Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Artur Boruc żegna się z reprezentacją Polski. Jak go pan wspomina?
Jerzy Dudek, były bramkarz reprezentacji Polski: Pamiętam go i z gry i zachowania poza boiskiem. Oba oblicza Artura są w porządku. Talent, profesjonalizm, charyzma. I bardzo wesoły człowiek. Rzadko widziałem go smutnego, chyba, że wcześnie rano, gdy musiał wyjść na trening. Pamiętam jak mnie Paweł Janas nie powołał na mundial w 2006 roku to dziennikarze zasypywali Artura pytaniami o tę sytuację. Na trudne kwestie odpowiadał wtedy jednym słowem: "pomidor". Rozśmieszyło mnie to. W kolejnych latach niewygodne pytania tak się właśnie puentowało, Artur zapisał się tym hasłem.
Jakie to uczucie kończyć karierę w kadrze?
Z jednej strony bardzo fajne. Wielu go nie dostąpiło, a mają na przykład więcej meczów rozegranych ode mnie. Fajnie, że ktoś w związku pomyślał, aby zorganizować taki mecz pożegnalny mnie czy Arturowi. Ale jest to też smutna chwila. Coś się kończy, człowiek zdaje sobie sprawę, że już nie przyjedzie więcej na zgrupowanie. Z łezką w oku wspominam jak w niedzielę i poniedziałek mieliśmy swoje słynne posiedzenia we własnym gronie. Mieliśmy w te pierwsze dni zgrupowania luźniejszy czas, można się było przywitać. To jest ta smutna część, bo najbardziej tęskni się za kontaktami. Dziś z dawną ekipą spotykamy się na meczach kadry już jako kibice. Tak samo narzekamy i krytykujemy jak przed laty robiono to z nami. Śmiejemy się, że nikt z tego wniosków nie wyciągnął. Pamiętam jak denerwował nas Jan Tomaszewski, który nas wiecznie krytykował, dziś taką rolę pełni Tomek Hajto. Taka jest kolej rzeczy. Trzeba to wziąć na klatę i tyle.
Ostatnie spotkanie rozegrał pan z Liechtensteinem, rywalem mało wymagającym. Boruc pożegna się w starciu z Urugwajem.
Nigdy nie wiesz, kiedy wpuścisz gola... Czy grasz z "okręgówką" czy z Realem Madryt. Bramkarz zawsze musi być skupiony. Zawodnicy z pola mogą mieć luźniejsze podejście w spotkaniach z załóżmy trzecioligową drużyną, z nami jest inaczej. Możesz nie mieć żadnej interwencji z zespołem klasy światowej, a masę pracy z najsłabszą drużyną. Wtedy trzeba po prostu wyskoczyć z portek żeby zatrzymać piłkę, bo inaczej krytycy cię zjedzą.
Czuł się pan lepszym bramkarzem od Boruca?
Każdy miał swoje do zrobienia. Ja na początku byłem zmiennikiem Adama Matyska, w końcówce eliminacji MŚ 2006 to Artur przejął ode mnie pałeczkę... w czym Janas mu bardzo pomógł. Nie było między nami wielkiej, zaciętej rywalizacji. Tak samo jak w obecnych czasach. W zespole Adama Nawałki jest Wojtek Szczęsny, Łukasz Fabiański. Przyjeżdżają na zgrupowanie, robią swoje, mają cel żeby grać. Ale przesadną ambicję trzeba w takich sytuacjach schować do kieszeni. Liczy się wynik zespołu.
I dlatego nie pojechał pan na mundial w 2006 roku.
To wydarzenie było jednym z najgorszych w mojej karierze. Wywalczyłem wtedy drugi awans na mundial. Do Korei i Japonii w 2002 roku pojechała grupa niedoświadczonych ludzi, z kolei do Niemiec przygotowywała się drużyna bogatsza o tamte przeżycia, bardziej dojrzała. Mieliśmy zintegrowany zespół, fajną ekipę w szatni, a ja prywatnie dużo sobie po tym turnieju obiecywałem. To było jeszcze rok po wygraniu Ligi Mistrzów z Milanem, gdy moja pewność siebie była na wysokości chmur. A tu taka przykra niespodzianka... Chciałem wtedy skończyć z przygodą w kadrze. Jak mnie Janas nie powołał, to za bardzo nie chciało mi się grać w reprezentacji. Niestety tamten zespół spisał się w Niemczech podobnie jak w Azji.
Kto po Borucu: Fabiański czy Szczęsny?
Ciąg dobrych i wybitnych postaci jest zachowany. Czy mam faworyta? To też często zależy od dyspozycji dnia. Moim zdaniem trener Nawałka genialnie rozdziela mecze pomiędzy chłopakami, wbrew wszelkiej logice. I obaj grają dla zespołu.
[b]ZOBACZ WIDEO: Jerzy Dudek: Trzecia zwrotka hymnu przed meczem to bardzo fajny pomysł
[/b]
Fabiański nie zawiódł Nawałki, a selekcjoner jednak rotuje w bramce. To sprawiedliwe?
Byłem bardzo zły jak w eliminacjach MŚ 2002 przed meczem z Norwegią w Oslo trener Jerzy Engel posadził mnie na ławce rezerwowych. To był marzec, do tej pory broniłem we wszystkich meczach, a nagle miał mnie zastąpić Adam Matysek. Engel w nocy poprzedzającej spotkanie chodził po pokojach i mówił, kto będzie grał. "Jureczku, zaczniesz na ławce" - oznajmił. Byłem tak wściekły, że nie mogłem spać. I nie spałem, całą noc. Rano się ocknąłem, byłem strasznie wkurzony. Przecież wiedziałem, że nie była to wina Adama, musiałem to szybko przetrawić. Mówiłem sobie: słuchaj, grasz dla drużyny, walczyłem ze sobą, przekonywałem się do lepszego nastawienia. Ze złości przeskoczyłem w zrozumienie. Opłaciło się tak myśleć, bo podczas tego meczu zmieniłem kontuzjowanego Adama. Gdybym był dalej wkurzony, to nie byłbym w stanie wskoczyć mentalnie na poziom odpowiedni. Nie pomógłbym wtedy zespołowi. Przez dwadzieścia kilka minut miałem okazję się wykazać, obroniłem dwa, trzy groźne strzały.
Czyli w tym fachu nie można się obrażać.
Tylko profesjonalne podejście jest w stanie pomóc zespołowi. Każde inne, egoistyczne - przeszkadza. Fajnie, że Fabian i Wojtek mają takie samo podejście. I zespół dobrze się uzupełnia.