"Wy, którzy nazywacie się naszymi reprezentantami: Wszyscy do domu". Tymi słowami dziennik "Corriere dello Sport" przywitał reprezentantów Włoch po blamażu na Euro 2004. Turniej w Portugalii zakończył się dla podopiecznych Giovanniego Trapattoniego już na fazie grupowej. A przecież jeszcze parę miesięcy wcześniej włoscy dziennikarze uśmiechali się szeroko na fakt, iż łączna ludność grupowych rywali: Danii, Bułgarii oraz Szwecji stanowi jedynie 1/3 populacji Italii.
Włosi nie byliby jednak sobą, gdyby poprzestali na wygwizdaniu swoich kadrowiczów. Zamiast tego woleli skupić uwagę na nakreślaniu mniej lub bardziej absurdalnych teorii spiskowych. W końcu to właśnie w Italii na stałe do słowników wpisało się wyrażenie "biscotti" oznaczające mecz, w którym wynik został ustalony przy zielonym stoliku.
Na czele listy takich spotkań znajduje się od ponad dekady pojedynek Szwedów z Duńczykami. W przypadku, gdyby skandynawskie ekipy zremisowały wówczas ze sobą 2:2 lub wyżej, Włosi zostaliby wyrzuceni z turnieju już po ostatniej grupowej kolejce. Szumne zapowiedzi szkoleniowców o "piłkarskiej pasji, godności i braku patrzenia na kalkulatory" zakończyły się (a jakże) rezultatem 2:2. A obie ekipy do dziś są uznawane jako odwieczni wrogowie włoskiej kadry narodowej.
Rob Faulkner, ówczesny rzecznik prasowy UEFA, zapowiedział, iż europejska federacja nie rozpocznie śledztwa dyscyplinarnego wobec Szwedów i Duńczyków. Mimo to mało który fan wierzył w czyste intencje zawodników. Gdy ktoś miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, po latach z pomocą przyszła relacja szwedzkiego magazynu "Offside":
- Powinniśmy iść na 2:2?
- Tak, dlaczego nie?
- Ok, ale tracicie bramkę jako pierwsi.
Tak brzmiał fragment rozmowy między szwedzkim obrońcą Erikiem Edmanem a duńskim pomocnikiem Danielem Jensenem, ujawniony przez dziennikarzy. Gdy krótko po turnieju Jesper Gronkjaer powrócił do centrum treningowego Chelsea, usłyszał od świeżo zatrudnionego szkoleniowca Jose Mourinho, że "oszuści nie mają miejsca w jego zespole".
ZOBACZ WIDEO: Jarosław Jach: Specjalnie przygotowywałem się na Cavaniego
[color=#000000]
[/color]
- Za każdym razem, gdy spotykam się z dziennikarzami, temat tamtego meczu wraca jak bumerang. Prawda jest taka, że będąc u boku takiego trenera jak Lars Lagerback czy Tommy Sodenberg, nie byłeś w stanie nawet pomyśleć, aby zrobić coś takiego. Pamiętam, jak jeden z naszych szkoleniowców podszedł do szatni przed spotkaniem z Duńczykami i rozpoczął przemowę od słów: - Rozmawiałem z ich sztabem. Powiedzieli, że potrzebują tego punktu. Wiecie, co im odpowiedziałem? Aby sp*****lali – relacjonował Anders Andersson, który przeciwko Danii rozegrał 81 minut. Gdy Andersson opuszczał boisko na tablicy świetlnej widniał jeszcze rezultat 2:1 na korzyść Duńczyków. A taki wynik promował do fazy pucharowej Włochów oraz rodaków Hansa Christiana Andersena.
Ledwie 60 sekund przed rozpoczęciem doliczonego czasu gry wydarzyło się jednak coś, co do dziś trudno wytłumaczyć jakiemukolwiek bohaterowi tamtego spotkania. Wtedy wówczas znakomicie spisujący się w całym turnieju duński bramkarz Thomas Sorensen próbując złapać proste dośrodkowanie, wypuścił piłkę z rąk, po czym Mattias Jonson skierował ją do bramki. Parę minut po zdarzeniu kamery telewizyjne odnotowały, jak Sorensen przywołuje do siebie szwedzkiego napastnika Marcusa Allbacka, z którym jednocześnie dzielił szatnię w Aston Villi: - Odejdź ode mnie. To, co zrobiłeś, było żenujące – wypowiedział w stronę Sorensena jego kolega z zespołu klubowego.
We Włoszech nikt nie ma wątpliwości, iż wynik spotkania nie został ustalony na boisku. Gdy w ubiegłym roku Italia mierzyła się na francuskim Euro ze Szwedami, za jedną z bramek widniał baner: "Euro 2004: Nie zapomnimy". Już krótko po końcowym gwizdku pamiętnego meczu Gianluigi Buffon wypowiedział w kierunku włoskich dziennikarzy: - Wiem, że odpadliśmy, ale kto inny powinien spalić się teraz ze wstydu.
Takie tłumaczenia nie spotkały się jednak z pozytywnymi reakcjami na Półwyspie Apenińskim. Squadra Azzura jechała w końcu do Portugalii jak po swoje, a komplet punktów w grupie miał być dopiero początkiem turnieju dla Włochów. Jak opowiadał 13 lat temu szwedzki stoper Olof Mellberg: - Włochów nie powinno obchodzić, czy ustawiliśmy ten mecz, czy nie? Mogli z nami wygrać i szykować się do ćwierćfinału.
Poniedziałkowy rewanż (w pierwszym meczu barażowym o MŚ Szwedzi wygrali u siebie 1:0) to nie tylko przepustka o bilety na mundial. Jest to również starcie o spłacenie dawnych porachunków. - Psy mogą celebrować w ciele lwa, lecz i tak pozostaną jedynie psami – mawiał o kraju dzisiejszego rywala Stefano Sturaro. Dziś Włosi muszą udowodnić swoją przewagę nad Szwedami. W przeciwnym razie Italii zabraknie na mundialu po raz pierwszy od 60 lat. A przy tym fakcie odpadnięcie z grupy Euro 2004 to jedynie niewinny żart. Gdy "Corriere Dello Sport" "przywitał" swoich podopiecznych po turnieju w Portugalii, dziennikarze redakcji nawoływali, aby piłkarscy działacze powierzyli kadrę Marcello Lippiemu.
Doświadczony szkoleniowiec jako jeden z pierwszych skrytykował wszystkich piłkarzy, którzy skarżyli się dziennikarzom na to, jak zostali oszukani przez los zwany Szwecją i Danią. Gdy Lippi przejął po miesiącu kadrę, wziął swoich podopiecznych na bok i zapowiedział, iż u niego miejsce będzie jedynie dla tych, którzy zamienią płacz na ciężką pracę. Efekt? Dwa lata później piłkarze Italii podnosili puchar za zdobycie mistrzostwa świata. Dziś podopieczni Giampiero Ventury również mają okazję przejść do historii. Albo jako zespół, który bohatersko przechylił kwestię awansu u siebie, lub też pokolenie które wybrało narzekanie za kamerami.
l'Italia s'è desta!
FORZA ITALIA!