Najpierw oburzenie trybun. Po chwili krzyk rozpaczy i przerażenie na twarzach piłkarzy. Nerwowe wzywanie lekarzy i ich szok, gdy na własne oczy zobaczyli staw skokowy piłkarza. Następnie cisza, maska tlenowa, nosze i walka o to, by ten nie został inwalidą.
23 lutego 2008 roku, w trzeciej minucie meczu Birmingham City - Arsenal kariera Eduardo da Silvy mogła zostać zakończona w brutalny sposób. Otwarte złamanie stawu skokowego wyhamowało ją w sposób zdecydowany i przerwało wspinaczkę na szczyt, którą wszyscy mu przewidywali.
W czwartek ten sam piłkarz podpisał kontrakt z Legią Warszawa, która pozyskała być może obcokrajowca o największym nazwisku w swojej historii. Piłkarza, który był kreowany na najlepszego napastnika Premier League i był w pewnym momencie czołowym snajperem w Europie. I mimo że od tych czasów minęło 10 lat, Brazylijczyk z chorwackim paszportem może się stać największą gwiazdą polskiej ekstraklasy.
Futbol szansą na przeżycie
Na pierwszy rzut oka to historia jakich wiele w Ameryce Południowej. Młody chłopiec, dorastający na uliczkach brazylijskiego miasta, odbijający do znudzenia piłkę pośród roztaczającego się zapachu biedy. Jednak Eduardo od najmłodszych lat miał pod górkę nie tylko w domu, położonym w słynącym z przemocy i kryminalnych porachunków w Villa-Kennedy na peryferiach Rio de Janeiro.
Futbol był dla niego jedyną szansą na wyrwanie się z okolicy, która szybko wciągała w swoje sidła, kończąc życia wielu nastolatków. Swoimi umiejętnościami nieśmiały chłopak nie potrafił jednak przekonać do siebie trenerów w kolejnych klubach. Gdy nadzieja o zostaniu następcą Romario i grze dla Vasco da Gama powoli gasła, rękę wyciągnięto do niego w CBF New Kennedy.
Mały klub jako jedyny przyjął go do siebie, choć do dziś nie wiadomo, czy widziano w nim jakikolwiek potencjał. 15-latka uratowała jednak delegacja z Europy. W 1998 roku jeden ze skautów Dinama Zagrzeb zanotował jego nazwisko, a następnie zaproponował wyjazd do Chorwacji, początkowo na okres próbny.
Jego pierwsze tygodnie w nowym miejscu były dla niego nie mniejszym wyzwaniem niż przeżycie na ulicy w okolicach brazylijskich faweli. Nie znający języka i pozbawiony rodziny nastolatek długo cierpiał z powodu samotności. Jednak na treningach był kimś zupełnie innym i szybko przekonał trenerów akademii Dinama, by pozostać tam na stałe.
Jak oczarować Londyn
Dzień po swoich 18. urodzinach otrzymał prezent od klubu. Profesjonalny kontrakt, gwarantujący mu awans do pierwszej drużyny Dinama. Umowę wręczył mu sam Zdravko Mamić, człowiek-instytucja w klubie, widzący w nim szansę na ogromne pieniądze.
Po kilku latach gry dla Dinama stało się jasne, że Chorwaci zarobią na nim ogromne pieniądze. W 2006 roku pojawił się na obiekcie Arsenalu, gdy jego zespół walczył z Kanonierami o Ligę Mistrzów. Strzelił gola i wpadł w oko skautom takich klubów jak PSV Eindhoven, Juventus Turyn czy Ajax Amsterdam. Z bliska jego grę widział Arsene Wenger i wiedział z kim ma do czynienia.
- Od razu wiedziałem, że ma w sobie coś specjalnego, magicznego - mówił potem Francuz. Menedżer Arsenalu szybko podjął kroki by sprowadzić Eduardo na The Emirates. - Brazylijczyk, który zaadoptował się w Chorwacji nie mógł mieć problemów z aklimatyzacją w Londynie - tłumaczył.
Już wtedy napastnik był nie tylko gwiazdą chorwackiej ekstraklasy, ale i reprezentantem tego kraju. Już w wieku 18 lat otrzymał powołanie do kadry młodzieżowej i szybko przyjął ofertę. W ojczyźnie niedługo o nim jednak pamiętano, mając do dyspozycji takich asów jak Kaka, Ronaldinho czy Adriano.
Na The Emirates trafił ostatecznie rok później, po sezonie w którym strzelił w barwach Dinama 47 bramek (!). Kosztował 13,8 mln euro i był szykowany do zastąpienia tam absolutnej legendy, jaką zawsze będzie Thierry Henry. W pierwszych miesiącach Wenger powoli wprowadzał go jednak do gry, przyzwyczajając do brytyjskich realiów, gdzie przez długie fragmenty meczów piłka nie spada na murawę. I choć nie otrzymywał wielu szans w podstawowym składzie, zdołał strzelić przez pół roku osiem bramek.
Koszmar i groźba amputacji
Na początku 2008 roku wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie, jednak wspinaczkę na szczyt przerwała fatalna kontuzja odniesiona na St. Andrew's Stadium. Stan jego nogi po faulu Martina Taylora był tak makabryczny, że prezentowania powtórek odmówiła stacja Sky Sports. Stopa zawodnika wygięła się w nienaturalny sposób o 90 stopni.
Jego koledzy z drużyny byli zszokowani, a Cesc Fabregas długo nie był w stanie wrócić do gry. - Wpadłem w panikę, nie mogłem na to patrzeć. Ból był potworny. Dalej nie chcę patrzeć na jakiekolwiek zdjęcia z tego zdarzenia - mówił potem sam zainteresowany, któremu jeszcze na murawie podano tlen.
Później okazało się, że tylko natychmiastowa reakcja medyków i ich odpowiednie decyzje uratowały Eduardo da Silvę od kalectwa. W jego stawie skokowym zostały zerwane wszystkie więzadła, wszystkie naczynia krwionośne. Gdyby nie lekarz Arsenalu Gary Lewin, jego kariera zakończyłaby się lutowego popołudnia w Birmingham i doszłoby do amputacji.
- Kontuzja była na tyle poważna, że mogłem stracić stopę. Dlatego zawszę będę dziękował Gary'emu Lewinowi, naszemu lekarzowi, który uratował mi stopę. Istniało prawdopodobieństwo, że już nigdy nie będę mógł na niej stanąć - przekonywał kilka tygodni później.
Piłkarz uratował stopę, jednak jego powrót do gry na wysokim poziomie stanął pod znakiem zapytania. Wielu ekspertów wątpiło, czy Brazylijczykowi z chorwackim paszportem się to uda.
[nextpage]Kontuzja Eduardo da Silvy przeraziła nie tylko Wengera, jego partnerów, kibiców, ale również Slavena Bilicia, pełniącego funkcję selekcjonera reprezentacji Vatrenji. Był on bowiem najlepszym strzelcem eliminacji do EURO 2008, strzelając w nich aż 10 bramek. Razem z Luką Modriciem i Vedranem Corluką, kolegami z akademii Dinama, miał poprowadzić kadrę do medalu na mistrzostwach Europy. Koszmarny uraz oczywiście wykluczył go z udziału w turnieju.
Powrót do gry
Eduardo wrócił do gry bardzo szybko, bo jeszcze w 2008 roku i już w pierwszym meczu po powrocie dwa razy trafił do siatki. Jednak na najwyższy poziom gry nie wrócił już w barwach Arsenalu. W 2010 roku przeniósł się do Szachtara Donieck. I choć wielu wydawało się, że to dla niego zesłanie, na Ukrainie był czołowym zawodnikiem drużyny, odnoszącej wielkie sukcesy krajowe i nie przynoszącej wstydu w Europie.
- Eduardo przenosił się do Szachtara w glorii gwiazdy, miał przecież za sobą występy w Premier League, Lidze Mistrzów. Był także czołowym strzelcem reprezentacji Chorwacji. I spełnił pokładane w nim nadzieje - mówi WP SportoweFakty ukraiński dziennikarz Vadim Skichko z telewizji 1+1.
Ostatecznie piłkarz spędził w Szachtarze aż sześć lat (z dwuletnią przerwą na grę dla Flamengo) i w tym czasie odnosił tam wielkie sukcesy. - W pełni spłacił pieniądze, jakie za niego zapłacono. Strzelał bramki w bardzo istotnych spotkaniach z Dinamem Kijów czy Metalistem Charków, za co kochali go kibice. Pamiętam, że wszyscy byli tu z niego zadowoleni - dodaje.
Jak Skichko wspomina go z boiska? - Zawsze bardzo dużo pracował dla drużyny, dawał dużo jakości a zarazem doświadczenia. Był bardzo pożytecznym piłkarzem. Co ważne, nigdy nie wywoływał konfliktów, był lubiany w szatni. Chyba przez to że w młodym wieku wyjechał do Europy szybko się aklimatyzował i potrafił dogadać z innymi - tłumaczy.
Po ostatecznym odejściu z Szachtara wiosną 2017 roku po raz kolejny udał się do swojej ojczyzny. W barwach Atletico Paranaense jednak nie błyszczał, a ostatni mecz rozegrał w lipcu. Później z niego zrezygnowano choć wciąż był ich zawodnikiem. Wraz z końcem roku wygasła jego umowa i stał się wolnym zawodnikiem.
Eduardo da Silva - nowa gwiazda Lotto Ekstraklasy?
To wykorzystał Romeo Jozak. Trener Legii Warszawa doskonale zna go z czasów Dinama Zagrzeb, gdzie przez wiele lat był dyrektorem tamtejszej akademii. Teraz przekonał władze klubu, by podpisały z nim umowę. I tak, w czwartek Eduardo da Silva został nowym napastnikiem mistrza Polski.
- Znam go od 15. roku życia. To wciąż piłkarz o olbrzymich umiejętnościach. Wierzę, że jego doświadczenie oraz głód bramek będą ogromnym atutem dla Legii - mówi przekonany o atutach Brazylijczyka szkoleniowiec Legii. Pojawiają się jednak wątpliwości, czy pozostający bez gry od pół roku piłkarz da jakość drużynie z Łazienkowskiej.
- Eduardo da Silva to piłkarz z najwyższej półki, jakość to jego drugie imię i nawet w wieku 34 lat jest w stanie prezentować wysoki poziom. Liczę, że w Warszawie powtórzy sukcesy z Szachtara - mówi nam Vadim Skichko.
Kibice z Łazienkowskiej liczą, że Eduardo da Legii niemniej niż Danijel Ljuboja. Serb przychodził do stolicy już w wieku 32 lat, jednak stał się gwiazdą polskiej ligi i mimo kontrowersji związanych z życiem pozaboiskowym, jest świetnie wspominany przez kibiców.
Mistrzowie Polski ryzykują głównie dlatego, że niewiadomą jest forma 34-latka. Bo jeśli Brazylijczyk z chorwackim paszportem szybko dojdzie do dyspozycji fizycznej, oglądanie jego gry powinno być przyjemnością wartą nawet kontraktu sięgającego tych największych w Lotto Ekstraklasie.
ZOBACZ WIDEO Szczęsny bez szans przy strzale Caceresa - skrót meczu Hellas Werona - Juventus Turyn [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS 1]