Piotr Stokowiec. Nie został selekcjonerem, walczy o mistrzostwo Polski

WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska / Na zdjęciu: Piotr Stokowiec
WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska / Na zdjęciu: Piotr Stokowiec

Był jednym z dwóch polskich kandydatów na stanowisko selekcjonera. Ostatecznie Zbigniew Boniek zdecydował się na Jerzego Brzęczka. To raczej dobrze dla Piotra Stokowca, który dziś prowadzi w lidze i obserwuje z dystansu, jak media demolują Brzęczka.

W relacji pomeczowej sprzed kilku lat czytamy: "Już po głosie szkoleniowca można było wywnioskować, że sprawa wygląda poważnie. Trener mówił tak, jakby ktoś umarł". Trener patrzył na dziennikarza i mówił: - Adam był załamany swoją postawą w derbach Warszawy. Jest pod obserwacją psychologa. Bardzo przeżył nieudany mecz w derbach.

Chyba najbardziej zdziwiony tą wypowiedzią był sam zawodnik. Adam Pazio pojechał po meczu do domu, o swojej wizycie u specjalisty dowiedział się z gazety. Podobnie zdezorientowany był dziennikarz. Kto byłby lepszym źródłem informacji niż trener? Tylko szkoleniowiec śmiał się, czytając gazetę. Znowu mu się udał dobry żart.

Jeszcze w czasach piłkarskich do Piotra Stokowca podszedł z pytaniem dziennikarz "Faktu", z którym wtedy zawodnik utrzymywał dobre kontakty.
- Nie rozmawiam z tobą - odburknął niezbyt grzecznie zawodnik.
- Ale co się stało? - zapytał zdenerwowany dziennikarz tabloidu.
- Nie rozmawiam, dopóki nie wyjaśnisz zagadki UFO ze strony ósmej - wycedził przez zęby, z charakterystyczną dla siebie śmiertelną powagą, Stokowiec.

Tak naprawdę jest dość trudnym rozmówcą. Nie tylko dlatego, że mówi po cichu, niemalże szeptem, nachylając się nad rozmówcą, jakby wypowiadał słowa co najmniej wagi państwowej. Stokowiec swego czasu bardzo zraził się do dziennikarzy. Dziwnym trafem kilka godzin po tym, jak odmówił współpracy z topowym polskim agentem, został obsmarowany przez jeden z portali. A kilka dni później dodatkowo zaatakowany w popularnym programie telewizyjnym. Wtedy uznał, że wszystko jest "ustawione" i na długo stracił szacunek do zawodu dziennikarza sportowego.

***

Rok temu działacze Zagłębia Lubin uznali, że zespół nie spełnia pokładanych nadziei. Co prawda Piotr Stokowiec w pierwszym sezonie awansował do Ekstraklasy, a w drugim zajął 3. miejsce i wywalczył z zespołem awans do pucharów, ale potem była walka o finałową ósemkę. Działacze byli niecierpliwi, a tak się złożyło, że akurat pracy szukał pochodzący z Lubina Mariusz Lewandowski. Stokowca zwolniono z dnia na dzień. W ten sposób jeden z najlepszych polskich trenerów młodego pokolenia znalazł się bez pracy. Dziś od tego momentu minął rok. Wiele wskazuje na to, że Zagłębie Lubin będzie walczyło utrzymanie. Stokowiec ze swoim nowym zespołem, Lechią Gdańsk, o mistrzostwo. Właśnie wygrał mecz z wiceliderem, Jagiellonią Białystok i wyprzedza aktualnie drugą w lidze Legię Warszawa o 5 punktów. Jedna ze stron na tym rozwodzie straciła bardzo wiele, druga zyskała.

A przecież wcale nie ma składu lepszego od innych. Próbowało wielu trenerów, Piotr Nowak czy choćby Jerzy Brzęczek. Nie dali rady. Stokowiec też nie zaczynał z wysokiego C. Przejął drużynę rozbitą i potrzebował czasu, by ją poskładać. Pewnie właściciele klubu mogli się zastanawiać, czy na pewno zatrudnili właściwą osobę. Lechia skończyła sezon na 13. miejscu, zaledwie 3 punkty nad strefą spadkową. Jedno miejsce niżej niż była, gdy trener z Kielc przejmował zespół.
Na zarzuty o słabe postępy odpowiadał dziennikarzowi "Przeglądu Sportowego": - Staram się to wszystko poskładać najlepiej, jak potrafię. Muszę też jasno powiedzieć: na Lechię moich marzeń trzeba poczekać. Moja Lechia będzie w następnym sezonie.

ZOBACZ WIDEO Szalony mecz w Gelsenkirchen! 7 goli! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Stokowiec usankcjonował swoje rządy, usuwając z zespołu Marco Paixao. Portugalski napastnik zgłosił kontuzję, a naprawdę był z narzeczoną w Wenecji. Trener w mig odsunął snajpera z drużyny ku rozczarowaniu jego brata bliźniaka. Ale Flavio pogodził się z decyzją szkoleniowca i dziś prowadzi w klasyfikacji strzelców. Ma 11 bramek w 16 meczach. Więcej niż w poprzednich kolejnych dwóch sezonach, gdy strzelał po 10 goli.

Stokowiec, co ważne, wprowadza do ligi coraz więcej młodych zawodników. W meczu z Jagiellonią, a więc jednym z najważniejszych w rundzie, przy stanie 2:2, wprowadził na ostatnie pół godziny na boisko Tomasza Makowskiego. 19-latka, który w swojej karierze zagrał dotychczas 10 minut w Ekstraklasie. Stokowiec był więc wierny temu, co kiedyś powiedział: "Jak miałbym wymagać od zawodników odważnej gry, gdybym sam bał się podjąć odważnej decyzji?".

Lechia może nie gra zbyt pięknej piłki, ale za to jest niepokonana na własnym boisku. Skuteczna do bólu. Zresztą drużynom Stokowca wielokrotnie zarzucano, że w konkursie elegancji, gdzie decydują noty za styl, nie miałyby większych szans. Ale drużyny Stokowca zawsze grały prostą piłkę, szukały raczej mniej złożonej drogi do bramki. 46-letni szkoleniowiec uczył się w końcu zawodu tam, gdzie grają prosto i agresywnie. W niższych ligach angielskich.

Tak o tym opowiadał: - Tamten klimat, podejście do futbolu, bardzo mi pasuje. Pojechałem do Yeovil Town, bo był tam Bartek Tarachulski i mi pomógł. Uważam, że jak się gdzieś jedzie, trzeba przejechać się autobusem z ludźmi, pójść na targ, zjeść w miejscowej tawernie. Wtedy będziesz mógł powiedzieć, że coś wiesz. Tak samo w piłce. Jeśli chcesz zobaczyć, jak funkcjonuje klub, nie idź tam, gdzie treningi będziesz mógł oglądać tylko przez dziurę w płocie. Ja mogłem pogadać z trenerem i magazynierem. Postarać się ich zrozumieć. Oczywiście, dzięki Pawłowi Kieszkowi byłem też na stażu w FC Porto, gdy trenerem był tam Villas Boas. Udało się załatwić, żebym wszedł na trening. Ale oni walczyli w europejskich pucharach o najwyższe cele, więc kto będzie znajdował czas dla jakiegoś gościa z Polski. W Yeovil, a potem Derby czy Reading zobaczyłem, jak łamią prawie nogi na treningach, a potem jest fantastyczna atmosfera. Atmosfery sztucznie się nie zbuduje. Nie jestem za seminarium w drużynie, musi być walka i spięcie. Zawodnicy czasami muszą złapać się za gardło, dać sobie po mordzie. Ale w ekstremalnej sytuacji muszą wyciągnąć do siebie rękę. Ekstremalne warunki to prawdziwy sprawdzian.

Sporo tego widać w grze. Np. jego Zagłębie Lubin w drodze do europejskich pucharów było jednym z bardziej schematycznie grających zespołów. Szybkie wyjście spod krycia, akcja po skrzydle, wrzutka w pole karne. Proste? Tak, ale zdawało egzamin. W warszawskiej Polonii, która pod jego wodzą była rewelacją rozgrywek, fantastycznie wykorzystał trójkąt ofensywny: Paweł Wszołek - Władimir Dwaliszwili -Łukasz Teodorczyk. Przy okazji kilku innych zawodników grało tak dobrze, jak pewnie sami nie wiedzieli, że potrafią. Jak choćby Adam Pazio, dla którego wtedy eksperci szukali miejsca w kadrze narodowej. Oczywiście na wyrost, ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero po tym, jak zaczął grać bez Stokowca.

W Lechii ma znacznie większe możliwości kadrowe, może więc więcej improwizować w ataku. Ale jedno się nie zmieniło. Jego piłkarze muszą walczyć. Tak jak on walczył. Sam wie, ile zawodnik może osiągnąć dzięki walce. Przecież nigdy nie był wirtuozem futbolu. O swojej karierze piłkarskiej mówi: "Byłem zawodnikiem typu agresja 10".

Swoją karierę rozpoczynał w klubie Atest Kielce. Wraz z rodzicami i dwójką braci mieszkał może kilkaset metrów od stadionu Orląt, gdzie drużyna grała mecze. W tamtym czasie był napastnikiem, z czasem stał się obrońcą. Trafił nawet do Korony Kielce, wówczas drugoligowej, ale jego kariera w "poważnej" piłce trwała zaledwie jeden mecz. Korona przegrała derby z Błękitnymi 1:2 a obie bramki dla gości strzelił Wiesław Szwajewski, którego krył indywidualnie nikomu nieznany rudy piłkarz. Korona spadła do III ligi, a młody piłkarz wyjechał do Warszawy, żeby studiować na Akademii Wychowania Fizycznego.

- Jak pan na niego patrzy, to myśli sobie, że to jakiś taki Filip z konopi. A to jeden z najbardziej inteligentnych ludzi w polskim futbolu. A na studiach zawsze taki nieśmiały. Nie to co Leszek Ojrzyński, który był ostry i zdecydowany. Ale Piotrek za chwilę się rozkręcał i zaciekle bronił swojego zdania - charakteryzował Stokowca Rudolf Kapera, wykładowca i guru dla wielu ligowych trenerów.

Na studiach mówili na niego "Zibi" albo "Boniek", oczywiście ze względu na kolor włosów, nie umiejętności. - To był piłkarz grający na 110 procent, niezwykle emocjonalny. Grał całym sobą. Miał to swoje poletko i to była dla niego świętość. Grał niezwykle agresywnie, ale trudno było go sprowokować - opowiadał Grzegorz Bakalarczyk, który prowadził Stokowca w drugoligowym Piasecznie.

Piłkarz w tym czasie robił coś, co wydawało się absolutnie niemożliwe. Grał profesjonalnie w piłkę i jednocześnie studiował dziennie - bez żadnej taryfy ulgowej - na AWF. Z Piaseczna trafił, razem z Cackiem, do Polonii Warszawa, a karierę kończył w skandynawskich klubach - duńskim Akademisk Boldklub oraz norweskim Notodden. Na koniec grał jeszcze teoretycznie w Wigrach Suwałki, ale tak naprawdę był to już etap przejściowy - z zawodnika na trenera.

Od tego czasu minęło ponad 10 lat i Stokowiec ma na koncie kilka małych sukcesów. W sezonie 2012/13 prowadzona przez niego Polonia długo walczyła o podium, ale ostatecznie nie wytrzymała problemów finansowych i została "rozebrana" przez bogatszą konkurencję. W Lubinie były europejskie puchary, w Lechii jest liderem ligi. Prezes PZPN, Zbigniew Boniek, przyznał, że Stokowiec był też kandydatem na selekcjonera, ale ostatecznie przegrał z Jerzym Brzęczkiem. Patrząc na to, gdzie jest dziś kadra, a gdzie Lechia, dobrze się stało. Przynajmniej dla niego.

Źródło artykułu: