Pod nazwiskiem nikt nie chce nic mówić, bo strach w drużynie jest ogromny. Zresztą - klub i tak zabronił zawodnikom się wypowiadać. Piłkarze są w szoku, w życiu nie przypuszczaliby, że ligowy mecz w Poznaniu z Lechem (przegrany 0:3, w minioną niedzielę) skończy się w ten sposób. Zaskoczenie było wielkie, gdy przyjechali pod stadion przy ul. Łazienkowskiej i zobaczyli potężną grupę chuliganów. A potem gdy wychodzili jeden po drugim z autokaru na konfrontację. Udało nam się porozmawiać ze świadkami zdarzeń z niedzieli, gdy drużyna Legii Warszawa została na klubowym parkingu napadnięta przez grupę kilkudziesięciu bandytów.
Rzeczywiście, bili ich tak, żeby nie było śladów. Otwartą dłonią albo w twarz, albo w kark. Żeby nikt nie mógł się potem przyczepić. Policja, która rozpoczęła własne śledztwo, jeśli tylko będzie powoływała zawodników na świadków, może nic nie wskórać. Nie ma większych szans, by którykolwiek z legionistów cokolwiek powiedział. Z prostej przyczyny: na parkingu było ciemno, więc to nawet wygodne usprawiedliwienie.
Dlaczego usprawiedliwienie? Jak się dowiedzieliśmy, nikt nie zamierza wychodzić przed szereg. Nikt nie będzie również walczył o rozwiązanie kontraktu, nie poprosi o wzmożoną ochronę. Nie będzie też żadnego protestu.
Z legionistami do tej pory nie spotkał się właściciel klubu Dariusz Mioduski. -
On sam się boi - usłyszeliśmy od jednego z piłkarzy. Prezes do tej pory milczał w sprawie niedzielnych zajść pod stadionem. Legia dopiero w poniedziałek po południu wydała oświadczenie, w którym potwierdziła, że miała miejsce 8-minutowa szarpanina.
ZOBACZ WIDEO Bogdan Zając: Wiemy, jaka jest powaga meczu z Czarnogórą. To może być decydująca batalia
Trener Romeo Jozak u piłkarzy jest skończony. Stał i patrzył, gdy bito jego zawodników. Nie zareagował. Sam zresztą w chorwackich mediach przyznał: - Prawda jest taka: po powrocie z Poznania, gdzie przegraliśmy z Lechem 0:3, pod stadionem czekała grupa 70 kibiców. Ich przywódca podszedł do mnie i powiedział: "trenerze, to nie ma nic wspólnego z tobą, tylko z piłkarzami". Wtedy doszło do starcia z zawodnikami. Kibice byli rozczarowani postawą zespołu w dwóch ostatnich meczach".
Kilka godzin wcześniej powiedział, że dziewczynki grają lepiej od nich. Teraz w zespole mówi się o nim jak najgorzej. Panuje opinia, że "powinien wrócić do szkolenia dzieci". Bo twarda, męska sytuacja, gdy trzeba było pokazać "jaja", go przerosła.
W samej szatni pomiędzy piłkarzami atmosfera też jest gęsta. Jedni dostali od chuliganów, inni nie. Pokrzywdzeni zastanawiają się, jak to jest, że wszyscy grają do jednej bramki, a nie wszystkich traktuje się tak samo. Chodzi tu na przykład o Arkadiusza Malarza, którego chuligani oszczędzili. Według relacji naszego rozmówcy, "bramkarz zamiast jakkolwiek zareagować, stał obok autokaru i obserwował zamieszanie".
Na podobny zarzut kibica na Twitterze, Malarz bronił się tak: "Nic nie wiesz. A nawet gdybyś wiedział, to nie zrozumiesz. A za zarzut, że zostawiłem drużynę sam bym ci chętnie dał w ryj".
*Skontaktowaliśmy się z Arkadiuszem Malarzem. Zaprzecza, ale nie chce publicznie komentować sytuacji w zespole.