Powołanie do kadry Tarasa Romanczuka na mecze towarzyskie z Nigerią i Koreą Południową wzbudziło największe zainteresowanie kibiców. 26-latek od wielu miesięcy spisuje się bez zarzutu podczas meczów, jednak pewne kontrowersje wywołała kwestia jego paszportu.
Romanczuk ma polskie korzenie, jednak urodził się na Ukrainie. Nasz paszport odebrał zaledwie kilka tygodni temu. Jednak co ważne, aby to zrobić, musiał się zrzec ukraińskiego obywatelstwa, co chyba przekonało wszystkich, że sam czuje się Polakiem.
W rozmowie z "Przeglądem Sportowym" zawodnik Jagiellonii Białystok zdradza, że w kraju w którym się urodził są tacy, którzy uważają go za zdrajcę. - Pojawiają się takie głosy. Dokonałem wyboru i nic nie poradzę na to, że według ukraińskich przepisów nie można mieć podwójnego obywatelstwa. Ważne jest dla mnie to, że wspierają mnie bliscy - rodzice, żona, brat - opowiada.
Romanczuk przekonuje, że nie ma dobrych kontaktów z ukraińskimi dziennikarzami. Nie ufa im, ponieważ ci przekręcają jego słowa z wywiadów i przedstawiają jego osobę w złym świetle. - Podczas zgrupowania w Turcji udzieliłem wywiadu "Przeglądowi Sportowemu", w którym mówiłem między innymi o sprawie obywatelstwa. Ta wypowiedź też znalazła się w ukraińskich serwisach, z trochę zmienionym sensem i komentarze nie były miłe - tłumaczy.
Pomocnik ujawnia także, że gdy zadzwonił do niego po raz pierwszy prezes PZPN Zbigniew Boniek, ten nie wiedział z kim rozmawia. - Zaskoczył mnie tym telefonem. Spytał, czy wiem, kim jest. Powiedziałem, że nie, bo nigdy wcześniej z nim nie rozmawiałem. Wtedy się przedstawił. Zrobiło mi się bardzo miło, że tak ważna osoba zadzwoniła i pytała o gotowość do gry dla Polski - wspomina Romanczuk.
ZOBACZ WIDEO MŚ 2018: Łukasz Piszczek: Koniec z grą w kadrze? Co będzie po mundialu, to zobaczymy