Robert Lewandowski: Burzyłem mury

Getty Images / Francois Nel / Staff / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
Getty Images / Francois Nel / Staff / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

- Byliśmy w pociągu, który się nie wykoleił, tylko zboczył z kursu. Trzeba wrócić na ten właściwy i jeszcze przyspieszyć - uważa Robert Lewandowski, kapitan reprezentacji Polski

W tym artykule dowiesz się o:

Rozmawiał w Monachium Michał Kołodziejczyk

WP SportoweFakty: Długo chorował pan z powodu słabego występu na mundialu czy szybko udało się zapomnieć?

[b][tag=2800]

Robert Lewandowski[/tag], napastnik Bayernu Monachium:[/b] Gdybym powiedział, że byłem rozczarowany, to byłoby za mało. Byłem przybity. Wiedziałem, że będzie bolało dużo dłużej niż tydzień czy dwa. Później była przerwa od reprezentacji. Zawsze, kiedy dzieje się coś złego, szybko staram się to naprawić, a w tym przypadku nie miałem takiej możliwości. Właściwie do meczu z Włochami miesiąc temu nie mogłem się pozbyć myśli o mundialu. Nowe zgrupowanie zaczęło kolejny rozdział, znowu biało-czerwone barwy, znowu nadzieje i ambicje. Można było się skupić na czymś innym, pojawiło się sportowe wyzwanie. Skala krytyki, jaka spotkała nas po mundialu, jak niektórzy wykorzystywali to, żeby nas dobić, sprawiła, że jeśli pokażemy, jak wychodzi się z takiej sytuacji, będzie to oznaczało, że jesteśmy silni. Zawsze wyciągam wnioski z porażek.

Kiedy strzela pan gole, a reprezentacja wygrywa - jest pan chwalony, a kiedy nie idzie - krytykowany. Niby normalne, ale radzi pan sobie z tymi skrajnymi ocenami?

Trzeba oddzielić to, co się dzieje w internecie, od tego, co ludzie myślą naprawdę. Piłka nożna to emocje, tu często najpierw się mówi, później myśli. Jak nie strzelamy goli, ludzie zaczynają szukać przyczyn i mają do tego prawo. Nie denerwuję się.

Jakub Wawrzyniak twierdzi, że kibice się nie znają. Właśnie dlatego, że rządzą nimi emocje.

Kibic szuka emocji, po to przychodzi na stadion. Jesteśmy tam trochę jak w teatrze - wychodzimy na boisko, a kibice oczekują widowiska, spektaklu. Nie chcę generalizować, bo rozmawiam z wieloma ludźmi, którzy interesują się piłką nożną i potrafią odpowiedzieć sobie na pytanie o porażkę inaczej niż stwierdzeniem, że jakiś zawodnik jest beznadziejny, ale zgadzam się, że część ocenia grę po wyniku i liście strzelców. Tylko że patrzę na to trochę inaczej.

Jak?

To prawo kibica, jak ocenia mecz - nie musi znać szczegółów, może oczekiwać zwycięstwa. Wspiera drużynę, liczy na jej sukces. Jak wielu ludzi, też nie zrozumiałem od razu regulaminu mistrzostw świata w siatkówce, a kibicowałem chłopakom w drodze do złota.

Nie zaskoczyła pana jednak skala niechęci, jaką wylali na was kibice po mundialu?

Nigdy nie marzyłem, że rozegram tyle meczów w kadrze. Jubileusz w Chorzowie będzie wyjątkowy. Nie chodzi nawet o to, czy jest głośno, ale coś tam unosi się w powietrzu, tam jest jakaś ekscytacja, czuje się, że ludzie czekali na mecz.

Wiem, że byli rozczarowani nie tylko tym, że nie wyszliśmy z grupy, ale też w jaki sposób graliśmy na tych mistrzostwach. Nie oszukujmy się, trzeba mierzyć siły na zamiary - nie byliśmy drużyną, która będzie wygrywać tylko do momentu, aż jej się znudzi. Wiedzieliśmy, że jeśli wszystko wypali, jesteśmy w stanie wyjść z grupy, to wszystko. Czy pójść jeszcze dalej? Tu już pewności nie było. Proszę zwrócić uwagę, że to jest sport. Nawet tak wielkie drużyny, pełne światowej klasy zawodników, jak Niemcy czy Hiszpania odpadły na początku. Też miały problemy, popełniały błędy. Niemcy nie wyszli z grupy. O wielkości tych drużyn i ich kibiców będzie świadczyło to, jak szybko wrócą do formy i zaczną wygrywać.

Potrafi pan zatem odpowiedzieć wprost, co nie wypaliło, że nawet nie wyszliście z grupy?

Nowa taktyka wprowadziła chaos, a chaos spowodował, że spadła nasza pewność siebie. Brakowało zagrań w ciemno, a to z kolei sprawiało, że nikt z nas nie czuł się swobodnie. Te zmiany były niepotrzebne, to był najgorszy czas na wprowadzanie ich do drużyny, która dobrze funkcjonowała. Wiele osób biło w reprezentację po mundialu, bo krytyka świetnie się sprzedaje. Oczywiście, zasłużyliśmy na nią, trzeba było się z nią zderzyć, wziąć na klatę. Ale z drugiej strony - ciężko zaakceptować krytykę opartą na złych argumentach, albo właściwie ich braku. Czasami słuchałem ludzi, którzy wypowiadali się w telewizji, czytałem artykuły i nie wierzyłem w to, co widzę. Nagle sportem zajęli się wszyscy, nawet tacy, którzy nie oglądali meczów.

Łukasz Piszczek mówił, że próbowaliście rozmawiać z trenerem o tej taktyce.

Były takie rozmowy. Piłkarz musi ufać trenerowi, bo jakbyśmy zaczęli uważać, że wiemy lepiej, to zmierzałoby to w złym kierunku.

Pan jako kapitan rozmawiał z selekcjonerem osobiście?

Pamiętam naszą rozmowę na jednym z treningów. Powiedziałem, co nie funkcjonuje. Inni także. Trener przyjął do wiadomości, a później nasze obawy potwierdził towarzyski mecz z Chile. W drużynie pojawiła się niepewność, a na mundialu niepewność to koniec.

Czytał pan raport Nawałki po mundialu?

Nie.

Podobno ostatni trening przed meczem z Senegalem był zbyt intensywny.

To akurat do mnie dotarło i nie chce mi się wierzyć, że jeden trening może mieć taki wpływ na cały mecz. Całkowicie się z tym nie zgadzam, tym bardziej że nie wspominam tych zajęć jako nie wiadomo jak ciężkich. W Polsce była atmosfera szukania winnych naszego fatalnego występu, a tak naprawdę zbyt wiele rzeczy miało na to wpływ, by wskazać jedną jako najważniejszą. Powtarzam, że do zespołu wdarł się chaos, brakowało schematów zagrań w nowej taktyce, a bez tego nic nie funkcjonuje jak należy. Nie wiesz, czy doskoczyć do przeciwnika, czy mu odpuścić, zawsze jesteś metr spóźniony. Jeśli coś nieodpowiednio działało w sparingu, to nie ma prawa zadziałać na mistrzostwach świata. W ostatnim meczu przed mundialem zagraliśmy jednak w tym systemie z Litwą i łatwo nam poszło - trener chyba wtedy uwierzył, że w Rosji może się udać. Ale to nie była opcja dla nas. Litwini, delikatnie mówiąc, nie byli w najlepszej formie. Zmiany w trakcie mundialu już nie mogły pomóc, było za późno na gmeranie w składzie.

Mówimy o szukaniu winnych, ale kiedy jest pan liderem po zwycięstwach, to chyba także naturalne, że na pana spada największa krytyka. Że to pana wymienia się, jako jednego z pierwszych w kategorii: "zawiedli".

Zgadza się, tak to działa. Najłatwiej uderzyć w kogoś na świeczniku, zwłaszcza w Polsce. Jeśli chce się być słyszanym ze swoją opinią w piłce nożnej, najprościej powiedzieć coś o mnie. Zdaję sobie z tego sprawę. Jestem kapitanem, odpowiadam za wyniki. Rozumiem, że winnych szuka się między tymi, po których najwięcej oczekiwano.

Kiedy rozmawiałem z Łukaszem Piszczkiem i zapytałem o rzekome skandale alkoholowe w Arłamowie poprosił mnie, żebym już przestał opowiadać bzdury.

Jestem zszokowany nie tyle skalą teorii spiskowych, co ich siłą przebicia w mediach. Tak jakby miały cokolwiek wspólnego z prawdą. Czułem się zażenowany tym, że ktoś mówił takie bzdury, że niektórzy pisali je nie wstydząc się pod tekstem podpisywać własnym nazwiskiem. W ogóle mnie to nie bawiło, a tylko sprawiało przykrość.

Poddawać się może tylko głowa, jeśli w niej się coś przestawi, to ze środka może jednak iść duża moc. Czasami wystarczy impuls, żeby zrozumieć, że jednak warto walczyć

Załatwił pan wyjazd Sławomirowi Peszce na mundial?

Sławka lubię, nawet uwielbiam, ale dla mnie najważniejsza jest drużyna i wyniki, jakie osiąga. Nie wysyłam powołań i nie ustalam taktyki. Interesuje mnie to, żeby jak najlepiej przygotować się do meczu, żeby pracować tak, by później być zadowolonym ze swojej gry, by zespół wypadł jak najlepiej. Jestem napastnikiem, muszę myśleć o przygotowaniu, na tym się skupiać. Każdy ma swoją rolę w reprezentacji - mam strzelać gole, a nie decydować o tym, kto pojedzie na mundial. Wymyśla się na mój temat niestworzone rzeczy.

Jaka była największa?

Jest ich mnóstwo. Czasami są żenujące. Ostatnio wyczytałem, że zainwestowałem miliony w jakimś funduszu i wszystko straciłem. Nie wiem, skąd ludzie biorą takie historie. Czasami się zastanawiam, czy mam to wszystko zostawić w spokoju, czy jednak nauczyć pewne osoby, by nie zmyślały. Pan mi powie, jak to jest - nie ma czego napisać, to się tak wymyśla z głowy? Ciężko byłoby mi na to wszystko reagować, nauczyłem się z tym żyć, dorobiłem się grubej skóry. Ludzie na ulicach to nie jest jednak internet, prawdziwi kibice zachowują się inaczej, nie wierzą we wszystko.

To jak zachowują się prawdziwi kibice?

Po mundialu ludzie podchodzili do mnie na ulicach i wspierali na duchu. Klepali po plecach, widzieli, jak przeżywam naszą porażkę. Mówili miłe słowa. To był pokaz reakcji prawdziwego kibica, a nie wylanie nienawiści na klawiaturę komputera. Ludzie w internecie często robią wszystko, by zostać zauważonym i wywołać dyskusję. W kontakcie bezpośrednim - być może to te same osoby - pokazują rozsądek. Szanuję kibiców, to że poświęcają czas, wspierają nas, jeżdżą za nami daleko, pomagają nam. I wiem, że można na nich liczyć.

U nas aferą były nawet pana słowa: "buzi-buzi" powiedziane do żony po meczu z Senegalem.

Nie pamiętam, co powiedziałem. To był tak trudny moment. Jak chyba każdy człowiek szukałem wsparcia w najbliższych. Wiedziałem, że nie poszło, jak trzeba, że zawiodłem. Po zwycięstwach też cieszę się z Anią, a po porażkach jest znacznie trudniej, bo od najbliższych oczekuje się wsparcia. Ktoś, kto nie rozumiał tego, że szukałem kontaktu z żoną, nie wie, jak wygląda życie sportowca, jak ważna jest rodzina, wsparcie, jak istotne jest poukładane życie prywatne. Siatkarze ze złotymi medalami też biegli do swoich rodzin, zabierali dzieci na podium. Ktoś, kto tego nie rozumie, myśli emocjami, a zapomina o tym, że sportowiec jest przede wszystkim człowiekiem.

Panu dostaje się nawet za gratulacje złożone siatkarzom. Wtedy pisze się o zarobkach - ile to oni dostaną za złoto, a ile to niby wy dostaliście za porażki na mistrzostwach.

Przecież ktoś, kto pisze takie rzeczy, pokazuje, jak bardzo nie zna się na sporcie. Wprowadza czytelników w błąd, nie mieliśmy przecież premii za brak wyjścia z grupy. Poza tym wyznacznikiem rangi finansowej sportu jest jego popularność. Sponsorzy garną się do tych dyscyplin, przy których są już kibice. Kiedy w poniedziałek po finale mistrzostw świata w siatkówce wszedłem do szatni, nikt nie wiedział nawet, że taki mecz się odbył. Z jednej strony mnie to zabolało, bo Polska wygrała z Brazylią, z drugiej - pokazało, że u nas może być szał, a w Niemczech nie ma nawet wzmianki w prasie. A kiedy reprezentacja Niemiec w piłce nożnej nie wyszła z grupy na mundialu, mówiło się o tym na całym świecie. Chcę podkreślić, że szanuję wszystkich sportowców, zawsze ich wspieram i chciałbym, żeby zarabiali jak najwięcej. Nigdy nie będę im zazdrościł, a jeśli ktoś uważa, że ma za mało, to życzę mu, aby miał więcej. Ale nie w ten sposób, że zabierze się komuś, kto ma, i podzieli po równo, bo to nie jest komuna.

Rafinha też nie wiedział, że był finał mistrzostw w siatkówce?

Wiedział, poza tym przypomniałem mu to, przyklejając wynik meczu na jego szafce. Byłem bardzo dumny z naszych siatkarzy. Rafinha śmiał się, sam nagrał filmik, jak mocuję kartkę i wrzucił na Instagrama, powiedział po polsku: "Gratulacje". Wiedział, że go żartobliwie prowokuję, nikt się za takie rzeczy nie obraża. Poza tym oczywiście zaraz usłyszałem, że porażka się po prostu przytrafiła, a Brazylia zaraz wróci na szczyt.

Myśli pan czasami, że w Polsce uważa się, że sukcesy i pieniądze przyszły panu bez trudu?

Żeby być w miejscu, w którym jestem, pracowałem dwadzieścia lat. Nic nie przyszło z dnia na dzień. Nie miałem wskazanej drogi, którą mogłem podążać. Myślę, że przecierałem szlaki, burzyłem mury, musiałem pokazywać, że Polak potrafi grać w piłkę. Prezydent Genoi mówi, że jak będzie miał polskiego zawodnika do kupienia, to nie zawaha się dołożyć kilku milionów, bo kiedyś mógł mieć Lewandowskiego, a zabrakło mu odwagi, by zapłacić więcej. No to teraz ma Krzysztofa Piątka. Trenerzy i menedżerowie często pytają mnie o piłkarzy z Polski, potrafią nas już doceniać. Cieszę się, że również także dzięki mnie innym zawodnikom będzie łatwiej wyjechać do silnych lig, że już nikt nie powie, że za Polaka nie opłaca się płacić. Tylko ja wiem, jak było mi ciężko być jednym z pierwszych, jak ciężko walczyć z wypracowanym przez lata na Zachodzie nie zawsze dobrym obrazem.

No to jak ciężko było?

To była droga pełna wyrzeczeń, która tak naprawdę trwa nadal. W Polsce ludziom wydaje się, że dużo o mnie wiedzą, a tak naprawdę wiedzą niewiele. Nie udzielam się w mediach, więc pisze się o mnie to, co gdzieś się usłyszy. Jakieś spekulacje, wymysły. To są informacje pobieżne, złudne, nieprawdziwe i niekompletne. Tyle że mnie to niespecjalnie interesuje - trenerzy, koledzy z boiska, przyjaciele i rodzina wiedzą, jaki jestem naprawdę, jak pracuję na meczach czy na treningach po to, żeby osiągać sukcesy. Jestem sportowcem a nie specjalistą od wizerunku.

Powiedzmy, że się nie znamy, a jestem milionerem z Chin i zastanawiam się, czy zainwestować w pana, jako markę. Jaki ma pan wizerunek? Przez całą karierę nie dorobił się pan żadnego skandalu.

To chyba powód do zadowolenia. Jestem całkowicie skupiony na futbolu, podporządkowałem mu życie. Dopóki gram, chcę odnosić jak najwięcej sukcesów, chcę mieć czyste sumienie, mieć świadomość, że przynajmniej próbowałem. Nie chcę się zatrzymywać. Jestem ambitny, a jak zrobię coś źle, to staram się poprawić i następnym razem zrobić dużo lepiej.

Kiedy poprosiłem pana o rozmowę, znalazł pan czas po miesiącu.

Trening trwa dwie godziny. Ktoś pomyśli - fajne życie. Ale do treningu też się trzeba przygotować, później jest regeneracja, odnowa, odprawa taktyczna, lecą kolejne godziny. Trzeba przeanalizować swoje zagrania, pomyśleć nad tym, co zrobić lepiej, nad czym pracować. Nawet kiedy wyjadę z klubu i dotrę do domu, staram się wykonywać kolejne ćwiczenia - mentalne, psychiczne, muszę być mocny. W piłce nie chodzi już tylko o umiejętności fizyczne, napastnik musi mieć czystą głowę, musi wiedzieć, co się w niej dzieje. Liczy się już nie tylko to, co na boisku. Przygotowania do kolejnego meczu zaczynam równo z końcowym gwizdkiem ostatniego. Teraz rozgrywa się tak wiele meczów, że tylko perfekcyjne przygotowanie gwarantuje sukces. Piłkarze są bardzo eksploatowani, nikt nie narzeka, ale w tym samym czasie rośnie też intensywność gry. Wystarczy obejrzeć spotkanie sprzed pięciu lat i widać dużą różnicę w jego tempie, sposobie gry.

Zaraz pewnie usłyszę zdanie o tym, że nie ma już słabych drużyn.

Wyrównany poziom w piłce nożnej oznacza co innego niż w innych dyscyplinach. Tu nie jest tak, że liczy się tylko pięć reprezentacji. Można pojechać na mecz do 70. drużyny w rankingu i bez pełnego zaangażowania przegrać. Popularność jest większa, ale także wymagania. Wejść na wysoki poziom jest tym trudniej, im więcej ludzi musisz po drodze wyprzedzić. W piłkę grają wszyscy, na całym świecie, wyścig jest masowy. Życie piłkarza jest piękne, bo robi się to, co się kocha, ale jest to ciężkie życie. Wiele osób postrzega nas tylko przez pieniądze, które zarabiamy, ale nie dostajemy ich za darmo. W piłce każdy aspekt ma znaczenie. Poza wszystkim to ciągle jest dyscyplina, w której trzeba jeszcze dodatkowo wybiegać kilka kilometrów. Nie da się wyskoczyć na imprezę, a później przeżyć meczu na poziomie Bundesligi albo Ligi Mistrzów. I nie chodzi o to, że mam już 30 lat, jak ma się 23 jest tak samo. Do biura pójdziesz po nieprzespanej nocy i może będziesz pracował na wolniejszych obrotach, ale dasz radę. W piłce będziesz skreślony.

W piłce nie chodzi już tylko o umiejętności fizyczne, napastnik musi mieć czystą głowę, musi wiedzieć, co się w niej dzieje. Liczy się już nie tylko to, co na boisku

Przyjeżdżał pan na Zachód z etykietką "polski piłkarz" i co to znaczyło? Leń? Imprezowicz?

Aż tak to nie. Nie wiedzieli, kim jestem, jakie mam wzorce. Nie było Polaków w topowych klubach, koledzy pytali się mnie, kto jeszcze gra zagranicą. Teraz jest nas coraz więcej i dobrze, bo to podnosi także poziom reprezentacji. Na 38-milionowy kraj to i tak ciągle za mało... Potrzeba wielu zmian, zaczynając od lekcji wychowania fizycznego w szkołach, od odpowiedniej motywacji nauczycieli. Umówmy się, że nikt już nie marzy o tym, by uczyć dzieci, pojawiły się nowe, większe możliwości w innych zawodach, wynagrodzenia trenerów bywają śmieszne. Szkoda, bo nauczyciele powinni być dobrze opłacani, wychowują przecież nowe pokolenia, tworzą jakość tego narodu w przyszłości. Dobrze byłoby wybierać do reprezentacji z setek świetnych zawodników w różnych dyscyplinach, a nie tylko spośród tych, którzy mieli w sobie wystarczająco dużo sił, by się przebić wbrew wszystkiemu. Rodzice też nie są bez winy - wypisują zwolnienia z w-fu, bo dziecko się przeziębi, bo pada deszcz, albo choćby po to, by średnia na koniec roku była wyższa. To chore.

Wielu rzeczy musiał się pan uczyć od początku po wyjeździe na Zachód?

Bardzo wielu. I to takich, których jako piłkarz nie miałem prawa nie znać wcześniej. Musiałem wszystko nadrabiać.

Ale co?

Począwszy od rzeczy czysto piłkarskich, technicznych, po odpowiednie myślenie na boisku. Nikt mi o tym wcześniej nie mówił, nikt mnie nie nauczył. Miałem 21 lat i byłem zszokowany, jak wiele jeszcze przede mną, żałowałem, że nie wiedziałem tego wcześniej, bo mógłbym być jeszcze lepszy.

Otwieramy puszkę z napisem "PZPN" i "szkolenie"?

O tym można by godzinami. Nie jest tak, jak powinno, i jeszcze długo nie będzie. Trzeba stworzyć inny model kształcenia trenerów, ale ważna jest także infrastruktura. Fajnie, że mamy stadiony, ale ile jest boisk na przykład w Warszawie? Nie liczę orlików. Niewiele, a to przecież prawie dwumilionowe miasto. Hale można znaleźć w każdej gminie, parkiet starczy na wiele lat, a o boisko trzeba byłoby dbać. Hala jest wielofunkcyjna - można grać w siatkówkę, koszykówkę, piłkę ręczną, a na boisku - tylko w nożną. Koszty są większe, potrzeba pieniędzy na utrzymanie nawierzchni.

[nextpage]
Pana pomysł na własną akademię dopiero kiełkuje czy już rozkwita?

Rzeczywiście stworzenie takiej akademii z prawdziwego zdarzenia to moje marzenie. Chciałbym przekazać kolejnym pokoleniom moją wiedzę i doświadczenie z lat spędzonych zagranicą. Ale sam tego nie ogarnę, a nie chcę być tylko twarzą w herbie. Nie znam się oczywiście na wszystkim, ale wydaje mi się, że mam inne od wielu osób w Polsce spojrzenie na piłkę. Inne niż sam miałem przed wyjazdem. I jest to kolosalna różnica, aż sam się dziwiłem jak bardzo można zmienić zdanie o funkcjonowaniu wielu aspektów tej dyscypliny.

No ale ruszył pan już z tą akademią?

To początkowa faza. Gram w piłkę i nie mogę o tym zapominać. Z akademią chciałbym się bliżej związać, ale teraz nie w pełni mogę sobie na to pozwolić, ale fajnie byłoby to szybko zrobić.

Ostatnio wsparł pan finansowo Centrum Zdrowia Dziecka. Kiedy pan postanowił, żeby dzielić się zarobkami, pomagać innym, bo to nie była pierwsza wizyta w Centrum?

Pierwszy raz byłem tam z Anią osiem czy dziewięć lat temu. Bałem się ją zabierać, kobiety bardziej emocjonalnie reagują na wszystko, a to był najcięższy oddział. Sam musiałem po tamtym spotkaniu długo do siebie dochodzić. To były niewinne małe dzieciaki, z cierpieniem na twarzy, po operacjach. Chyba nie umiem tego opisać... To brzmi jak banał, ale takie wizyty przypominają: w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze. Cieszę się, że mam talent od Boga i potrafię grać w piłkę, zarabiam pieniądze i mogę pomóc. Chcę się także rozwijać jako człowiek. Wiem, że na zdrowie najczęściej nie mamy wpływu, że o wszystko możemy zadbać sami, a z chorobą się nie dyskutuje. Ciężko się patrzy na cierpienie, wiemy też, że wszystkim nie pomożemy. Nie jesteśmy w stanie naprawić świata. Jesteśmy ludźmi, mamy swoje emocje i staramy się zrozumieć, co przeżywają te dzieci i ich rodziny. Próbuję pomagać nie tylko finansowo.

Jak jeszcze?

Czasami okazuje się, że samo spotkanie też może być dla kogoś wartością. Byłem kiedyś w Centrum Zdrowia Dziecka spełnić marzenie dziecka, tak po prostu. Innym razem pojechałem do drugiego szpitala, gdzie spotkałem chłopca, który był fanem piłki nożnej i byłem jego idolem. Zupełnie się poddał, lekarze dawali mu miesiąc życia, a on pogodził się z tym, że już umiera. Nie miał ochoty walczyć. Długo rozmawialiśmy. Dziś żyje, mamy ze sobą kontakt. Wyniki badań bardzo mu się poprawiły. On sam nie zdawał sobie sprawy, ile ma w sobie mocy. Poddawać się może tylko głowa, jeśli w niej się coś przestawi, to ze środka może jednak iść duża moc. Czasami wystarczy impuls, żeby zrozumieć, że jednak warto walczyć.

Czy o pomaganiu należy głośno mówić?

Uznałem, że czasem nagłaśnianie takich spraw może sprawić, że ludzie zaczną sobie uświadamiać, jak ważna jest pomoc i sami zaczną to robić. Im więcej słyszysz o jakichś pozytywnych inicjatywach, tym częściej masz ochotę w nich uczestniczyć, dołączyć się. Wiele razy z Anią pomagaliśmy, nie robiliśmy tego dla poklasku, żeby ludzie o tym mówili. To szczera chęć pomocy. Po tym, kiedy media poinformowały, że pomogliśmy Centrum Zdrowia Dziecka, odezwało się tam wiele osób, które także chciały jakoś pomóc. Czyli warto o tym mówić. To zresztą też wpisuje się w temat, czego musiałem nauczyć się po wyjeździe z Polski.

To znaczy?

Wpajano mi, że nie można się pieniędzmi chwalić, nie można się nimi cieszyć, a najlepiej w ogóle nie mówić. Ja się nie boję o nich mówić. Zarobiłem je swoją pracą, swoim wysiłkiem - nikt mi nic nie dał, nic mi się nie należało. Mówiłem panu o tym spektaklu - publiczność przychodzi, sponsorzy to wiedzą i płacą. Temat pieniędzy jest u nas ciężki, bo ci, którym się nie udało, czują się sfrustrowani. Znam ludzi, którzy narzekają, że mimo ciężkiej pracy się nie dorobili, znam takich, którzy pracowali ciężko, nie narzekają i mają dużo.

Jest pan wzorem "jak walczyć"? Często kontroluje pan swoje zachowanie myśląc o tym, że inni patrzą i potem będą naśladować?

Zawsze starałem się robić to, co czuję i myślę. Jasne, że nie każde moje zachowanie wszystkim się podoba. Popełniam błędy, nie jestem idealny, ale nie jest tak, że muszę specjalnie na siebie uważać. Wiem, że dzieciaki patrzą na to, co robię, ale nie gram i nie udaję, tylko jestem sobą. Kiedy patrzę na swoją piłkarską karierę, wiem, że miałem kilka razy wybór: walczyć dalej czy się poddać. Nigdy się nie poddałem, nie mógłbym spojrzeć w lustro i uświadomić sobie, że nawet nie spróbowałem. Gdybym za łatwo zrezygnował, straciłbym wiele w swoich oczach, to byłby dla mnie najboleśniejszy cios. Nie jestem kimś, kto uważa, że może siedzieć na kanapie i myśleć, że wszystko mu się należy. Nawet jak coś osiągnąłem, chciałem więcej, chciałem się rozwijać. Jeśli zadowolisz się tym, co masz, to staniesz w miejscu i przegrasz.

Czy lustro chociaż raz zweryfikowało pana negatywnie?

Oczywiście, nie ze wszystkich decyzji byłem zadowolony, ale nigdy nie czułem wstydu. Nie zrobiłem, ani nie powiedziałem niczego takiego, po czym nie mógłbym spojrzeć drugiej osobie w oczy. A dla mnie słowa też mają znaczenie, nie uważam, że są "tylko" słowami. Czasami w emocjach powiem coś, czego szybko żałuję, szybko przeproszę. Jak każdy z nas.

Jeśli coś nieodpowiednio działało w sparingu, to nie ma prawa zadziałać na mistrzostwach świata.

No ale chyba nie w życiu prywatnym. Przecież z Anią tworzycie taki cukierkowy, idealny związek.

Kto tak powiedział? Czytał pan kiedyś nasze wypowiedzi na ten temat? Nie chcemy za dużo pokazywać naszego życia prywatnego. Bardzo szanujemy swoich fanów, wiemy, że czasami chcieliby zobaczyć coś więcej niż zdjęcie z treningu i czasami staramy się im to dać. Wiele osób myśli jednak, że jak wrzucasz zdjęcia w media społecznościowe co trzy dni, to znaczy, że przez te trzy dni między zdjęciami nic nie robiłeś. To, że jesteśmy osobami publicznymi, nie oznacza, że powinniśmy karmić ludzi wiedzą o każdym aspekcie naszego życia.

No to jak już się pokłócicie z Anią, to kto pierwszy wyciąga rękę albo zagaduje?

Różnie, zależy od sytuacji. Czasem ja, czasem Ania.

Ojcostwo panu służy?

Klara ma już siedemnaście miesięcy, zaczyna mówić. To świetny czas. W Polsce często myśli się, że dziecko sportowca rozprasza, ale to mit. Przy dziecku łapię dystans, szybko czyszczę głowę. Nic mi nie przeszkadza, nie dekoncentruje. Proszę spojrzeć, jak na Zachodzie piłkarze szybko decydują się na dzieci. Sportowcy chcą mieć uporządkowane życie rodzinne, to na dłuższą metę każdemu służy. Córka daje mi dodatkową energię, moc. Wcześniej cieszyłem się, kiedy koledzy opowiadali mi o dzieciach, teraz wiem, że nie do końca rozumiałem, o co im chodzi. To dociera dopiero, kiedy masz dziecko. Doceniam też, jak wiele mam w życiu szczęścia, że wszyscy wokół mnie są zdrowi. W ostatnim czasie moim znajomym urodziły się bliźniaki - jedno dziecko ważyło 900 gramów, drugiej trochę ponad kilogram. Bywałem u nich, słuchałem o kolejnych operacjach. To jest życie, to się liczy, na takie cierpienie pęka serce, a nie na opowieści, że ktoś kogoś za plecami obgaduje. Często zajmują nas błahe sprawy, które z braku poważnych problemów, urastają do wielkich, a życie jest prawdziwe.

ZOBACZ WIDEO Serie A: piękny gol Piątka. Polak centymetry od dubletu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

[nextpage]
Czwartkowy mecz z Portugalią może być pana setnym występem w reprezentacji Polski. To nagroda za pana wytrwałość?

Nigdy nie marzyłem, że rozegram tyle meczów w kadrze, że stanę się najlepszym strzelcem w historii reprezentacji Polski. Ten jubileusz będzie w Chorzowie, na wyjątkowym stadionie. Grałem na tym obiekcie przed przebudową, grałem już po i nawet zdobyłem bramkę. Tam publiczność jest wyjątkowa. Stadion Narodowy i Stadion Śląski to obiekty, na których wychodząc na boisko czuje się, że kibice są naprawdę po naszej stronie. Nie chodzi nawet o to, czy jest głośno, ale coś unosi się w powietrzu. Tam jest jakaś ekscytacja, czuje się, że ludzie czekali na ten mecz. To będzie dla mnie nagroda, bo przez dziesięć lat w kadrze nie opuściłem żadnego zgrupowania - czasami nie zagrałem w jakimś meczu, ale na zgrupowaniu zawsze byłem. Nie jest łatwo o taką serię, ja ciągle mam radość i wierzę, że będę ją miał jak najdłużej. Miałem lepsze i gorsze momenty, ale nie było tak, że chciałem się poddać. Zawsze byłem gotowy. Jestem bardzo wdzięczny naszym kibicom i kolegom z drużyny – za wsparcie przez te wszystkie lata. Bardzo wam dziękuję!

No, raz miał pan dość. To prawda, że w 2013 roku po meczu z Czarnogórą, kiedy kibice wygwizdali pana nawet po strzelonym golu, chciał pan zrezygnować z dalszej gry dla reprezentacji?

Tak, było blisko. Wcześniej w meczu towarzyskim wygraliśmy z Danią 3:2, ale więcej działo się na zgrupowaniu. Chciałem poprawić zasady współpracy piłkarzy z PZPN, nie chodziło mi o pieniądze, tylko o podstawy dalszego funkcjonowania. Wiedziałem, że jeśli się wtedy nie postawię, to dalej będziemy tkwili w tym marazmie jaki istniał. Nie ważne czy wygrywaliśmy, czy przegrywaliśmy - i tak krytyka skupiała się na mnie, więc także te sprawy wziąłem na siebie. W mediach sprawa została przedstawiona tak, jakbym walczył o pieniądze, a ja tylko głośno powiedziałem, że zasady są złe. Zrobiono ze mnie kozła ofiarnego i to mnie zabolało. Najbardziej - reakcja trybun. Kibice zaufali temu co zobaczyli w niektórych mediach, a nie znali prawdy i nadal jej nie poznają, bo gdybym powiedział jak było, uderzyłbym w kilka osób. Zawsze w meczach reprezentacji dawałem z siebie wszystko, wracałem do domu bardziej zmęczony niż po meczach ligowych. Kiedy wyszła sprawa ze sponsorem, byłem bliski rezygnacji, bo nie czułem zaufania.

Kto pana powstrzymał?

Najbliżsi. Przeanalizowaliśmy wszystko na chłodno. Na spokojnie zobaczyłem, że jest szansa, żeby wszystko się poprawiło, żebyśmy ustalili nowe zasady i rzeczywiście później zaczęło już lepiej funkcjonować. Zacisnąłem zęby i walczyłem dalej.

Czuje pan, że może się głośno wypowiadać? Nikt nie próbuje pana kneblować?

Nie wiem, czemu miałbym nie zabierać głosu w różnych sprawach. Kiedy mam swoje przemyślenia, mówię o nich głośno tak jak wtedy, kiedy przed młodzieżowymi mistrzostwami Europy uznałem, że zawodnicy, którzy grają już w pierwszej reprezentacji, nie powinni brać w nich udziału. Przed mundialem też dostałem pytanie na konferencji - "czy da się zrobić wszystko tak samo w przygotowaniach jak przed Euro 2016?". Między wierszami mówiłem, że musimy być przygotowani na jakąś zmianę, która może zajść nawet nie z naszej winy. No i pojawiła się kontuzja Kamila Glika i zaczęły się nerwy.

Nie rozumiem.

Jeśli coś robisz i to daje efekty, następnym razem chcesz to powtórzyć. Nagle dzieje się coś, co sprawia, że nie da się tego powtórzyć w stu procentach i czujesz się zagubiony, bo przecież twoja głowa wmawia ci, że uda się tylko wtedy, jeśli ten sam proces zostanie zachowany w całości. To jest tak jak z rytuałami. Wyjeżdżając z Polski, miałem ich dziesiątki. Tą nogą wyjść na boisko, te skarpetki w taki dzień, tamte w inny. W którymś momencie stwierdziłem, że to mnie ogranicza, jeśli chcę zrobić kolejny krok do przodu. Drobne rytuały są w porządku, bo budują automatyzmy przed meczem, ale nie można dać się nimi zablokować, bo wtedy pojawia się niepewność.

Dziesięć lat w reprezentacji to pięciu trenerów: Leo Beenhakker, Stefan Majewski, Franciszek Smuda, Waldemar Fornalik i Adam Nawałka. Od którego nauczył się pan najwięcej?

Trenera Smudę miałem w klubie, wiedziałem, jak to wygląda i o co trenerowi chodzi. Najdłużej pracowałem z trenerem Nawałką i najbardziej na tej współpracy skorzystałem. Adam Nawałka przychodząc do kadry był dobrym trenerem, w reprezentacji stał się trenerem bardzo dobrym. Potrafił rozmawiać, pytał, wyciągał wnioski i potrafił wprowadzić swoje pomysły. Później coś się skończyło, metody przestały funkcjonować. Czasami tak się dzieje, jednak to za jego kadencji przeżyliśmy najpiękniejsze chwile i nie można o tym zapominać. W dwóch eliminacjach przegraliśmy tylko dwa mecze: z Niemcami i Danią. Na Euro odnieśliśmy sukces, mundial wypunktował nasze słabe strony.

Pamięta pan jeszcze swój debiut w wyjazdowym meczu z San Marino w 2008 roku?

Jasne. Mały stadionik. Miałem za sobą raptem kilka meczów w ekstraklasie. Nie czułem wtedy, że zaczynam tą szybką drogę do setki występów. Zobaczyłem, ile jeszcze mogę nadrobić, ile zyskać, jeśli poprawię wszystkie elementy, w których miałem braki. Cieszę się, że byłem tego świadomy, że wszystko mi pokazano, że trafiłem na takich trenerów, że mój pogląd na piłkę w ostatnich latach tak bardzo się zmienił. Debiut miałem przy paru tysiącach widzów, jubileusz - mam nadzieję, że przy pełnym stadionie. Naprawdę lubię tę atmosferę w Chorzowie.

Rozumiem, że winnych szuka się między tymi, po których najwięcej oczekiwano.

Pamięta pan któryś z tych stu meczów w sposób wyjątkowy?

Były takie, w których strzelałem zwycięskie gole w ostatnich minutach, były hat-tricki. Gol z Irlandią dający awans na Euro, gol z Czarnogórą dający awans na mundial. Mundial przewrócił postrzeganie kadry, postawił je na głowie, ale przecież ostatnie lata, to lata sukcesów. Pamiętam gola na początku ćwierćfinału mistrzostw Europy z Portugalią, który ostatecznie przegraliśmy dopiero po rzutach karnych. Zawiedliśmy w Rosji i to we mnie siedzi, sport jest piękny, ale także brutalny. Musimy teraz udowodnić, że jesteśmy w stanie naprawdę wrócić jako lepsza drużyna. Nauczona na własnych błędach.

Były jakieś mecze wyjątkowo trudne?

Zawszę muszą być. Na przykład te, kiedy pojawiały się problemy niezwiązane z piłką. Przychodził mecz i trzeba było zostawić je gdzieś z boku, odłożyć chociaż na chwilę. Trzeba było się skupić na zadaniu do wykonania. Nie jest łatwo zaczynać ważne spotkanie z czymś z tyłu głowy. To były jakieś problemy prywatne, rodzinne, niezałatwione sprawy. Po tylu latach nauczyłem się odcinać od tego, ale nie jest to łatwe i nigdy nie będzie. Jesteśmy ludźmi, nie robotami. Nie da się zagrać świetnie każdego meczu, kiedy masz słabszy dzień musisz walczyć i z tym, liczyć na kolegów z drużyny i pomagać im. Jeśli nie - wszyscy stracimy, posypie się całość.

Czuje pan czasami, że wyprowadził kadrę z mrocznych czasów?

Nie myślę, że reprezentacja to ja. Jako kapitan staram się pomóc w tym, by każdy czuł się potrzebny i doceniany. Jeśli potrafiłem - dawałem coś ekstra. Dobrze, jeśli inni potrafili z tego skorzystać. Sukces był jednak możliwy wtedy, kiedy coś ekstra dawał każdy z zawodników. Na meczu piłki nożnej nie może skorzystać tylko dwóch, trzech zawodników. Zwycięstwa budują całość, tylko sukces reprezentacji jako drużyny sprawiał, że każdy piłkarz miał osobiste powody do satysfakcji. Teraz jest nowy selekcjoner i nowe wyzwanie - w Bayernie po słabszych meczach zaczęło się mówić o kryzysie. W reprezentacji trzeba się odbudować po mundialu, żeby nie dopuścić głosów o tym, że coś się skończyło. Jesteśmy drużyną i musimy iść do przodu, przyspieszyć.

Mateusz Klich powiedział, że wreszcie Jerzy Brzęczek ma inny pomysł na reprezentację niż podanie do Lewandowskiego.

Mateusza chyba długo w kadrze nie było. Ale jeśli chodzi o Jerzego Brzęczka to na pewno ma wiele pomysłów i przede wszystkim - nie musi budować wszystkiego od zera. Byliśmy w pociągu, który się nie wykoleił, tylko zboczył z kursu. Trzeba wrócić na ten właściwy i jeszcze przyspieszyć. My, piłkarze musimy dostarczyć trenerowi dobrego paliwa.

Jak traktuje pan powołania dla Jakuba Błaszczykowskiego, który nie gra w Wolfsburgu?

Nie będę się wypowiadał o powołaniach, bo to decyzje trenera, ale akurat Kuba wielokrotnie pokazywał, że nawet jeśli nie gra w klubie, może dać wiele reprezentacji. Trener ma świadomość, co się dzieje w Wolfsburgu, jest z Kubą w kontakcie i wie czego może spodziewać się po tak doświadczonym zawodniku. On naprawdę może pomóc drużynie. Poza tym nie jest tak, że na bokach mamy pięciu lepszych zawodników, którzy są blokowani i czekają w gotowości. Przed Euro Kuba też nie grał w klubie, a na turnieju należał do najlepszych. Zgrupowanie przed meczami z Portugalią i Włochami na pewno da trenerowi kolejne odpowiedzi. Kuba też jest świadomy swojego organizmu, skoro zgłosił trenerowi gotowość, to znaczy, że wie co robi. Warto mu zaufać, dał już kadrze tak dużo w trudnych momentach, że z pewnością może dać jeszcze więcej.

Czuje pan niesmak po tym, jak nie pozwoliliście mu wejść na boisko w meczu z Japonią w Wołgogradzie?

To była dziwna sytuacja, chyba sam do końca nie wiedziałem, co się dzieje. Wygrywaliśmy, przeciwnicy nie chcieli grać. Zanim dotarło do mnie, co się dzieje, był prawie koniec meczu. Dla nas ważne było zwycięstwo, gdybyśmy zaatakowali i stracili gola, wszyscy krzyczeliby, że zachowaliśmy się nierozsądnie.

Przed mundialem zmienił pan agenta po to, żeby zmienić klub. A spotykamy się w Monachium. Warto było?

Nie dlatego zmieniałem człowieka zajmującego się moimi sprawami, a w Monachium akurat zawsze dobrze się czułem. Zmiana menedżera nie była nagła, nastąpiła ok półtora roku temu, Po prostu dopiero w marcu w mediach pojawiła się oficjalna informacja.

Musiał się pan pogodzić z tym, że nie udało się zmienić klubu? To było rozczarowanie?

Nigdy nie traktowałem tego w ten sposób. Miałem wiele ofert, z różnych klubów. Kiedy poczułem jakąś dziwną politykę, postanowiłem powiedzieć głośno o propozycjach, jakie dostałem. Pokazałem, że skoro tak wielu osobom coś we mnie nie pasuje, to mogę odejść. Wiedziałem jednak, że - niezależnie jaka oferta się pojawi - odpowiedź będzie: "Nie, nie i nie". Kilka rzeczy związanych ze mną w Bayernie nie podobało mi się i musiałem je wyjaśnić. Czuję się tu jednak dobrze i nie mogę mówić o żadnym rozczarowaniu, skoro jestem w jednym z największych klubów na świecie. Oczywiście jego popularność jest o tyle mniejsza na świecie, o ile mniej popularny jest język niemiecki od angielskiego czy hiszpańskiego, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że piłkarsko to ścisła czołówka. Gdybym nie był tu szczęśliwy, miałbym problem, a tak znowu będę walczył o najwyższe cele.

Naprawdę pan w to wierzy? Nie macie zbyt wielu opcji w ataku, nie było wielu transferów.

Sezon jest długi i jeśli chodzi o naszą kondycję możemy wyglądać jeszcze lepiej niż w poprzednich. Jesteśmy w stanie grać na najwyższym poziomie, chociaż teraz wiele rzeczy trzeba poprawić. W Lidze Mistrzów w tamtym sezonie mieliśmy o tej porze już za sobą porażkę. Złapiemy odpowiedni rytm i w klubie, i w reprezentacji.

Źródło artykułu: