Kto widział tę mizerię w wykonaniu - niestety, jednych z najlepszych obecnie zespołów w kraju, ten zgodzi się ze mną, że nazywanie takiego partactwa klasykiem to "semantyczne nadużycie". Pokusiłbym się bardziej o porównywanie tego widowiska do klasycznego antyfutbolu, pokazującego jak NIE należy grać w piłkę.
Nuda, jak w polskim filmie
Wbrew pozorom tegoroczny wyścig Legii, Polonii, Lecha i Wisły wcale nie jest emocjonujący, jak niektórzy sądzą. Chyba, że są tacy kibice, który swój kontakt z Ekstraklasą ograniczają do monitowania sytuacji w tabeli i analizowanie poszczególnych wyników w danych kolejkach, bez fatygowania się na stadion, lub włączania kanału sportowego. Wówczas, owszem, wskutek nieznacznej różnicy punktowej zespołów znajdujących się w czubie tabeli, można sądzić, że rywalizacja między nimi może przysparzać licznych wrażeń. Odmienne opinie mogą mieć tylko kibice fatygujący się na stadion, śledzący skróty z meczów, czy oglądający najciekawsze akcje i gole kolejki. Ci bowiem zdają sobie w pełni sprawę na jak żenującym poziomie grają te gwiazdeczki krajowego klepowiska.
Szlagierowa kopanina
O niedzielnym meczu powiedziano już wiele, ale, jak się z resztą spodziewałem, znalazły się opinię sugerujące, iż na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej mogliśmy zobaczyć "dużo bramkowych akcji, strzałów i walki" a nawet, że "mecz na szczycie nie rozczarował". Oczywiście trudno polemizować z gustami innych kibiców, czy dziennikarzy, ale jeśli w niedziele, na Łazienkowskiej, było tak, jak wyżej pozwoliłem sobie zacytować, to ja chyba oglądałem relację z meczu kazachskiej okręgówki.
Lech grał od początku spotkania mizernie i niedokładnie, na tle nie wiele lepszej Legii wypadał wręcz fatalnie. W dziesiątej minucie, dzięki gapiostwu obrońców, Roger zdołał dośrodkować do Takesure Chinyamy Jeden z najbardziej brzydko grających napastników w Ekstraklasie, którego umiejętności techniczne są tak finezyjne jak jego niedzielna fryzura, strzelił celnie do bramki Krzysztofa Kotorowskiego. Zrobił to głównie dzięki zerowej reakcji Bartosza Bosackiego. Tym, którzy oburzą się na krytykę pod adresem najskuteczniejszego obecnie strzelca w lidze przypomnę akcję z pierwszej połowy, gdy na prawej części boiska zawodnik Legii otrzymał świetne podanie i nie atakowany dość niezgrabnie zabrał się z piłką w stronę lechickiej bramki, po czym nadal nie atakowany poturlał piłkę dobrych kilka metrów od słupka bramkowego.
Dalsza część meczu była zwyczajną bieganiną, kopaniną, pełną rażąco niedokładnych podań, zagrań, głupkowatych fauli i braku jakiegokolwiek pomysłu na rozegranie akcji. Pierwszy strzał Lecha w światło bramki Jana Muchy oddał po ponad pół godzinie gry Manuel Arboleda, główkując ofiarnie zza pleców warszawskiego obrońcy. Na boisku nie istniał i Robert Lewandowski, i Semir Stilic, i Sławomir Peszko, który w meczu wykazał się jedynie bezmyślnością bezpardonowo atakując na linii bocznej Jakuba Rzeźniczaka. Po wznowieniu gry kontynuowano to pseudo widowisko. Jedynie co uległo zmianie to rozkład sił. Mizerniejszy Lech stał się mniej mizerny od mizernej Legii. Ot drobna różnica. Po serii niedokładnych zagrań, zwłaszcza Stilica, w końcu piłkę do siatki wbił Lewandowski. Mimo że Lech dusił w końcówce, nadal nie ustrzegł się niedokładności i braku jakiegokolwiek pomysłu na skonstruowanie akcji. Wszelkie próby zagrożenia bramce Jana Muchy były dziełem ... przypadku.
Czym tu się podniecać?
Zachwyty po tak kiepskim meczu, tym bardziej, że grały potencjalnie jedne z najlepszych zespołów w Polsce, są wręcz nie smaczne i mają jedynie na celu podkręcenie gorącej atmosfery w rywalizacji zwyczajnych miernot. Tak, jak kotlet schabowy z frytkami i przeterminowaną surówką nigdy nie będzie wykwintnym daniem, a fiat 126 p elegancką limuzyną, tak i żaden z pretendentów do ostatecznego zwycięstwa w lidze nie powinien być mistrzem. Sęk w tym, że w kraju nie ma obecnie zespołu, który gra na wysokim i równym poziomie. Ani Wisła, ani Legia, ani Lech i tym bardziej inne zespoły nie zasługują na tytuł Mistrza Polski. Owszem, Kolejorz grał wyśmienicie w rundzie jesiennej i europejskich pucharach, ale bez Hernana Rengifo, Rafała Murawskiego i Sławomira Peszki, nie potrafiących po kontuzji wrócić do formy, nie jest to już ten sam zespół. Legia w europejskich pucharach pewnie po raz kolejny się zbłaźni, a Wisła wyprzedając najbardziej wartościowych piłkarzy, także raczej nie przyniesie kibicom w Polsce powodów do dumy.
Niech wróci wolna elekcja
Cóż więc począć, gdy żaden nie jest godzien nosić korony? Jedynym rozwiązaniem tej jakże niewygodnej i wstydliwej sytuacji jest zorganizowanie wyboru najlepszego zespołu wzorem wolnej elekcji. Wówczas zgłaszające się zespoły z całej Europy mogłyby uczestniczyć w rywalizacji o tytuł najlepszej drużyny w Polsce. Głosowanie odbywało by się drogą smsową, a całość zysków przekazano by na rzecz PZPN, na doraźne wydatki. Znając pazerność członków związku, podpisujących dziesięcioletnie umowy tylko po to, by zawczasu obłowić się pieniędzmi, kolejne źródełko mamony na pewno ich by ucieszyło. Po głosowaniu z jaką dumą można by było ogłosić, że najlepszym zespołem nad Wisłą jest FC Barcelona, lub Manchester United. Gorzej, gdyby do otrzymania takiego zaszczytu nie było zbyt wielu chętnych. Co wtenczas począć z rozgrywkami ligowymi w kraju? Niech chłopaki kopią dalej tą piłkę, w przeświadczeniu o swoich fenomenalnych umiejętnościach, niech nadal dostają horrendalne pensje, szlajają się po dyskotekach i szpanują nowymi autami. Walka niech się toczy o drugie miejsce, bo na tytuł mistrzowski trzeba sobie po prostu zasłużyć! Byle kajtki na osiedlowym boisku pokazują więcej umiejętności i zaangażowania i nie potrzebują do tego bielutkich skarpet, oryginalnej koszulki i tony żelu na włosach. Jak pomysł z wolna elekcją się nie przyjmie, trzeba będzie ogłosić wakat...
Duma stolicy
Jeszcze słowo o Warszawie... Mecz na szczycie, szlagier, hit i nie wiadomo co jeszcze, gran psia mać derby … z udziałem 5 tysięcy (słownie: pięć tysięcy) widzów. Wszyscy oficjele francuskich, niemieckich i włoskich klubów, rzekomo tak bardzo zainteresowani meczem, byli pewnie w ten weekend wielokrotnie zaskoczeni. Europejska stolica, zatłoczona jak Bombaj, przywitała gości sztuczną palmą w samym centrum miasta. Stołeczny klub zaś, gdzie owe fenomenalne widowisko miało mieć miejsce, przygotował pięć tysięcy krzesełek dla wiernych fanów futbolu. Większe trybuny na zachodzie Europy stawia się przy boiskach treningowych, a w Polsce przykładowo II ligowe KSZO Ostrowiec Świętokrzyski ma lepszy stadion. Na mecze w najniższej żużlowej klasie rozgrywkowej przychodzi podobna ilość kibiców, i wszyscy mają gdzie usiąść. Co z tego, że na Łazienkowskiej jest obecnie plac budowy? Nie zmienia to przecież faktu, że szlagier ligowy odbywał się przy tak lichej liczbie kibiców na remontowanym stadionie, zalepionym reklamami jak wylotowe ulice w dużych miastach. Trzeba było się zawczasu zastanowić, czy mniejszego wstydu nie narobiłyby sobie władze Legii, gdyby mecz odbył się przy ulicy ... Konwiktorskiej.
Przemilczałbym ten mecz, gdybym nie przeczytał później tych kosmicznych komentarzy. Sugerowanie, że spotkanie obfitowało w emocje i sztuczne nakręcanie atmosfery rzekomo ekscytującej rywalizacji klubów aspirujących do tytułu mistrza kraju jest zwykłą farsą. Wczorajszy mecz uznać należy za jedną, wielką porażkę. Zawodnicy najlepszych zespołów w lidze wykazują się brakiem najbardziej podstawowych piłkarskich umiejętności, trenerzy dają do zrozumienia, że treningi się przesypia, a stołeczny organizator chełpi się pięciotysięczną publicznością, w dwumilionowym mieście... Szkoda tylko, że tę całą szopkę widzieli goście z zagranicy.