1:0 Lewandowski. 2:0 Lewandowski. 3:0 - zgadnij kto?! Cała Polska odpowiada: L-E-W-A-N-D-O-W-S-K-I! Kapitan ciągnie tę reprezentację, to oczywiste, ale nie jest sam. Ma wokół siebie całkiem zdolną gromadkę. Dzisiaj selekcjoner Biało-Czerwonych może zacząć ważny mecz o punkty sadzając na ławce Milika, Krychowiaka, Rybusa, Teodorczyka i Fabiańskiego. Niezła ławka rezerwowych, co?
Kibice zabijają się o bilety na mecze i rzeczywiście jest tak, że dziś w Polsce chodzi się nie na atrakcyjnego rywala, ale właśnie na naszą reprezentację. I oczywiście na Roberta Lewandowskiego, który jest marką samą w sobie. Polacy wierzą w niego bezgranicznie i to jest wiara uzasadniona. Kapitan kadry jest w polskim futbolu – który przecież ostatnimi laty mocno się sprofesjonalizował – zjawiskiem kosmicznym. Zrobił dla naszej piłki więcej niż całe pokolenia trenerów i wykładowców akademickich. Pokazuje nie tylko, jak grać, trenować, ale jak się odżywiać, jak żyć, jak podchodzić do swoich zawodowych obowiązków. Stał się autorytetem nie tylko dla innych reprezentantów, ale w ogóle dla wszystkich Polaków. Kochamy go. Ale też wkładamy mu na barki ciężar coraz większy i z podziwem patrzymy, że on zawsze jest w stanie to dźwignąć. Jakieś nadwiślańskie połączenie Supermena z Herkulesem!
Robert ustawia całą drużynę nawet przy rzutach rożnych w polskim polu karnym. Żeby każdy wiedział, co ma robić. Przyjemnie, że reprezentacja Polski korzysta na rozwiązaniach taktycznych wypracowanych w takiej firmie jak Bayern Monachium. U nas Lewandowski jest królem, cesarzem i imperatorem jednocześnie.
W 15. minucie meczu z Rumunią była taka scenka: "Lewy" został sfaulowany przed polem karnym, ale francuski arbiter nie reagował. Kapitan wdał się z nim w pyskówkę, a tłum na widowni wył tak, że gdyby Robert pokazał – jak Cezar – kciuk w dół, to ludzie na pewno ruszyliby na sędziego.
Trener Rumunii, znakomity niemiecki szkoleniowiec Christoph Daum, mówi wprost: - Lewandowski to ta sama półka co Messi i Cristiano Ronaldo - i wszyscy czujemy, że to wcale nie kurtuazja, tylko rzeczywistość. Ale Niemiec ma rację także w tym spostrzeżeniu, że sprowadzanie reprezentacji Polski jedynie do geniuszu Roberta Lewandowskiego byłoby nieuczciwością wobec pozostałych kadrowiczów. Bo jak mówi Kamil Grosicki: "Wszyscy zapieprzamy, a strzela jeden. I niech tak pozostanie".
Jakości piłkarskiej w drużynie Biało-Czerwonych jest naprawdę dużo. Spójrzmy tylko jaki komfort w doborze składu ma dziś Nawałka. Może zacząć mecz bez Grzegorza Krychowiaka i Arkadiusza Milika, bo "dzieciaki" (Karol Linetty ma 22, a Piotr Zieliński 23 lata) prowadzą grę. I to jak prowadzą! Z odwagą, spokojem, pewnością siebie. To też wpływ Roberta. On mówi i pokazuje, oni mu wierzą i idą za nim. Fantastyczna sprawa!
Geniusz Lewandowskiego jest niepodważalny, ale już widać, że rośnie nam geniusz następny i nie jest to określenie na wyrost. Piotr Zieliński długo do kadry dorastał. Jeszcze niedawno na tym samym stadionie Grzegorz Krychowiak musiał go opieprzać, żeby nie panikował, żeby opanował nerwy, żeby nie grał szybko i głupio. I "Krycha" miał wtedy rację. Dzisiaj to "profesor" Krychowiak patrzy z ławki, jak gra młokos Zieliński. A gra ze zdumiewającą lekkością. Chciałoby się powiedzieć: jak nie polski piłkarz, ale przecież takie opinie są już nieaktualne. Eksplozja talentu Piotra Zielińskiego to dowód, jak wielkie rezerwy tkwią w ludzkiej głowie. Piotrek się totalnie odblokował, wszedł w mecz z pewnością i przekonaniem, że on jest z tej właśnie bajki, że przynależy do tego świata, że waga meczu wcale go nie przerasta. To właśnie "Zielu" był ojcem chrzestnym obu akcji, które dały nam rzuty karne. W pierwszej ograł rywali jak przedszkolaków. W drugiej miał tak szybką nogę, że przeciwnik mógł w nią jedynie bezradnie kopnąć.
Nie ma się co czarować: pojedziemy na mistrzostwa świata do Rosji, bo jesteśmy silni. Silni tak samo jak w 1974, 1978 czy 1982 roku. Nie boję się tej tezy, bo wobec reprezentacji Nawałki trzeba mówić szczerze i odważnie: przywieźcie chłopaki z Rosji medal. Stać was na to!
Ta drużyna jest znakomicie zbalansowana. Ma "maestro", pana Roberta, ma kilku szlachciców piłki, którzy nadają jej wykwintności (Błaszczykowski, Piszczek, Fabiański, Szczęsny), paru "killerów", którzy jeśli trzeba, potrafią rywalowi łeb urwać (Glik, Pazdan, Jędrzejczyk, Cionek, Góralski), zdolną młodzież (Zieliński, Linetty, Milik), kilku "rzemiechów" (Krychowiak, Mączyński, Rybus) i jednego dzikiego konia – czyli Kamila Grosickiego. "Grosik" to jest temat na oddzielną opowieść. Barwny, zabawny, do bólu szczery, pozytywny facet, który ciągle ma jakieś życiowe perypetie. Ale kibice go kochają. Za odwagę i za te rajdy… Co ten chłopak ma za gaz w nogach! Jak się patrzy na Kamila, to wydaje się, że nie ma piłek, do których nie jest w stanie dobiec. No i ta odwaga w pojedynkach: jak tylko ma rywala przed sobą, od razu myśli, jak tu go "opędzlować". To się musi podobać. Robi to w stylu trochę Włodzimierza Smolarka, albo nawet Roberta Gadochy. Ten sam luz w dryblingu i wiara, że jest w stanie ograć każdego.
Czy porównania do legend polskiego futbolu nie są na wyrost? Absolutnie nie, mamy szczęście być świadkami historii, która dzieje się na naszych oczach. Proszę państwa, właśnie rodzi się kolejna legendarna reprezentacja Polski. Będziecie o tym wnukom przy kominku opowiadać.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl