- Droga pani, mój mąż przyjeżdża na ten mecz specjalnie z Niemiec. Zabije mnie, jeśli nie będzie miał biletów - napisała pani Paula. Niestety klub nie był w stanie pomóc. Stadion ma tylko 4200 miejsc a zapotrzebowanie na bilety było ogromne. W internetowej sprzedaży bilety skończyły się po 3 godzinach. Serwer w sklepiku w galerii handlowej zawiesił się. Ludzie wpisywali się na liście. Aż 150 redakcji zgłosiło zapotrzebowanie dla dziennikarzy. Biorąc pod uwagę, że miejsc dla mediów przewidziano 60, rzecznik prasowy Rakowa Częstochowa miał spore wyzwanie.
Oczywiście to wszystko głównie dlatego, że do Częstochowy przyjechała Legia Warszawa. Ale też trzeba oddać miejscowym, że zrobili wiele, by znaleźć się w tym miejscu. Zresztą przed wiosną klub sprzedał grubo ponad tysiąc karnetów, a przecież wcześniej nie sprzedawał więcej niż 500. Agresywny futbol ekipy Marka Papszuna przynosi efekty. Wygrana z Legią nie była przypadkowa.
Czytaj także: Dariusz Mioduski: Sa Pinto nie odrobił pracy domowej
W gabinecie prezesa Wojciecha Cygana jeszcze czuć intensywny zapach remontu, który daje do zrozumienia, że coś tu się dzieje. Chodząc po klubie można nawet usłyszeć, że trwają przygotowania do fety związanej z awansem klubu do Lotto Ekstraklasy. Ale prezes nie chce mówić o awansie. Po co gadać, zapeszać. Przecież wiele może się zdarzyć. I on wie, że granica między szczęściem a katastrofą jest bardzo cienka. Raz się przekonał i wolałby drugi raz tego nie przechodzić.
Gdy był prezesem GKS-u Katowice, jego klub miał spore szanse na awans. W maju 2017 roku doszło do pamiętnego meczu ze zdegradowanym już MKS-em Kluczbork. Rywale do tego momentu wygrali ledwie raz na wyjeździe.
[color=black]ZOBACZ WIDEO Błaszczykowski pewniakiem w kadrze? "W tej chwili nie widzę nikogo, kto mógłby go zastąpić"
[/color]
- Mówiąc wprost, wygraliśmy ten mecz już przed jego rozpoczęciem. Przynajmniej tak nam się wydawało. A gdy chłopcy szybko strzelili dwie bramki, jeden z nich złapał piłkę i ustawił szybko na środku boiska. Jakby chciał powiedzieć: "Nie mam czasu na zabawę, chcemy wam jeszcze nastrzelać". Kibice odliczali w głowie, ile to bramek jeszcze padnie - mówi Cygan i rozkłada ręce. - Zamiast tego strzelali rywale.
W 48. minucie było 2:2 i GKS zaczął ostrzeliwanie bramki Kluczborka. W doliczonym czasie gry bramkarz GKS, Sebastian Nowak pobiegł w kierunku pola karnego rywali. Nic z tego. Piłka wróciła na środek boiska. Sędzia gwizdnął przewinienie. Piłka dla Kluczborka. Nowak, zamiast ją przytrzymać, położył na środku. Tak bardzo się spieszył. Podszedł do niej Tomasz Swędrowski, oddał strzał życia, skończyło się 2:3. W tym meczu wydarzyło się wszystko, co nie miało prawa się wydarzyć. GKS nawet zrobił małe śledztwo w zakładach bukmacherskich, ale niczego nie znaleziono. Zresztą Cygan nie wierzy w handel.
Tego dnia trener GKS, Jerzy Brzęczek, się podał do dymisji. Wkrótce podziękowano też Cyganowi. Cała praca poszła na marne.
Niedawno na zarządzie PZPN do Cygana podszedł prezes związku, Zbigniew Boniek.
- Gratuluję awansu - zagadnął.
- Dopiero jak prezes wręczy mi puchar za awans, to będę spokojny – odparł Cygan. Lepiej dmuchać na zimne.
Ale oczywiście nikt nie przyjmuje do wiadomości, że mogłoby się coś nie udać. Mecz z Legią to wielkie wydarzenie, Puchar Polski byłby fantastycznym osiągnięciem. Zwłaszcza, że po drodze już poległy topowe marki Ekstraklasy - Lech Poznań i Legia Warszawa. W końcu klub z Czestochwy tylko dwukrotnie zaszedł w tych rozgrywkach tak wysoko. W 1967 roku był w finale, zaś 5 lat później w półfinale. Na podobne osiągnięcie miejscowi czekali więc 47 lat.
Ale to co najważniejsze to tabela I ligi. Raków na 11 kolejek przed końcem rozgrywek na 14 punktów przewagi nad trzecim zespołem. I gra tak, że nikt mu tego awansu nie odbierze. A to wszystko dzięki decyzji właściciela. Michał Świerczewski wiele lat temu postawił na Marka Papszuna. To była doskonała decyzja.
Rinus Michels, legendarny holenderski trener, powiedział kiedyś, że mecz jest jak wojna. - Coś w tym jest - mówi Papszun. - W końcu nawet nazwa "drużyna" wzięła się od małego oddziału wojów.
Papszun jest nauczycielem historii, choć sam mówi, że bardziej został wykreowany na człowieka z innego świata niż faktycznie nim jest. - W końcu godzin Wychowania Fizycznego miałem więcej niż historii.
Zobacz także: Liga Mistrzów 2019. Juventus Turyn - Atletico Madryt. Cristiano Ronaldo odpowiedział na gest Diego Simeone
Sam lubi mówić o sobie, że był nauczycielem wymagającym i takim jest trenerem. Dał to do zrozumienia w Częstochowie od pierwszego dnia. - Na początku zaczynaliśmy pracę o 8 rano i rzadko wychodziliśmy z pracy przed 20 - mówi Maciej Kędziorek, asystent Papszuna. Dziś zmieniło się o tyle, że wracają na 20. Niewiele lepiej, ale zawsze można zachować pozory życia rodzinnego.
Ci, którzy nie wierzyli albo nie chcieli się przystosować, musieli zmienić otoczenie. Papszun ma wymagania dotyczące pracy, taktyki, motoryki, dyscypliny. Gdy w 2016 roku z klubem pożegnało się kilku piłkarzy o uznanych nazwiskach, jak Dariusz Pawlusiński, Maciej Mielcarz czy Błażej Radler, wszyscy zrozumieli, że nikt nie będzie zajmował miejsca za zasługi.
Papszun szybko zamienił kult ciężkiej pracy w nawyk ciężkiej pracy. - Moja inspiracja to sporty wytrzymałościowe. Iron Man, Triathlon. Przez kilka tygodni trenowaliśmy 2 razy dziennie, ludzie uważali, że możemy być zmęczeni. Nie ma czegoś takiego jak zmęczenie. Spójrz na tych ludzi, na maratończyków. Oni mają prawo być zmęczeni - mówi trener Rakowa. - Jakie są granice możliwości? Możesz zrobić znacznie więcej niż sądzisz. Jest tylko kwestia procesu. Jak pracować, żeby przekraczać granice? Z tego robi się postęp. Jeśli mówisz "nie, bo jestem zmęczony" to nie zrobisz postępu.
Dlatego Papszun sam daje przykład swoim piłkarzom pracując na zwiększonych obrotach. Ale co istotne, pokazał, że nie boi się ryzyka. Jego zespół jako jeden z niewielu w kraju gra trzema obrońcami. Konkretnie systemem 3-4-3. Długo opowiada o zaletach tego ustawienia, o łatwości przejścia z obrony do ataku i odwrotnie, ale na końcu zastrzega: - Jestem z tych, którzy uważają, że grają ludzie a nie system.
Na razie wizja Papszuna się sprawdza. Zespół gra bardzo efektownie, szybko, intensywnie. Ma najwięcej strzelonych i najmniej straconych bramek w lidze (bilans po 23 meczach to 54 punkty i w bramkach 40:10). - Gra ma być intensywna. Dążymy do tego, żeby ograniczyć przeciwnikowi działania z piłką. Nie dopuszczamy do tego, by przeciwnik się przy piłce utrzymywał - mówi. Co oczywiście nie znaczy, że Raków przeszkadza.
- Agresja, intensywność i gra, która ma być nie tylko skuteczna, ale też efektowna. Ma być dużo kombinacji, czyli po prostu gra w piłkę - mówi trener. I za chwilę się śmieje: - Ale jak pan porozmawia z innymi trenerami to powiedzą panu dokładnie to samo.
A więc weryfikuje boisko. Choć Papszun odrzuca ideę "posiadania dla posiadania", to jednak w ciągu czterech lat jego pracy, zdarzyło się może 5 razy, gdy rywale mieli większe posiadanie.
Najbardziej Raków chwalą sobie analitycy rywali. Mówią, że jest to zespół łatwy do rozpracowania, ma sporo powtarzalnych elementów, jest świetnie poukładany w każdej formacji. To jednak co jest ułatwieniem dla analityków, jest zmorą dla trenerów. Nawet mając wszelkie dane nie są w stanie wiele zrobić.
Papszuna chciało zresztą pozyskać kilka klubów, w tym Legia Warszawa, ale w tej chwili klub z Częstochowy go nie zwolni.
W klubie przez te kilka lat zmieniono wszystko. Maciej Kędziorek, asystent Papszuna mówi obrazowo: - Na początku chcieliśmy różnych zawodników, ale oni nie chcieli do nas przyjść. Z czasem zaczęli sami dzwonić. A potem my już nie chcieliśmy wielu z nich.
Raków Papszuna stawia wysokie wymagania, czasem zbyt wysokie. Przed sezonem zmieniono 8 zawodników z podstawowej jedenastki. Ale też drużyna wiele oferuje. Ekstraklasa to dla wielu marzenie życia.
Co dalej? W klubie sporo jeszcze do Ekstraklasy brakuje. Wiele wskazuje na to, że sportowo Raków jest trochę za szybko w stosunku do spraw organizacyjnych.
Dziś klub ma środki do tego by coś znaczyć. Budżet klubu wynosi między 6 a 7 milionów złotych na sezon. Do tego dochodzi coś między 2 a 3 na Akademię. Ale Cygan zaznacza, że kilka klubów ma porównywalne budżety na płace. Katowice, Tychy, Bielsko-Biała. Po prostu Raków lepiej wydaje.
Gdy dwa lata temu Świerczewski ogłosił swój plan trzyletni, brzmiał on tak: W pierwszym roku utrzymanie, w drugim budowa, w trzecim próba walki o awans.
Dziś jesteśmy w drugim sezonie i nie ma mowy o żadnej próbie. Awans być musi. Ale organizacyjnie są braki. Całe zaplecze, boiska do treningu, siłownia, odnowa biologiczna. I przede wszystkim stadion.
Co na to prezes Cygan? - Na lipiec obiekt będzie dostosowany do podstawowych wymogów ekstraklasowych. Ale myśli właściciela sięgają dalej. Jeśli awansujemy, to wierzę, że następny sezon będziemy kończyli na nowym obiekcie.
Ma być to kilkutysięczny obiekt, na miarę dużego miasta, ale raczej kameralny. Trzeba pamiętać, że Częstochowa to bastion Włókniarza. Na mecze żużlowe przychodzi tu średnio po 13 tysięcy osób. Ale Cygan liczy, że rzuci wyzwanie żużlowcom.
- Nie chcemy być tym klasycznym beniaminkiem, który wchodzi do ligi i wszyscy czekają na jego potknięcie. Chcemy coś do tej ligi wnieść, zdobyć serca fanów - mówi. Liczy też na geografię. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie ma żadnego klubu ekstraklasowego, żadnej atrakcji dla fanów futbolu, którzy lubią coś więcej niż siedzenie w fotelu. Raków chce stać się dla nich pierwszym wyborem.
Gdy Andrzej Niewulis w 112. minucie spotkania z Rakowem pokonał strzałem głową Radosława Majeckiego i dał drużynie awans do półfinału, ci, którym udało się dostać bilety na mecz zrozumieli, że brali udział w wydarzeniu, które będą wspominać latami.