Niesamowicie "smaczny" wywiad z Bogusławem Leśnodorskim przeczytałem w Wirtualnej Polsce. Rozmowy z prezesem Legii zawsze warto czytać, bo "Leśny" jest zazwyczaj niebanalny: mówi bez ogródek, nie stosuje nudnej korpo-gadki, często zdradza historie, których nie zdradziłby nikt na jego miejscu. Ale z tej rozmowy dowiaduję się jeszcze więcej niż dotychczas.
Widać, że rozmówcy się znają. A jednak nie ma tu taryfy ulgowej. Michał Kołodziejczyk "dusi" prezesa z sympatią, ale do końca. Nawet w delikatnej kwestii, czy to słynny "Staruch" zrobił Leśnodorskiemu na ręku tatuaż "Ojca Chrzestnego", dziennikarz nie odpuszcza, jedzie po bandzie. Prezes wije się jak piskorz, ale mam poczucie, że wyznaje więcej, niżby powiedział nawet na spowiedzi. Znam Kołodziejczyka i domyślam się nawet tego, jaką miał minę, gdy Leśnodorski mówił mu, że tatuaże to prywatna sprawa i jeśli będzie chciał, to sobie zrobi następny, a on mu na to: "też u Starucha?". Po takim pytaniu prezes dużego klubu, jak Legia, mógłby kazać dziennikarzowi spieprzać na szczaw, ale Kołodziejczyk wbija te szpile z szelmowskim uśmiechem, a oczy tak mu się cieszą, jakby trafił "szóstkę" w totolotka. Ciężko się takiemu spryciarzowi odmawia. Tym bardziej jeśli akurat jemu chce się powiedzieć więcej niż innym. I Leśnodorski rzeczywiście mówi mu więcej.
Ale o Kołodziejczyku już wystarczy. Dość chwalenia, bo i tak głowę nosi wysoko, więc jeszcze pół zdania i puknie się nią w sufit.
Za to o prezesie Legii jeszcze warto. W całej swej historii klub nie miał takiego oryginała, to pewne. Nawet to nie dziwi, bo jego poprzedników albo uwierał pod szyją mundur, albo dusił korporacyjny krawat i koszula. "Leśny" jest luźny. Mówi, jak jest, albo przynajmniej tak, jak sprawy widzi. Najbardziej trafia do mnie jego filozofia Legii jako klubu, który łączy ludzi z różnych środowisk, różnych pokoleń, w różnym wieku, o różnym statusie finansowym i społecznym. Właściwie ci wszyscy ludzie różnią się od siebie prawie wszystkim. Z jednym wyjątkiem - każdy z nich dobrze życzy Legii.
ZOBACZ WIDEO Mama Roberta Lewandowskiego: Liczę na finał mistrzostw świata z udziałem Polski i Roberta
Pamiętam, gdy jeszcze jako szczeniak chodziłem na Legię, wydawało mi się, że ówcześni właściciele i zarządcy klubu tę całą masę kibiców traktują wyłącznie jak klientów, jak płatników, którzy mają zapłacić za bilety i się do niczego nie wtrącać. Zawłaszczali klub, nie rozumiejąc, że to nie bank czy jakaś inna, zwykła firma, w której posiadanie udziałów daje pełnię władzy. Leśnodorski to rozumie. Wie, że Legia to zbiorowość, na którą klub musi być otwarty, z którą musi współpracować. Oczywiście, takie kłębowisko ludzi, na dodatek podekscytowane emocjami meczu, często jest na stadionie nie do opanowania. I za to "Leśny" zbiera po głowie. Pewnie wielu powie, że słusznie, bo się za bardzo z kibolami skumał. Może i prawda, ale widziałem też z bliska, jak kłopoty z kibicami rozwiązywały - a w zasadzie nie rozwiązywały - poprzednie zarządy Legii. Skuteczne były jedynie w wylewaniu dziecka z kąpielą. Bojkoty kibiców uderzały w finanse klubu i korpo zawsze odpuszczało, bo tam tabelki w Excelu zawsze się muszą zgadzać.
Leśnodorski stawia na dialog i jest pewien, że innej drogi nie ma. Nawet jeśli ten dialog musi wyglądać tak, że najpierw wydaje 91 zakazów stadionowych po meczu z Borussią, a później musi dla siebie i rodziny załatwić osobistą ochronę. To go nie zniechęca. Jest przekonany, że klub to ludzie i to do nich - w warstwie emocjonalnej - ten klub należy. To społeczność, która Legię ma w DNA i nawet jeśli cześć z tej społeczności błądzi, to Leśnodorski i tak jest przekonany, że trzeba z nimi rozmawiać. Tym bardziej że ci, których zachowanie na trybunach jest nieprzewidywalne, to zaledwie 1 procent kibiców. Widoczny, trudny do opanowania, sprawiający kłopoty - ale nadal tylko jeden procent.
Akurat Leśnodorski bardzo dużo zrobił, żeby nawet z tym "trudnym", jednym procentem się dogadać. Ja co prawda nie mam takiej wiary w ludzi, takiego przekonania, że edukacją i perswazją można do kibiców trafić, ale "Leśny" w to wierzy. Nawet jeśli nie chcą mu wyjawić, jaką oprawę szykują na następny mecz. Widać, że pogodził się - a właściwie to zrozumiał - że przy 30 tysiącach ludzi nie da się nad wszystkim zapanować i trzeba się ograniczać do minimalizowania ryzyka.
Najbardziej ujął mnie fragment o "Staruchu". Mogę nie kupować opowieści prezesa o zasługach pana Piotra dla klubu, ale poznając ton narracji Leśnodorskiego, zyskuję pewność, że gdyby tego wymagało dobro Legii, to zszedłby nawet do piekieł i sprawdził czy u samego Belzebuba nie da się znaleźć jakiegoś pierwiastka dobroci. Czegoś, co by się dało zamienić na energię pozytywną. I - co jeszcze lepsze - uznałby tę podróż za... ekscytującą.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl
TU PRZECZYTASZ WIĘCEJ TEKSTÓW AUTORA