- Wszyscy wiemy, jak to jest, krótko przed końcem meczu. Wtedy próbuje się wydrzeć trochę czasu. Javi Martinez ma dobre wyniki wydolnościowe, więc nie może mieć żadnych skurczów. To wszystko było trochę udawane - mówił bez cienia skrępowania Niko Kovac w rozmowie ze "Sky" po pierwszym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów z Liverpool FC (0:0; relację przeczytasz TUTAJ).
Trener Bayernu Monachium przyznał wprost, że jego zawodnicy w końcówce meczu z The Reds grali na czas. Robili to zresztą już wcześniej. Kovac ujawnił, że także w spotkaniu pucharowym w Berlinie z Herthą Kingsley Coman symulował skurcze, by zyskać czas. - Trzeba wprowadzać spokój. Zawodnicy robią to dobrze, mają doświadczenie - dodał Kovac.
Jego słowa odbiły się w Niemczech szerokim echem. "Sprytne czy nie fair?" - pytały media u naszych zachodnich sąsiadów. Na czwartkowej konferencji prasowej Kovac raz jeszcze zabrał głos w sprawie gry na czas. Tym razem już się tym tak nie chwalił.
ZOBACZ WIDEO Brzęczek skomentował sytuację Wisły Kraków. "Miesiąc temu nikt nie wierzył, że przetrwają"
- Jestem świadomy znaczenia moich słów. Być może było to niepotrzebne, głupie albo naiwne. Nie wiem. Jestem szczery - mówił Chorwat, odbijając piłeczkę w kierunku innych klubów. Stwierdził, że jest wiele drużyn, które przeciwko Bayernowi grają na czas "już po dziesięciu sekundach". - To część tej gry - dodał.
Czytaj także: Liga Mistrzów 2019: Sadio Mane grał przeciw Bayernowi. Złodzieje okradli wtedy jego dom
W "Bildzie" do słów Kovaca odniósł się były sędzia FIFA Thorsten Kinhoefer. Zaznaczył, że szkoleniowcowi za tę wypowiedź oficjalnie nic nie grozi. Jednak jego zdaniem w przyszłości sędziowie mogą patrzeć na piłkarzy Bayernu podejrzliwym okiem, a w efekcie np. doliczać więcej minut w końcówce meczu.