Legia Warszawa nie dała Jagiellonii najmniejszych szans, przespacerowała się po niej jak po łazienkowskim parku. Można się teraz zastanawiać, jak to możliwe, że raptem kilkadziesiąt godzin po kompromitującym występie w Krakowie legioniści pokazali zupełnie inne oblicze. Dominowali, kreowali okazje, strzelili aż trzy gole.
Ekstraklasa. Legia - Jagiellonia. Aleksandar Vuković: Najważniejsi są piłkarze
Nieśmiało przebija się w dyskursie teza, że zawodnicy po prostu nie chcieli umierać za Ricardo Sa Pinto, dyktatora z poliestru. Czuli, że jego zwolnienie jest na wyciągnięcie ręki, więc w Krakowie nie zrobili wszystkiego, by Portugalczykowi pomóc. Sprawa jest chyba jednak o wiele bardziej prozaiczna. Używając najbardziej obrazowego porównania: szatnia Legii była w ostatnich miesiącach jak zamknięty przedział w pociągu, w którym jeden z pasażerów nagle wyjął kanapkę z jajkiem i kiełbasą, i uprzykrzył wszystkim życie.
Dariusz Mioduski ten przedział w poniedziałek otworzył i lekko przewietrzył. Intruza wyrzucił na zbity pysk. Zawodnicy w końcu złapali większy oddech. Śmigali po boisku z autentyczną radością, jakby ktoś zrzucił z ich barków worki z cementem. Wygląda na to, że Legia na koniec sezonu jeszcze złapie rytm, dzięki czemu zapowiada się znakomity finisz ligi.
[color=black]ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Odejście Sa Pinto oczyści atmosferę w szatni Legii? "Zniknęła normalność. Tego nie powinien robić żaden trener"
[/color]
Oczywiście, pomogła Jagiellonia, która przy Łazienkowskiej pokazała futbol bojaźliwy, asekuracyjny. Od kilku tygodni mówi się, że w zespole przede wszystkim jest problem mentalny. Piłkarze totalnie stracili pewność siebie, która charakteryzowała ich chociażby w rundzie jesiennej. Zespół boi się podejmować ryzyko, a w momencie, gdy traci pierwszego gola, totalnie ulatuje z niego powietrze.
Środowe spotkanie było doskonałym tego przykładem. Poza rzutem karnym, zresztą zmarnowanym, goście nie pokazali nic ciekawego. Te słowa piszę jeszcze w trakcie trwania drugiej połowy meczu, gdy Ireneusz Mamrot pełnił jeszcze funkcję szkoleniowca. W czwartek być może się to zmieni, choć to wątpliwe. Przed Jagą bowiem kluczowy moment sezonu: białostoczanie mają autostradę do finału Pucharu Polski, trzeba więc zrobić wszystko, by z niej nie wypaść, czytaj: ograć Miedź. No wypadało by znaleźć się w pierwszej ósemce ligi. A w tym momencie widoki są na to szarobure. Zmiana trenera na kilka dni przed tymi wyzwaniami to jednak byłoby postawienie całego majątku na czerwone i liczenie na to, że jednak nie wypadnie czarne.
Ekstraklasa. Legia - Jagiellonia. Ireneusz Mamrot: Rzeczy dzieją się dynamicznie
Swoją drogą ciekawe, czy obrażony na cały świat Sa Pinto - w poniedziałek wystrzelił z siedziby klubu jak z procy tuż po tym, jak nakazano mu zbieranie zabawek; po prostu wstał i wyszedł z gabinetu, bez pożegnania z kimkolwiek - sprawdził w ogóle wynik środowego meczu. Nie zdziwiłbym się, gdyby w dwa dni wymazał z pamięci bezgraniczną miłość do warszawskiego klubu i deklaracje, że dałby się za niego pokroić. Już teraz szuka pewnie kolejnego misia, który złapie się na sztuczny miód.
Naiwniaków w futbolu, z kasą, ale bez pojęcia o piłce, na pęczki. Niech więc szuka, byle z dala od Polski.
Paweł Kapusta