będę cały czas liczył przez telefon (śmiech). Jedenastu piłkarzy, którzy byli pierwotnie powołani, nie stawiło się na zgrupowaniu. Z różnych powodów.

I to był zwykły zbieg okoliczności? Nie ma pan obaw, że niektórzy celowo postanowili przedłużyć sobie wakacje?

- Wszyscy wcześniej wiedzieli o tym zgrupowaniu. To nie była spontaniczna decyzja. Nie zorganizowaliśmy tego dwa tygodnie wcześniej. Wszystko było ustalone, zaplanowane, mecze były oficjalne. Cała Europa w tym samym czasie grała spotkania albo towarzyskie, albo eliminacyjne do mistrzostw świata. Każdy trener reprezentacji stara się wykorzystać możliwy czas, którego i tak jest mało, do maksimum.

Mówi pan o plusach tego zgrupowania, a jakieś minusy? W prasie dominowały te drugie.

- Podchodzę do życia optymistycznie i nie zamierzam na siłę wyolbrzymiać problemów, których raczej nie było. Cieszę się, że była możliwość, aby piłkarze z polskiej ligi zagrali dwa oficjalne mecze z drużynami z innych kontynentów. Jeżeli za rok pojedziemy do RPA, w co oczywiście wierzę, to będziemy wiedzieli co nas czeka. Pod względem klimatu, pogody, infrastruktury czy boisk. Ten wyjazd może nas bardzo dobrze przygotować do finałów mistrzostw świata.

Czyli jeśli patrzymy optymistycznie, to gra przeciwko Irakowi na szkolnym boisku była takim powrotem do lat młodzieńczych?

- Ale czy ja załatwiałem takie warunki? Albo ktoś z reprezentacji? Nie! Wyjazd organizowała firma SportFive. Zostaliśmy powitani w RPA tak, a nie inaczej. Do sztabu szkoleniowego albo piłkarzy pretensji mieć nie możecie. Tylko do tych, którzy pozwolili, aby reprezentacja Polski rozgrywała mecze w takich warunkach.

RPA będzie odpowiednio przygotowana do organizacji mundialu?

- Chciałbym, żeby w Polsce był chociaż jeden taki stadion, jak ten w Johannesburgu, na którym przyszło nam grać.

A aspekty poza sportowe? Szymon Ziółkowski opowiadał niestworzone historie na temat RPA.

- Tak, słyszałem. My mieliśmy ściśle określony plan, poruszaliśmy się głównie między boiskiem a hotelem. Jak jechaliśmy autokarem, to pod eskortą policji. Żadnych przygód się nie spodziewaliśmy. Co ciekawe, stadion w Johannesburgu znajduje się w środku dzielnicy Soweto. To dzielnica slumsów murzyńskich. Byłem bardzo zdziwiony, że w takim miejscu położony jest piękny obiekt sportowy. Zapewniam też, że nikt z nas w głowę nie dostał. Żadne inne ekscesy również nie miały miejsca. Czy to tylko kwestia szczęścia? Nie wiem...

Komentarze (0)