W 2014 roku otrzymał nominację do tytułu Bramkarza Sezonu w naszej ekstraklasie, a na zgrupowanie reprezentacji Polski powołał go selekcjoner Adam Nawałka. 12 miesięcy później dowiedział się, że Pogoń Szczecin wystawia go na listę transferową i więcej już w jej pierwszej drużynie nie zagrał. Zresztą w ogóle ostatni mecz na poziomie ekstraklasy zaliczył w marcu 2016 roku, w trakcie wypożyczenia do Górnika Zabrze. A nieco ponad miesiąc temu nieoczekiwanie trafił do norweskiej Tippeligaen... i regularnie gra.
Przemysław Pawlak, "Piłka Nożna": O co poszło z Pogonią?
Radosław Janukiewicz:
Nie do mnie pytanie. Nikt do końca mi tego nie wyjaśnił. Zakomunikowano, że jestem zbędny. W sumie tyle.
Został pan odsunięty od pierwszej drużyny jeszcze w czasie, kiedy w Szczecinie pracował Czesław Michniewicz. Trener wytłumaczył powody decyzji?
Odbyliśmy dwie rozmowy. Pierwszą po dwóch kolejkach rundy finałowej, kiedy oznajmił, że musi sprawdzić Dawida Kudłę w meczu o stawkę, aby wiedzieć czy będzie mógł rywalizować ze mną w następnym sezonie, czy jednak klub rozejrzy się za kimś nowym. Rozumiałem to w stu procentach. Po trzech tygodniach okazało się, że właśnie ja jestem tym niepotrzebnym. Koncepcja się zmieniła.
Co się stało w ciągu trzech tygodni? Forma spadła czy okazał się pan za drogi w utrzymaniu dla Pogoni?
Nie wiem. Nie wydaje mi się, aby mój kontrakt jakoś wyjątkowo obciążał klub. Nie chcę jednak o tym mówić, na razie jestem wypożyczony do Stromsgodset, więc jest to dla mnie niezręczna sytuacja. Umową z Pogonią jestem związany do 30 czerwca.
ZOBACZ WIDEO: Napoli gromi, gol Zielińskiego. Zobacz skrót meczu z Torino [ZDJĘCIA ELEVEN]
Długo trenował pan z drugim zespołem.
Ale ze świetnym fachowcem Wojciechem Tomasiewiczem. Można spierać się, że nie grałem, a co za tym idzie straciłem na jakości, ale w moim wieku i na tej pozycji najważniejsze jest, żeby odpowiednio zadbać o siebie w treningu.
W połowie 2014 dostał pan powołanie od Adama Nawałki do reprezentacji Polski, mniej więcej rok później dowiedział się pan o przesunięciu do drugiego zespołu Pogoni. Pana kariera poszła trochę nie w tę stronę.
Dokładnie. Jeszcze żebym miał przekonanie, że przegrałem rywalizację o miejsce w bramce Portowców. Tymczasem ja absolutnie nie czuję się gorszy od żadnego z bramkarzy, którzy są teraz w Szczecinie. Wręcz przeciwnie. To jest rzecz jasna subiektywna ocena, kompleksów nie mam jednak żadnych.
Zwłaszcza że trudno powiedzieć, aby Pogoń miała w tym sezonie zabezpieczoną bramkę.
To nie jest mój problem, nie moja sprawa. Są ludzie, którzy kierują klubem, to ich zmartwienie. Ja mam teraz inne życie, jestem w innym miejscu.
Gdyby sprawy w Pogoni ułożyły się inaczej, miałby pan szansę, aby stać się w większym stopniu częścią reprezentacji Polski?
Jestem realistą, byłoby bardzo trudno. Gdzie mamy największą konkurencję? W ataku, bo są Robert Lewandowski i Arek Milik, oraz w bramce. Mamy golkiperów ze światowego topu, broniących w doskonałych ligach, więc może szansa pojawiłaby się, gdyby selekcjoner powołał kadrę złożoną z zawodników z polskiej ekstraklasy na te zimowe mecze, których już nie ma. Liczyłem się z tym, że to będzie jednorazowa wyprawa, żałuję, iż nie udało się w reprezentacji zadebiutować, ale ważąc wszystko - i tak jestem zadowolony, że mogłem pojechać na kadrę.
Kazimierz Moskal nie chciał pana odkurzyć, dać szansy?
W ogóle nie rozmawialiśmy. Wróciłem z wypożyczenia z Górnika Zabrze, dyrektor sportowy Maciej Stolarczyk poinformował, że moje nazwisko będzie dalej widniało na liście transferowej. Koniec tematu.
A może komuś przeszkadzał pana charakter? Zdarza się panu publicznie nie przebierać w słowach.
Jak profesjonalnie grasz w piłkę, musisz mieć silną osobowość. Choć czasem możesz zapłacić za to wysoką cenę, bo zamiast siedzieć cicho, powiedziałeś dwa słowa za dużo. Trzeba być sobą. Ja niczego nie żałuję, jestem jaki jestem, albo ktoś to akceptuje, albo nie. Jeśli chodzi o pobyt w Pogoni, nie mam sobie nic do zarzucenia, może poza jednym feralnym wywiadem, poniosły mnie emocje, ale to było dawno temu. A że czasem coś powiedziałem w szatni? Chyba lepiej wygarnąć coś prosto w oczy po słabszym występie, niż udawać, że nic się nie stało. Chodzi o szczerość. Piłka nożna to nie jest sport dla członków klubu wzajemnej adoracji. Na pewno nigdy nie byłem zawodnikiem, który trzymał szatnię, choć do rady drużyny należałem. Jestem ambitny, z każdego meczu, treningu chcę wyciągnąć maksa, zatem mój charakter chyba nie powinien być dla nikogo problemem.
Staram się zrozumieć decyzję Michniewicza.
Skoro po powrocie z wypożyczenia nie dostałem nawet szansy w pierwszym zespole, może to nie była wcale decyzja trenera? Nie wiem, prawdy się zapewne nie dowiem, nikt nie będzie o tym mówił na głos.
Może to w panu jest problem, a nie w klubach? Ze Śląskiem Wrocław też rozstawał się pan w mało przyjemnych okolicznościach.
We Wrocławiu poszło o to, że nie chciałem przedłużyć kontraktu na zaproponowanych przez klub warunkach. Cała reszta była w porządku. W Polsce często to tak wygląda: kończy ci się umowa, nie godzisz się na nową propozycję, zostajesz wyautowany. W Norwegii jestem bardzo krótko, nie sądzę jednak, żeby tak mogła potoczyć się sprawa. W Grecji z kolei podpisałem kontrakt na cztery lata. Nie grałem. Może byłem za słaby, nie wykluczam. W każdym razie trenera zmienili dwa dni przed startem ligi, szansy nie dostałem. Byłem młodym, 24-letnim, chłopakiem, musiałem grać. Nie chciałem siedzieć sobie na wakacjach, zresztą nigdy nie było to moim celem, bez względu na wiek. W Grecji też kilka nieprzyjemnych sytuacji zdarzyło się, na przykład odcięto mi wodę w domu. Dziś to zabawnie brzmi, wtedy do śmiechu mi nie było.
Nie lepiej było po prostu rozwiązać kontrakt z Pogonią i regularnie grać w innym klubie?
Proszę mnie też zrozumieć, gdybym umowę rozwiązał, zagrałbym va banque, mógłbym zostać z niczym. Dla mnie naturalnym było, że najpierw muszę znaleźć sobie nowe miejsce pracy. Gdyby tak się stało, a zarobki byłyby na zbliżonym poziomie, od razu podjąłbym rozmowy z Pogonią. Odszedłbym i nie musiałbym się godzić na to, co mnie spotkało. Oferty jednak nie było, zaciskałem zęby i trenowałem z drugą drużyną.
W końcu jednak wylądował pan w Norwegii.
Tydzień przed zamknięciem okna transferowego pojawiła się oferta. Udało się porozumieć co do warunków kontraktu, udało się ustalić też wszystko z klubem ze Szczecina. Wypracowaliśmy dobre rozwiązanie dla wszystkich, ja mogłem zmienić otoczenie i zacząć grać, natomiast Pogoń nie musi mi wypłacać pełnego uposażenia. Mówię pełnego, bo na pewną kwotę się z klubem umówiłem, natomiast w Norwegii otrzymuję również miesięczną pensję i w sumie na tym wyszedłem do przodu. W pierwszym meczu Stromsgodset nie wystąpiłem, później szkoleniowiec zauważył, że na treningach wygląda to obiecująco i warto dać mi szansę. Na razie bronię. Z sześciu meczów zagrałem w pięciu.
[b]
Zabrał pan ze sobą rodzinę?
[/b]
Została w Szczecinie. Żona prowadzi małą firmę, dziecko chodzi do przedszkola, nie chciałem im rozwalać życia. Na razie kontrakt w Norwegii mam krótki, więc nie było sensu przeprowadzać się całą rodziną. W zeszłym tygodniu przylecieli do mnie na dłuższe odwiedziny, zobaczyć jak tu się żyje.
I jak się żyje?
Znakomicie. Mam mieszkanie, które opłaca klub, blisko siedziby, spacerem 15-20 minut, samochód więc też mógł zostać w Polsce. Chyba wszyscy mówią po angielsku, co dla mnie istotne, gdyż mogę swobodnie się komunikować. Norweskiego nie uczę się na razie, trudno mi powiedzieć czy jest trudny. Ceny w sklepach są horrendalne, chleb kosztuje około 15 złotych. Zarobki są jednak na zupełnie innym poziomie, dlatego przeciętna rodzina nie musi żyć od pierwszego do pierwszego, jak w Polsce. W każdym razie, a spotkałem się z tym po raz pierwszy w karierze, w planie tygodniowym przygotowywanym przez klub mamy śniadania i obiady, martwię się więc tylko o kolację. Krótko mówiąc - jest drogo, ale ja tego nie odczuwam. A w klubie pełen profesjonalizm.
To znaczy?
Dla przykładu, pierwszy raz w życiu dostałem wypłatę przed czasem. Poziom rozgrywek trudno mi porównać z ekstraklasą, są mecze, w których piłka fruwa nad głowami, a dośrodkowania są dla bramkarza trudniejsze do przecięcia niż w Polsce. Jest jednak kilka drużyn, które potrafią naprawdę dobrze grać. W samym treningu w Norwegii widzę większą jakość. Inna sprawa, że boiska są równe jak stół i dlatego może to tak dobrze wyglądać, piłka po prostu nie skacze, nie utrudnia zadania zawodnikom.
Drużyny są też świetnie przygotowane pod względem fizycznym, nawet jak mecz jest zwyczajnie słaby, do końca jest walka i bieganie, nikt nie siada w 60. minucie. Bo nie jest tak, że w Norwegii są tylko fajne mecze. Można trafić na takie spotkanie, że po pięciu minutach masz ochotę wyłączyć telewizor, gdyż nie da się tego oglądać. Głębokiej analizy dokonać jednak nie mogę, za krótko tu jestem i nie chcę nikogo urazić, choć mam wrażenie, że zespoły mają bardziej ofensywne nastawienie niż w Polsce.
Trafiłem do drużyny, która w ostatnich latach radziła sobie bardzo dobrze, w zeszłym sezonie zajęła siódme miejsce, ale rok wcześniej było wicemistrzostwo, a w 2013 mistrzostwo. To nie jest klub ogórkowy, to klub z tradycją. Pracują w nim poważni ludzie, jak choćby Jostein Flo, nasz dyrektor sportowy. Tego pana nikomu z mojej generacji przedstawiać chyba nie trzeba. Jak dla mnie, Stromsgodset to absolutny profesjonalizm - od punktualności w przypadku płacenia zawodnikom, po administrację klubu.
Piłkarze są w Norwegii bardziej szanowani niż w Polsce?
Przede wszystkim na drużynę nie nakłada się sztucznej presji. Jeżeli przegrasz mecz, nikt cię od razu nie wyzywa od najgorszych. W moim miasteczku mieszka 60 tysięcy ludzi, a na każdym spotkaniu pojawia się 6-7 tysięcy widzów, co jest dobrym wynikiem, zwłaszcza że stadion może przyjąć 9 tysięcy kibiców.
Marcin Burkhardt opowiadał w "PN", że jemu w Norwegii przeszkadzało to, że piłkarze po zwycięstwie i porażce zachowywali się tak samo, nie chodzili wściekli w przypadku przegranej, raczej dominowało przekonanie: za tydzień będzie lepiej. Też się pan z tym spotkał?
Jest coś takiego. Potrzebuję czasem, żeby ktoś krzyknął w przerwie, czy po meczu. Nie ma co prawda świrków po przegranej, niemniej czasem czuję się po prostu dziwnie. Brakuje kogoś, kto by powiedział prosto w oczy, co mu leży na sercu. Ja jestem tu zbyt krótko, żeby zabierać głos, zwłaszcza w takim tonie. Bo nie wiem, jak niektórzy mogliby to odebrać, nie chciałbym na początku nałapać minusów. Lepiej najpierw wybadać teren. Gdyby pan spytał moich obecnych kolegów z szatni czy ja mam trudny charakter, pokręciliby głową ze zdziwieniem.
Trenujecie na sztucznej czy naturalnej nawierzchni?
W ekstraklasie norweskiej bodaj tylko pięć klubów dysponuje trawiastymi boiskami: Rosenborg Trondheim, Brann Bergen, Valerenga Oslo, Stabaek IF i Lillestroem SK. Wiadomo, chodzi o klimat. Co ważne jednak, płyty sztuczne są najwyższej jakości, posiadają wszystkie potrzebne atesty, można grać na nich w europejskich pucharach. Nie jest tak jak w Polsce, gdzie boisko jest syntetyczne, potrenujesz tydzień i bolą cię wszystkie gnaty. W Stromsgodset nawierzchnia polewana jest jeszcze wodą przed meczem, piłka chodzi naprawdę szybko. A skoro już mówię o futbolówce, widzę jeden minus - każdy zespół w lidze ma swoją. W polskiej ekstraklasie jest akurat inaczej. W tym przypadku lepiej. Nie wiem z czego to wynika, czy liga nie chciała podpisać umowy, czy może nie zgodziły się kluby, bo patrząc z drugiej strony, to jednak trochę dziwne, że my mamy umowę z Pumą, a gralibyśmy piłką na przykład Adidasa.
Tak to wygląda na całym świecie.
Z tą różnicą jednak, że polskie kluby nie dostają od dużych firm najlepszego dostępnego sprzętu. Może z wyjątkiem Legii Warszawa i Lecha Poznań. Jak pojechałem na zgrupowanie reprezentacji Polski, a wtedy Pogoń miała tego samego sponsora technicznego, co kadra, różnica w jakości sprzętu była bardzo zauważalna. Wręcz piekło-niebo. Za to w Norwegii kluby dostają najwyższej jakości towar.
Na rybach już pan był?
Jeszcze nie, ale z chłopakami z drużyny mamy umówiony wypad w połowie maja. Głupio byłoby nie wykorzystać takiej okazji, można tu złowić naprawdę ładne okazy, a przy okazji obcować z naturą, a to lubię. Wcześniej w Norwegii nie byłem, jestem zachwycony krajobrazami. Generalnie na mecze podróżujemy samolotami, mimo że nie jest to przecież duży kraj, niemniej raz pojechaliśmy autokarem, 6-godzinna podróż do zespołu Sogndal, oni tam nie mają lotniska, więc trochę sobie popatrzyłem przez okno na fascynujące widoki.
Aha, i jeszcze jedna ciekawa sprawa, przed meczami na własnym stadionie spotykamy się godzinę i piętnaście minut przed pierwszym gwizdkiem. Każdy obowiązkowo stawia się ubrany w klubowy garnitur. Nie ma żadnych zgrupowań, nikt nie traci czasu na bezsensowne leżenie w hotelu czy długie odprawy, a i tak wszyscy przychodzą na stadion naładowani energią.
Mają większe zaufanie do zawodników, bo u nas często jest obawa, że jak spuścimy piłkarzy z oka, rozejdą się po mieście?
Coś w tym na pewno jest. Z drugiej strony, każdy kumaty facet powinien wiedzieć, co mu wolno i kiedy. Nie wiem jak jest w innych norweskich klubach, ale tutaj jest krótkie przygotowanie do meczu, ewentualnie masaż, trener piętnaście minut opowiada jak gramy i już. Dla mnie to duży plus.
Przełożyłby pan to rozwiązanie na polski grunt?
Na pewno tu zawodnicy mają trochę inną mentalność. Ja raczej nie będę nigdy trenerem, jeśli już to może młodych bramkarzy, żeby coś z nich wyrosło, dlatego raczej nie będzie mi dane tego sprawdzić. Po prostu nie mógłbym pracować z grupą cwanych facetów.
Spotkał pan już Polaków na swojej drodze?
Jak najbardziej. Kilku kibiców, Łukasza Jarosińskiego, który w Stromsgodset był wcześniej drugim bramkarzem, a teraz broni w trzeciej lidze. I zarabia tyle, że z samej piłki może utrzymać rodzinę. Spotkałem się z Pawłem Kaczorowskim, znamy się ze wspólnej gry w Śląsku i GKP Gorzów Wielkopolski. Paweł był trenerem w trzeciej lidze norweskiej, aktualnie jest bez pracy, ale z tego co wiem, coś mu się szykuje. Graliśmy też z Brann Bergen, 0:3 przegraliśmy, więc debiut mi się średnio udał, a był to mój pierwszy mecz po 10 miesiącach, niemniej bramkarz rywali Piotrek Leciejewski odwiedził mnie później w hotelu. Pogadaliśmy z godzinę, opowiedział mi o kraju i lidze.
Jest szansa, że zostanie pan w Norwegii dłużej?
Jeżeli chodzi o moją dyspozycję, trener jest zadowolony. A czy zostanę? Wszystko zależy od negocjacji, ja znajdę się w uprzywilejowanej sytuacji, raz: gram, dwa: będę miał kartę na ręku, klub nie będzie musiał za mnie płacić.