Legii historia słodko-gorzka

Newspix / DAMIAN KUJAWA/ FOTOPYK / 400mm.pl / / Na zdjęciu: Maciej Wandzel
Newspix / DAMIAN KUJAWA/ FOTOPYK / 400mm.pl / / Na zdjęciu: Maciej Wandzel

Maciej Wandzel w szczerej i mocnej rozmowie z Wirtualną Polską opowiada o kulisach funkcjonowania Legii i rozlicza zamknięty już rozdział. Mówi o wielkich pieniądzach, sukcesach, gigantycznych napięciach właścicielskich.

Michał Kołodziejczyk, WP SPortoweFakty: To przez pana rozpadł się poprzedni system władzy w Legii?

Maciej Wandzel: Pan żartuje. To była czysta propaganda. Jak się modnie mówi - fake news. Nie reagowałem, bo uznałem, że w trakcie negocjacji i do zakończenia rozgrywek ligowych będzie to dobre dla klubu. Dla mnie, jak dla wszystkich kibiców, najważniejsze było kolejne mistrzostwo dla Legii.

To prawda, że Dariusz Mioduski chciał rozmawiać o przyszłości klubu tylko z Bogusławem Leśnodorskim pomijając pana?

Skądże. Jak wiadomo, w połowie września Darek złożył wniosek o odwołanie zarządu Legii. Oczekiwał ode mnie, że go podpiszę, a że odmówiłem, to po raz pierwszy pojawiła fala niechęci personalnie do mnie. Później zaczęła się agresja werbalna na zarząd i Bogusia utrzymana w narracji niedopuszczalnych związków z kibicami. Świetnym pretekstem były przykre wydarzenia na trybunach podczas meczu Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund. Perspektywa szybkich zmian w zarządzaniu Legią zmieniła się jednak, kiedy przyszedł Jacek Magiera, a drużyna przeszła niespodziewaną przemianę. Były wielkie mecze, wróciła świetna atmosfera i atakowanie Leśnodorskiego okazało się jednak pragmatycznie zupełnie nieopłacalne.

ZOBACZ WIDEO Palmeiras pokonało Gremio - zobacz skrót (wideo) [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Ale po co Mioduski, większościowy udziałowiec klubu, miałby atakować prezesa?

Od dawna byliśmy w sporze. Po jednej stronie byłem ja i Boguś, po drugiej Darek, który chciał wielu zmian. Trzymaliśmy to dla siebie, aby nie tworzyć negatywnego wizerunku klubu, choć kluczowi pracownicy zdawali sobie sprawę z napięć. Prowadziliśmy negocjacje, kompromisów było wiele, a eskalacja konfliktu miała miejsce latem 2016 roku, kiedy pojawiła się inicjatywa Darka o uzupełnienie zarządu przez Tomasza Zahorskiego. Sam szukałem forum do spotkań, tworzyłem je, byłem buforem, starałem się wszystko łagodzić. Kto mnie zna, wie że taki jestem. Nie lubię konfliktów, źle się z tym czuję. Wrześniowy mecz z BVB stał się jednak idealnym momentem dla Darka, by zaczął się dystansować od idei triumwiratu. Przestaliśmy pokazywać publicznie naszą solidarność. Atak na Bogusława i zarząd w momencie głębokiego kryzysu po meczu z BVB miał zapewne obniżyć nasze morale, reputację i zmusić do wycofania się. Wprawdzie nasz wspólnik miał opcję wykupu, którą wynegocjował rok wcześniej, ale wydała mu się zbyt droga i moim zdaniem uznał, że innymi metodami osiągnie to taniej.

Próbowaliście o tym rozmawiać?

To było tak trudne do zaakceptowania dla Bogusia, że widziałem jak następował koniec pewnej epoki. Wtedy postanowiliśmy się naradzić, pojechaliśmy do warmińskiej wsi, gdzie ma dom. Boguś powiedział mi, że nie jest w stanie dalej współpracować w takich warunkach. Miał tego dość. Nie był w stanie zaakceptować takiego układu. Stwierdził, że oczekuje z mojej strony solidarności w tym obszarze i chce po męsku we trójkę porozmawiać o zmianie i w perspektywie o rozwiązaniu tej relacji.

No i co na tej wsi postanowiliście?

Transakcja z ITI sprzed lat zakładała tylko osiem milionów złotych w pierwszej racie, ale sprzedający wierzyli, że zarząd będzie tak prowadził klub, że zwiększy jego wartość, aby było z czego spłacić resztę pieniędzy. Uwierzyli w skuteczność zarządzania przez Bogusia. I zaryzykowali, bo gdyby nam się nie udało, to mogliby nic więcej nie dostać. Darek znał wszystkich udziałowców, miał z nimi dobre relacje i pomógł w przeprowadzeniu zakupu na tych zasadach. Ponieważ jednak wkład kapitałowy był obiektywnie mały i nie miał dużego znaczenia, to funkcjonowaliśmy w takim układzie, że głos każdego z nas, niezależnie od udziałów, ważył tyle samo. Taka partnerska umowa równych wspólników. Chcieliśmy kontynuacji zarządzania przez Bogusława, uniemożliwiając sytuację, w której jeden z nas wstrzyma decyzję pozostałej dwójki. Darek podkreślał jednak wszędzie, że jest większościowym udziałowcem, co w praktyce było pewnym nadużyciem. Powodowało to pewne problemy, bo część jego zaplecza, przyjaciół i dziennikarzy nie rozumiała dlaczego nie bierze sterów w swoje ręce, dlaczego nie reaguje. A on po prostu nie mógł prawnie tego zrobić. Od początku zeszłego roku pojawiło się wiele spornych kwestii: okienko transferowe, kierowanie akademią, kwestie zatrudniania trenerów. Różniliśmy się też strategią zarządzania klubem, Darek próbował wpływać na działanie klubu, a podstawą naszej umowy była stuprocentowa decyzyjność ówczesnego zarządu. Staraliśmy się o dialog, szliśmy na niezdrowe, powodujące stres kompromisy. I zamiast popychać klub do przodu i koncentrować się na rzeczywistości, skupialiśmy się na sobie.

Zdradzi pan jakieś szczegóły tego spotkania na Warmii?

Wspólnie z Bogusławem uważaliśmy, że naturalnym kierunkiem rozwoju dla Legii jest znalezienie dużego udziałowca. Niezależnie od tego, ile dobrego wnieśliśmy do klubu, od zaangażowania - trudno jest utrzymywać wysoki poziom sportowy nie mając bufora finansowego na jeden słabszy rok, który w końcu zdarzy się najlepszym. Nie mogliśmy też optymalizować działalności transferowej.

Nie rozumiem.

Jesteś mistrzem Polski, cieszysz się, ale wiesz, że od jutra zaczyna się twój problem. Zaczynasz walczyć o 30 milionów złotych w Lidze Europy, albo o prawdziwe pieniądze w Lidze Mistrzów. Musisz utrzymać zespół, zainwestować w transfery, a może ci się nie udać - tak jak dwa razy nie udało się Lechowi. W razie jakichkolwiek problemów, czasem przy zwyczajnym braku szczęścia, trzeba liczyć się z koniecznością sprzedaży piłkarzy i obniżania kosztów i w konsekwencji wielką smutą. A okienko transferowe kończy się w sierpniu. Jak się dowiesz że się nie udało w trzeciej rundzie eliminacji, to masz zerową przestrzeń do działania. Bez bufora finansowego na taką okoliczność w kilka tygodni można postawić cały klub do góry nogami. Po drugie nie możesz nikogo kupić, jeśli nie sprzedasz innego piłkarza. Nie prowadzisz więc racjonalnej polityki inwestowania, tylko szukasz wyjątkowych okazji ściągnięcia wartościowych piłkarzy, takich jak z Vadisem Odjidja-Ofoe. Musisz być jednak elastyczny przy negocjowaniu warunków. Nie robisz najkorzystniejszych, najpewniejszych transakcji, bo tu cena wejścia zaczyna się od miliona euro. To nie jest prawda o Legii Bogusława Leśnodorskiego, to prawda o każdym polskim klubie. W Legii tylko skala jest znacznie większa. I ryzyko też. Darek właśnie zaczyna mierzyć się z tym samym. Finalnie mieliśmy dobrą rękę do decyzji i trochę szczęścia, ale nie było to takie oczywiste.

Mieliście szczęście?

W drodze do Ligi Mistrzów na pewno. Wylosowaliśmy Dundalk, a mogło być inaczej. W tym sporcie dużo zależy od tego czy na stadionie Spartaka w Moskwie w ostatniej minucie meczu piłka po uderzeniu Janusza Gola wpadnie po opuszkach palców bramkarza do siatki. Jak nie chce się być od tego zbytnio zależnym, trzeba zainwestować większe pieniądze. Tak, żeby jeden nieudany sezon nie zmieniał całej strategii finansowej. Chcieliśmy znaleźć kogoś znacznie bogatszego od nas, niekoniecznie od razu inwestora z Chin. Chętnych było kilku, Darek się jednak na to nie zgodził.

Nie dało się negocjować?

Kulturalnie i z szacunkiem powiedzieliśmy mu, w jakich elementach się różnimy i narysowaliśmy trzy scenariusze - wszystkie miały być poufne. Poza pozyskaniem inwestora założyliśmy także możliwość, że Darek wykupi nasze udziały, albo my udziały Darka – co było naszym pierwszym wyborem. Chcieliśmy rozszerzyć radę nadzorczą o kilka autorytetów, tak, by można było prowadzić klub do czasu rozstrzygnięcia bez niepotrzebnych napięć interpersonalnych. Nasza rozmowa wydawała się konstruktywna, ale kilka dnia potem wylało się medialne szambo. Naprawdę mieliśmy nadzieję, że wszystko uda się załatwić bez szkody dla klubu. Ostatecznie kilka miesięcy później zrealizowaliśmy cywilizowane rozwiązanie, ale musieliśmy w międzyczasie przejść przez małe piekło. Paradoks.

Jakie decyzje zapadły na spotkaniu z Mioduskim? Ustaliliście coś w ogóle?

Nie. Darek miał się zastanowić, ale z jego mimiki można było wywnioskować, że on już podjął decyzję. Uznał, że w tym momencie weszliśmy w taki konflikt, że trzeba zaatakować. Tydzień później, 30 września, wracałem z Krakowa i zadzwonił do mnie w południe Adam Dawidziuk - wówczas dziennikarz "Przeglądu Sportowego", mówiąc, że redakcja ma szczegółowe informacje dotyczące konfliktu właścicielskiego i jest zdecydowana, aby jutro opublikować artykuł na pierwszej stronie. Sekwencja była prosta. 16 września mecz z BVB, 23 września spotykamy się w celu zainicjowania wyjścia z sytuacji, reakcja jest niedobra, 29 września Darek wnioskuje od odwołanie zarządu, 1. października mamy "coming out" w "Przeglądzie". Nie ma tu niestety żadnego przypadku. Zaczęła się twarda walka.
[nextpage]Zdziwił się pan?

Byłem zdziwiony. Nam się jednak wtedy nie mieściło w głowie, ze można spowodować ten medialny kocioł, złą kampanię dla klubu, dyskredytującą wspólne osiągnięcia po to, aby przejąć inicjatywę i władzę.

Jaką kampanię?

Niszczącą reputację osób zarządzających Legią, zwłaszcza Bogusia.

Ale po co miałaby być taka kampania?

Żeby obalić ówczesny zarząd! Co więcej - uważam, że pomysł miał szanse powodzenia. Kampanii towarzyszyły liczne publikacje na kanwie wydarzeń z meczu z Borussią. Zarzuty były formułowane wprost: "dzieje się źle, klub jest za blisko z kibicami", nawet więcej - "brata się z przestępcami". "Potrzebne są drastyczne zmiany". Wszystko było zarządzane przez bliskiego Darkowi człowieka zajmującego się public relations, który dziś kieruje komunikacją w klubie. Dziennikarzom, którzy byli zainteresowani uderzeniem w Leśnodorskiego, sprawnie dostarczano materiały, które miały to ułatwić. To był z punktu widzenia drugiej strony idealny moment. W Legii panowała fatalna atmosfera, zamiast cieszyć się Ligą Mistrzów przeżywaliśmy jeden z najgorszych okresów. Besnik Hasi nie okazał się właściwym na tamten czas trenerem. Po raz pierwszy najtwardszy elektorat zaczął wątpić w Bogusia. Jedni z powodów sportowych, drudzy reputacyjnych.

Skoro uzgodniliście już, że możecie wykupić udziały drugiej strony, albo sprzedać swoje - dlaczego tego zwyczajnie nie zrobiliście?

Darek posiadał opcję wykupienia naszych udziałów, ale wtedy ocenił, iż kwota która musiałby zapłacić była za wysoka. Usiłował wykupić jednego z nas aby zapłacić mniej. W skrócie uznał, że nie jest zadowolony z realizacji tego na co się umówił i że lepsza będzie taktyka spalonej ziemi. Rozpoczął ostry atak, licząc na to, że sami się wycofamy. Gdyby Legia dalej grała tak fatalnie, pewnie by się tak skończyło. Był bliski realizacji celu. Problem był tylko taki, że nie dało się wyłącznie atakować Leśnodorskiego i Wandzla, trzeba było atakować sam klub, znowu przylepić do Legii łatkę klubu z problemami. A jak się zaczyna taką kampanię to się nie kontroluje jej wszystkich skutków.

Legia zaczęła jednak wygrywać.

To było do końca nie do przewidzenia. Od kompletnego załamania do remisu z Realem Madryt w kilka tygodni. W listopadzie okazało się, że dalsze atakowanie Leśnodorskiego jest bez sensu. Było już pewne, że nie wywiesimy białej flagi, a Boguś znowu stał się niekwestionowanym liderem społeczności. Wtedy pojawił się mój wątek, wcześniej nie istniałem w sporze, nigdy nie było mojego problemu. Nazwano mnie kimś, kto nie ma Legii w sercu, był w Lechu i realizuje się w klubie tylko dlatego, że nie wyszła mu kariera w PZPN, chodzi mu o pieniądze i władzę, realizuje taki plan od samego początku. To była całkowita bzdura, sztuczka PR-owa. Stałem się jednak rzekomym źródłem konfliktu, bo - jak można było przeczytać - Darka z Bogusiem miało łączyć "niekwestionowane wspólne DNA". Żyjemy w takim świecie, że nikt nie pamięta, co było dwa miesiące wcześniej. Niewielu zauważyło nagłą zmianę taktyki, i to o 180 stopni. A kłamstwo parę razy powtórzone, dla niektórych staje się prawdą.

Negocjował pan tak zwany "shoot-out", czyli wojnę na koperty z pieniędzmi, w celu przejęcia akcji przez którąś ze stron. Ostatecznie do tego nie doszło. Dlaczego?

Taka umowa z natury powinna być prosta. Ten kto daje więcej pozostaje w spółce, druga strona odchodzi z pieniędzmi. Ze względu na napięcie towarzyszące rozmowom odeszliśmy od prostego przedsięwzięcia. Umowa była najeżona kruczkami, karami, zasadami odpowiedzialności. Przewidywała, że ten kto wygra aukcję ma ponad pół roku na zapłatę. Zrobiła się koszmarem, nie zamykała tematu, a otwierała nas i klub na nowe napięcia i nowe roszczenia. Mogło być tak, że przez kolejne dziewięć miesięcy nie byłoby wiadomo, kto na koniec dnia będzie właścicielem, a w okresie przejściowym każda decyzja wymagałaby konsensusu. Wtedy na dzień przed podpisaniem Bogusław podjął decyzję o tym, żeby nie podpisywać umowy w tym kształcie. Ja to zaakceptowałem, podobnie jak koledzy zaangażowani w proces mediacji. Zresztą Darek chwilę potem również.

Leśnodorski nie chciał podpisywać umowy, bo miał jakiś inny pomysł?

Uznał, że sensowna dla klubu jest jedynie natychmiastowa zmiana właściciela. W jedną lub w drugą stronę. Byle od razu. Za moją akceptacją Bogusław zaczął bezpośrednie rozmowy z Darkiem. Z tego co wiem zaproponował mu odkup jego pakietu za bardzo wysoką cenę. Darek nie przyjął oferty i siłą rzeczy przekształciło się to w rozmowę o sprzedaży naszych akcji.

Bez konsultacji z panem?

To był trudny moment w naszych relacjach z Bogusiem. Wiadomo, że rozpoczynając bezpośrednie negocjacje mogło się to skończyć w obie strony. Bogusław nie był gotowy zarządzać klubem przy dalszym trwaniu zimnej wojny. Po odrzuceniu naszej oferty przez Darka, Bodek postanowił sprzedać nasze akcje. Nie było innej klarownej możliwości.

No i?

Doszło między nami do dość ostrej dyskusji.
I dał się pan przekonać.

Początkowo nie chciałem tego. Zrobiliśmy dużo razem ale wiele było przed nami. Nie chciałem abyśmy przerywali ten życiowy projekt. Po wzajemnej wymianie "uprzejmości" usłyszałem dwie proste rzeczy, które zmieniły moje podejście. Boguś powiedział: "Jeśli ważna jest dla Ciebie nasza przyjaźń, to odpuść. Jeśli naprawdę leży ci na sercu ten klub, to także odpuść, bo to co się dzieje jest złe dla Legii". Zapytał czy tak naprawdę chodzi mi o klub, czy jednak o personalną, egoistyczną satysfakcję, że jestem jego współwłaścicielem? Chwilę protestowałem, ale szybko do mnie dotarło, że ma rację w obu rzeczach. Następnego dnia dałem mu swoje pełnomocnictwo, nie byłem przy podpisaniu umowy. Wyszedłem z klubu stuprocentowo pogodzony z sytuacją i od tego czasu nie byłem w naszym biurze. Uznałem, że przeżyliśmy wspaniały czas, cudowny rok stulecia, wiele daliśmy razem Legii (w szczególności Boguś), ale przyszedł czas odejść.
[nextpage]Spodziewał się pan, że tak skończy się wasza przygoda z Legią? Przecież ten trójpodział władzy przez długi czas w mediach przedstawiano, jako wzór.

Nigdy nie było idealnie, ale przez długi czas działaliśmy w interesie klubu zgodnie z zasadą, że to co jest w szatni, zostaje w szatni. Potem to się zmieniło. W takim klubie jak Legia trzeba być zawsze gotowym na szybkie spakowanie się. I nie dotyczy to tylko trenerów.

Pogodził się pan z rolą tego "winnego"?

Starałem się wtedy izolować od prasy i nie czytałem na bieżąco wywiadów z Darkiem, ale przez Twittera nie sposób było zupełnie odciąć się od informacji. Było to o tyle trudne, że zobowiązałem się niczego nie komentować do zamknięcia transakcji, a potem liczyło się mistrzostwo i trzeba było osobiste rzeczy odłożyć na bok. Dla bliskich przyjęcie tej narracji nie było to łatwe. Przez lata nauczyłem się jednak, że w klubie wszystko jest weryfikowane przez rzeczywistość. Są trofea albo ich nie ma. Zmienność nastrojów: od euforii do frustracji liczy się w dniach. Przykro mi było względem ludzi, którzy pracowali w klubie. Boguś był świetnym liderem, zwłaszcza na początku zmienił wiele, ale to nie był spektakl jednego aktora. Dał samodzielność kilkunastu osobom, które tworzyły naszą Legię. Obdarzanie ludzi zaufaniem i decyzyjnością było jego dużą zaletą. Szanował ich. Za jego czasów trudno było sobie wyobrazić, by przy inauguracji Księgi Stulecia fotografował się z nią tylko zarząd bez zająknięcia o ludziach, którzy ją tworzyli. Sam pomysł tej księgi też był awanturą.

Powiedział pan, że martwił się o bliskich. Chodzi tylko o media?

Bogusław dał zakaz stadionowy osiemdziesięciu osobom i on to miał przez pewien czas całodobową ochronę. Ja tak nie miałem, byłem w tle. Razem z Darkiem byliśmy beneficjentami tego, ze nasz partner wziął wszystko na siebie. To nie my musieliśmy nawiązywać kompromisy, prowadzić ten cały trudny dialog czy dawać zakazy i ponosić konsekwencje. To trudne zadanie. Darek już się o tym przekonał, kiedy po zdobyciu mistrzostwa przez dwie doby, zamiast się cieszyć, gasił kryzys wizerunkowy w tym obszarze. Nie życzyłem mu tego. Wiem jak to boli. Sprawa ta pozostaje ważnym wyzwaniem.

Angażował się pan w ogóle w Legii w codzienną działalność?

Tak wyszło, zwłaszcza w ostatnim roku. Zajmowałem się działaniem Legii w Ekstraklasie, w pewnym stopniu nadzorowałem finanse, organizowałem finansowanie dłużne, zajmowałem się relacjami z warszawskim samorządem. Ale tak naprawdę byłem codziennym wsparciem Bogusława i zarządu we wszystkim czego potrzebowali, zwłaszcza w sytuacjach kryzysów. A tych było niemało. Zarządzam spółką giełdową i być może nie powinienem takich rzeczy mówić - zaangażowanie w klub piłkarski to więcej niż pełen etat. Ciągle się o tym myśli, pisze scenariusze. Życie, w tym życie osobiste zdominowane jest przez temat klubu. Stopniowo staje się to kosztem innych rzeczy, zaczyna się być nieobecnym. Nie chcieliśmy zawieść ludzi, nawet nie domyślałem się, że społeczność kibiców Legii może być tak fantastyczna i zróżnicowana. Ani tego, że jest tak duża. Każdy z nas miał ogromne poczucie odpowiedzialności za nią. Chciałem, żeby wszyscy byli usatysfakcjonowani.

Spokojnie, to tylko piłka.

Najważniejsza spośród rzeczy nieważnych... Mówienie o tym w tak emocjonalny sposób może się komuś wydać kuriozalne. Ale tak właśnie było i wiedzą to ci, którzy tym żyją. Z drugiej strony ten świat nas trochę wykańczał. Pewnie również ze względu na brak nieco większej bazy kapitałowej było to balansowanie na krawędzi. Szliśmy do pewnego stopnia po bandzie, prowadziliśmy agresywną politykę transferową, powiększyliśmy koszty pierwszej drużyny i wiedzieliśmy, że wiąże się to z ryzykiem. Starliśmy się je ograniczać. Ale po prostu nie mogliśmy nie być mistrzem w roku stulecia i nie powalczyć o Ligę Mistrzów. I udało się. Jesteśmy i będziemy z tego dumni.

To prawda, że zostawiliście w Legii pustą kasę?

Kolejny fake news. Szczerze mówiąc, udzielając tego typu wypowiedzi Darek nie wystawia sobie dobrego świadectwa jako biznesmen. Od 2004 roku z krótką przerwą był w radzie nadzorczej klubu, a od 2012 roku był szefem rady nadzorczej. Nie znam nikogo innego, kto przez tak długi czas miał dostęp do finansów klubu. Powinien być w tych sprawach najlepszym ekspertem i znać się na wszystkim. Poza tym na przełomie roku, by mieć dane dla potencjalnego inwestora, Darek wykonał audyt kilkunastu tysięcy dokumentów, a po transakcji przyznał się do głębokiej niewiedzy na temat swojej spółki, której jak podkreślał był większościowym udziałowcem. Poziom zarządzania finansami w Legii od czasów ITI stał na bardzo wysokim poziomie i takie wypowiedzi Darka muszą być podyktowane potrzebami wizerunkowymi, bo nie wierzę, by sam w nie wierzył. Jeśli chodzi o nasz budżet na ubiegły sezon, który wynosił 230 milionów złotych, to na jesieni można było pomylić się maksymalnie o pięć milionów. Reszta była i jest do policzenia, przesądzona już wtedy. Zaręczam panu, że w listopadzie 2016 r. każdy z nas wiedział, że na koniec sezonu na koncie Legii zostanie 3-4 miliony euro plus ewentualne wpływy z transferów sprzedażowych. Od wielu, wielu lat sytuacja finansowa klubu nie była tak dobra.

Szybko przejedliście nadwyżkę finansową.

Mieliśmy duże wpływy za grę w Lidze Mistrzów, ale zapłaciliśmy też duże premie za to osiągnięcie - blisko 15 milionów złotych, spore podatki - około 8 milionów, premie za ubiegły sezon uzgodnione do wypłaty pod koniec 2016 roku zabrały około 10 milionów. Mieliśmy także zobowiązania transferowe z poprzednich lat, kolejne 15 milionów, które były rozłożone w czasie. Jak wiadomo spłaciliśmy 22 miliony złotych zobowiązań do ITI no i w końcu zainwestowaliśmy blisko 29 milionów w koszty pozyskania zawodników z letniego i zimowego okienka: Odjidja-Ofoe, Dominika Nagy’ego, Artura Jędrzejczyka, Thibaulta Moulina, Steevena Langila, Macieja Dąbrowskiego, Jakuba Czerwińskiego, Adama Hlouska i innych. Do tego płaciliśmy odszkodowania starym sztabom szkoleniowym.

To po co była ta historia o pustej kasie?

Od jesieni każdy udziałowiec wiedział z tolerancją do dziesięciu procent ile będzie pieniędzy na koniec sezonu. Zaskoczenie? Jest dla mnie oczywistym, że historia o pustej kasie była asekurowaniem się przed brakiem mistrzostwa Polski. To był taka podkładka pod brak transferów, czy wręcz redukcję kosztów drużyny. Ostatnio jakoś nie słychać już o tych kłopotach. Wyzwaniem pozostaje teraz utrzymanie potencjału sportowego drużyny.

Przez wiele lat mówiło się, że na klubie piłkarskim w Polsce nie można zarobić. Z Leśnodorskim pokazaliście, że można.

Pokazaliśmy. To stało się możliwe od kiedy mamy nowoczesne stadiony. Polska piłka się zmieniła, wyeliminowano wiele patologii, nie jest już niszowym sportem zepchniętym na margines zagospodarowany przez tak zwanych działaczy i agresywne grupy kibicowskie. Naszą jedyną trudnością jako ligi są niskie przychody z praw telewizyjnych. 15-16 milionów złotych to jakieś 6 procent przychodów Legii. Mało. W topowych ligach telewizje zapełniają około jedną trzecią budżetu. I to przy małym ryzyku, nawet spadając z Premiership przyjmuje się miliony funtów. My zarabialiśmy gdzie indziej. Sklep przyniósł nam 14 milionów złotych, sprzedaliśmy 30 tysięcy oryginalnych koszulek w sezonie. Mieliśmy rekordowe przychody ze sponsoringu, konferencji. Jednak absolutnym kluczem była umiejętna i zyskowna polityka transferowa. Dobry zespół, ale i dobra ręka Leśnodorskiego do szybkich decyzji. W większości niełatwych. Kontrakt z takim Vadisem na początku wcale nie był taki łatwy i oczywisty.
[nextpage]Martwi się pan o przyszłość Legii?

Martwi mnie retoryka nowego właściciela mówiąca o tym, że wszystko co działo się zanim osobiście przejął stery, było złe. Mówi to na zewnątrz, mówi to w klubie i mówi to jego najbliższe otoczenie. Nie buduje to dobrych relacji ze sponsorami i z kluczowymi pracownikami klubu. Przez trzy sezony doszliśmy z piętnastu milionów przychodów od sponsorów, do dwudziestu paru milionów w ostatnim sezonie. To duże osiągnięcie jak na polski rynek. Niektóre umowy podpisywaliśmy wykorzystując emocjonalne zaangażowanie zainteresowanych na bazie wiary, że dopiero razem zbudujemy wartość rynkową naszych świadczeń. Są tacy, którzy liczyli na efekty naszej współpracy dopiero za kilka lat. Według ostatnich prognoz jakie mam zysk operacyjny EBITDA miał wynieść około 96 milionów złotych. To realne pieniądze. Przez ostatnie trzy sezony na transferach zarobiliśmy 64 miliony złotych. To wszystko jest w jakiś absurdalny sposób kwestionowane. Od sezonu 2013 do ostatniej zimy to były wpływy ponad 94 milionów złotych, co po odjęciu kosztów dało wspomniane ponad 64 milionów zysku. To nie były przypadki. Zyski były duże, bo inwestowaliśmy maksymalnie pół miliona euro, a czasem byli to zawodnicy bez kontraktu. Gdybyśmy mieli większe możliwości finansowe i moglibyśmy robić transakcje bardziej rynkowe, albo gdybyśmy mogli nie uzależniać zakupów od sprzedaży, spełniłoby się marzenie naszego działu transferowego. Nasze wydatki były obciążone spłatą ITI, na co było przeznaczone łącznie przez 3 lata ponad 40 mln zł.
 
Pewnie poradzi pan sobie teraz błyskawicznie i zainwestuje w inny klub?

Boguś jest Warszawiakiem z Żoliborza, Legię miał we krwi. Ja się z tym genem nie urodziłem, ale go nabyłem. Stałem się i jestem legionistą. Takich ludzi są tysiące. Nie będę się asekurował, zostawiał sobie jakiejś furtki, nie rozważam i nie będę rozważał inwestycji w żaden inny klub. Przypominam, że mój syn był obiecującym wychowankiem akademii, kapitanem rocznika '95 i razem z innymi rodzicami zwiedziłem przez 4 lata większość mazowieckich boisk. Jestem wdzięczny Bodkowi, że dzięki niemu poznałem prawdziwych legionistów z krwi i kości, największe postacie tej społeczności.

Po co Mioduskiemu Legia?

Mówi w wywiadach, że Legia to jego osobista pasja i spełnienie, że jedni wolą kupić jacht, a on woli być tutaj. Myślę, że to prawda, nie miał motywacji finansowej. Nie powiem, że Legia to jego zabawka, ale raczej chęć spełnienia, jako faceta, zaspokojenia własnego ego. Może też tak miałem do pewnego stopnia, ale zostałem z tego szybko wyleczony. Pytanie czy to jest właściwa motywacja?

A nie?

Wydaje mi się, że Darek zdaje sobie sprawę z tego, że potrzebuje inwestora, bo zdobycie mistrzostwa Polski nie gwarantuje sukcesu biznesowego. Chyba zaczyna odczuwać stres i wcale mu tego nie zazdroszczę.

Ma pan wrażenie, że pozwoliliście kibicom na zbyt wiele?

To trudny temat, którym nie zajmowałem się osobiście i nie chcę o nim za dużo mówić. Wiadomo też że kluby nie są wspierane przez państwo. To jest także kwestia czujności, która podczas meczu z Borussią ucierpiała, bo zajmowaliśmy się sobą. Sytuacja na trybunach nie wzięła się znikąd, podobno można było wcześniej zareagować i uprzedzić te wydarzenia, ale działaliśmy na żywym organizmie. Nowe władze już miały poważny kryzys wizerunkowy i szybko się przekonały, jak wygląda zderzenie z rzeczywistością. My się uczyliśmy - były rasistowskie hasła w Lokeren, sprawiliśmy wspólnie z kibicami, że się nie powtórzyły. Ale może takie Lokeren musiało się wydarzyć, by pewne rzeczy zmienić. Każdy postęp zawdzięczaliśmy kryzysom i braliśmy drogie lekcje. I klub, i kibice. Trzeba pamiętać, że na trybunach jest przekrój całego społeczeństwa i nie wszystko się da narzucić odgórnie. Kiedy byłem w Legii nie lubiłem chodzić na przyjęcia i spotkania towarzyskie, bo co druga osoba pouczała mnie, jak ona by "zrobiła z tym porządek". Na tym przecież poległo ITI, które miało telewizję i zdziwiło się, że na stadionie dzieją się rzeczy sprzeczne z systemem wartości tej stacji. To Bogusław Leśnodorski sprawił, że praktycznie wszyscy kibice poczuli się częścią klubu - mało kto by tego dokonał. A wkrótce może to okazać się dużym problemem dla Darka, dla którego jego wizerunek wśród, nazwijmy to establishmentu czy salonu, jest bardzo ważny. Nie życzę mu tego, ale wiem, że nie da się pokonywać tych kwestii nie mając twardych pleców, przejmując się osobiście każdym problemem. Dziesiątki ludzi namawiają cię do wydawania apeli, potępiania, odcinania się, podejmowania radykalnych decyzji. Pójście w tą stronę to byłaby największa głupota. Trzeba być realistą i działać skutecznie.

Trochę w panu goryczy. Będzie potrafił się pan w ogóle cieszyć, jeśli Legia Mioduskiego awansuje do Ligi Mistrzów i zdobędzie kolejne mistrzostwo?

Bez przesady. To jest akurat wywiad, który trochę rozdrapuje rany, bo właśnie o tym chciał pan rozmawiać, a ja się zgodziłem, aby jednorazowo odnieść się do przeszłości. W rzeczywistości ja i Boguś jesteśmy wewnętrznie spokojni i mamy swoje nowe wyzwania. Jestem kibicem Legii i będę cieszył się z każdego jej sukcesu. Wspólnie świętowaliśmy mistrzostwo w gronie legijnych przyjaciół. W ostatnim sezonie byłem na większości meczów wyjazdowych, w tym po transakcji. Boguś na razie wchodzi na K2, powrócił do swojego dziecka - kancelarii prawnej, ja wróciłem w pełni do biznesu i dobrze się z tym czuję. I jeszcze raz powtarzam - Boguś był prezesem Legii w okresie największej chwały, a ja jestem dumny, że mogłem go wspierać. Również, a może nawet przede wszystkim w największych momentach kryzysowych, o czym mało kto wie. Mam z tego czasu tyle anegdot, że oczami wyobraźni widzę moje przyszłe wnuki znudzone słuchaniem tego po raz kolejny.

Popełniliście jakieś błędy?

Będę z pewnego dystansu obserwował klub i to co się w nim dzieje. Za czasów Bogusia wszyscy potrafiliśmy pracować, jak jedna drużyna. "One team, one dream". Zarząd, pracownicy, sztab, piłkarze i lekarze. Na pierwszym miejscu było wzajemne zaufanie, wspólny cel i stuprocentowa decyzyjność lidera. Bodek miał intuicję i wiedzę, które go nie zawiodły. Od czasu do czasu nawet mnie słuchał... Czy popełniliśmy błędy? Mnóstwo! Ale nie myli się ten kto nic nie robi. Wkurzałem się na nasz brak pokory, syndrom ofiary, lekką manię wielkości, brak systematyczności w działaniu i zbyt wiele inicjatyw, które powodowały rozrost zespołu i kosztów. Ale były efekty, trofea i zyski i duma.

Ma pan jakieś rady dla Mioduskiego?

To nie moja rola. Namawiałbym jednak Darka do bardziej rzetelnej oceny pracy poprzedników. Mam na myśli nie tylko wspólników i zarząd, ale cały kluczowy zespół. Doświadczony lider, nawet po takim starciu i dla czysto pragmatycznych celów, potrafi wyjść i powiedzieć: "zrobiliśmy razem wielkie rzeczy. Teraz będę to kontynuował inaczej, szybciej i lepiej, ale szacunek pozostaje". Wielu ludzi w Legii słyszy cały czas, że robili wszystko źle. Za pół roku może być 2/3 nowych ludzi na kluczowych stanowiskach. Bardzo się tego obawiam. Już jako kibic. Najgorsze, że zdemontowano zespół transferowo-sportowy ogarniający pierwszą drużynę. Tandem Michał Żewłakow - Dominik Ebebenge, pod wychowawczą opieką Bodka, był na wagę złota. Działał z dużą samodzielnością, wyrobił sobie dobrą renomę. Znając prawdziwą historię budowy sukcesu sportowego i transferowego Legii ostatnich pięciu lat oraz okoliczności odejścia Dominika, uważam że jego strata będzie dla klubu dotkliwa. Nikt, kto ma pojęcie o realiach przy Łazienkowskiej, temu nie zaprzeczy. Wiedzą to znane międzynarodowe firmy, które chcą mieć go na pokładzie. A to jest chłopak dosłownie wychowany przez Legię. Widzę zawirowania z Vadisem Odija Ofoe. Oby się skończyły zwycięsko dla obu stron, ale jestem przekonany, że obecna sytuacja wynika z przyjęcia przez klub mało realnego założenia o przedłużeniu kontraktu. Teraz jest kłopot jak z tego wybrnąć, jak wytłumaczyć to opinii publicznej i jak szybko znaleźć następcę. Nie są to niestety łatwe sprawy.

Kibice mistrzostwo Polski zaczęli powoli traktować, jako coś dla Legii naturalnego.

W piłce jedno jest pewne. Wszystko co powiesz będzie rozliczone, nieważne czy jest jeden właściciel czy trzech udziałowców - wokół masz setki, tysiące ludzi, którzy też się czują "właścicielami", żyją tym, gromadzą informacje i oceniają. W tak wielkim klubie, jak Legia liczą się trofea i sukcesy na boisku. Nie ważne co i jak ładnie mówisz o strategii. Albo jesteś skuteczny, albo nie. A apetyt rośnie w miarę jedzenia. Mistrzostwo spowszedniało. Społeczność kibiców Legii chce Ligi Mistrzów. A rywale się zbroją, nawet Ci na krajowym podwórku, zwłaszcza ten największy. Legia jest teraz w stu procentach w rękach Darka. Przed nim niemałe wyzwanie, ale i odpowiedzialność. Zainwestował w to i niech działa, od nowego sezonu już tylko na własny rachunek. Jak powiedział kiedyś Zbigniew Boniek po wyborze Grzegorza Laty - ma rower, niech pedałuje.

Źródło artykułu: